poniedziałek, 24 lipca 2023

Niedospanie


- Nie ma takiej możliwości, naprawdę, przykro mi ogromnie, ale jest komplet, a nawet nadkomplet psów... 

- Bardzo pana proszę, nie znalazło by się jednak miejsce? To malutki piesek... Ja jestem już w połowie drogi, do celu mam jakieś cztery godziny, osoba, która miała zająć się Antosiem powiedziała, że teraz to absolutnie niemożliwe, bo gorączka, szpital, nie wiadomo, co dalej. Co ja z nim zrobię? Nie wezmę go na wesele przecież, nikt tam na miejscu mi się nim nie zajmie, jeśli pan go nie przyjmie będę musiała chyba zawrócić i zrezygnować z uroczystości. Znalazłam was na guglach, blisko domu weselnego, macie takie dobre opinie, bardzo proszę, to tylko jedna noc, odebrałabym go jutro koło osiemnastej, Antoś jest grzeczny, choć szczeniak, ale nie psoci, byłabym u państwa za dobre trzy godziny...

No i znalazł się wyproszony trzymiesięczny Antoś na salonach. Ludzkich, bo psie obłożone. Wybrykany na maksa w ogrodzie zasnął bardzo szybko w kocim koszyku, rzeczywiście grzeczny - pomyślałam - tak już śpi, jak niemowlę. Zniosłyśmy się z Piątą na dół na spanie, na kanapie, praktyka dość częsta latem, gdy piętro nagrzewa się niczym sauna i w sypialniach ukrop. Na dole chłodniej, więc dolna sypialnia rodzicieli, kanapa w salonie, oraz podłoga obłożona materacami turystycznymi to miejscówki pożądane przez domowników. 

Antoś postanowił obudzić się przed północą, nie spałam jeszcze, czytam sobie, czytam, a w spokojność późnego wieczoru wdziera się nagle subtelny dźwięk obżeranej wikliny.





Świetnie, myślę sobie, psi dzieciak się zresetował i teraz czas na zabawę. Najpierw jednak siku, bo toto jeszcze nie do końca ogarnięte w temacie czystości, pół kilo psa pod pachę zatem i w ogród. Ciemno, księżycowo, piękna, lipcowa noc, w kusej piżamie nie zimno nawet, przez ułamek sekundy doceniam pewien zestaw zalet posiadania takiegoż gościa-klienta w hotelowych progach. Wada jedynie taka, że w ciemnościach nie widzę, czy drepcząca, biała, puchata kulka sika czy nie sika, szczeniaki nie demonstrują tej czynności w tak oczywisty sposób, jak dorosłe psy, więc pozostaje mi jeno domysł. Dwadzieścia minut później biorę kulkę na ręce i wracamy, dzieciarnia śpi, Antoś przemieszcza się po materacach i nieruchomych postaciach niczym po górzystym terenie, ze wzniesieniami poduszek i dolinami skłębionych koców, drepcze za mną do kuchni, do szklanki z kilkoma listkami mięty nalewam z dzbanka wodę i gdy się odwracam prawie wdeptuję w małą żółtawą kałużę, a jednak, w ogrodzie nie było wystarczająco komfortowo. Sprzątam niemy dowód bezcelowości snucia się po nocy między drzewami i krzewami, i kładę się znowu z książką, próby zakotwiczenia szczeniora w koszyku spełzają na niczym, wygrzebuje się z kocyka i merdając króciutkim ogonkiem w rytm śmiesznego dreptu przemierza przestrzenie parteru. W końcu popiskując podejmuje kilka pociesznych prób wdrapania się na kanapę, a kiedy w końcu lituję się nad taternikiem i pomagam mu wgramolić się tam, gdzie się przymierza, on wtula się pod moją osobistą pachę i po prostu zasypia, niewidziana ręka odcina mu prąd, zapada zupełna cisza, koszyk nieruchomieje pogodzony z nieuchronnością samotności. Psiątko śpi spokojnie, od czasu do czasu w przebłyskach przebudzeń koduję jego położenie, lubi wciskać pyszczek w miękkości, czasem to poduszka, czasem szyja Piątej. Wczesnym rankiem, jeszcze przed wielką pobudką psów budzi mnie bestia niepohamowaną usilnością zeskoczenia/zjechania/zsunięcia się z kanapy. Siku! myślę sobie, gwałtownie wstaję i powtarzam sekwencję ruchów mających na celu wyprowadzenie, czy raczej wyniesienie małego pasożyta. I znów przemierzam ogród, tym razem już jasny, delikatnie zamglony, wybudzony corannymi dźwiękami świergotania, szelestem liści i trzepotem drobnych skrzydeł. Wilgotno i ciepło, świeżo, rześko, piąta z minutami, słońce już dość wysoko, chowa się jednak za chmurą, która odcina szare jeszcze niebo świtu od płonącej linii horyzontu, zza którego wcześniej wyłoniła się jasna kula światła. Szarość nieba mięknie, ulega, mieni się odcieniami i półcieniami, przechwytuje promienie i faluje jak woal pod wpływem ciepła i światła. Wracam po telefon i pstrykam kilka zdjęć, jest naprawdę zacnie.





Kilka celebrujących ten moment minut i Antoś chce wracać, na tarasie delikatnie wycieram mu łapki mokre od rosy i wchodzimy do domu, oraz w kolejny dzień, lekko jeszcze zamroczeni. Nie ma mowy o dospaniu, bo w zwierza wstępuje energia iście słoneczna. Kilka godzin później obżera dalej, jak nie wiklinę, to gumowego pingwina...


 

... pocieszny, słodki, po dziecięcemu głupiutki, ganiający bose stopy dzieciaków i poddający się nieustającym pieszczotom. Kiedy późnym popołudniem wyjeżdża ze swoją panią, w domu robi się pustawo, był przecież raptem chwilę, a zostawił tyle siebie, swoją rozkoszną świeżość życia, tak obłędnie radosny początek istnienia. I tylko koty oddychają z ulgą, bo choć fukać nie musiały i jeno patrzyły z góry z ostrożną pogardą, zawsze to jednak obcy, wysoce niepożądany element w nienaruszalnym rytmie zwyczajności.

Następny ranek to znów wczesna pobudka, przez komin wpada ptak i więzi go system wentylacji kominka, zdarza się to co jakiś czas, na dachu pod panelami fotowoltaicznymi ptaszyska budują sobie gniazda, często siadają na obramowaniu komina i nie wiemy właściwie, jak to się dzieje, że tam wpadają, czasem ptaszę dostaje się typowo do komory kominka, nie tylko więc słyszymy, ale i widzimy trzepoczące za szybą wystraszone stworzenie, Mój bierze wtedy rękawicę, uchyla drzwiczki i łapie gapę w ręce, po czym wypuszcza przez okno lub drzwi. Tym razem jednak tylko słyszymy przytłumiony, przejmujący trzepot, znak, że ptaszę utknęło w dolnej części wentylacji, mus wtedy w sąsiednim pokoju odsunąć szafę i odkręcić metalową płytkę zakrywającą wylot. Robota wykonana, płytka zdjęta, ale przerażony skrzydlaty wymyka się z dłoni Mojego i w dramatycznym wyrażeniu swojego instynktu przetrwania przemierza podsufitowe przestrzenie parteru, szaleńczo trzepocze w okolicach okien, i co sekundę zmienia kierunek lotu usiłując znaleźć drogę wyjścia. Otwieram szybko oszklone drzwi tarasowe i po chwili szary więzień wylatuje w niebo. Na dywanie poruszane lekkim podmuchem wiatru sunie małe piórko. Koty patrzą zdezorientowane, przetwarzają w małych umysłach sekwencję wydarzeń. Budzą się psy, zaczynają poszczekiwać, niektóre popiskują, chcąc prędko wyjść w świeży, jeszcze nie upalny poranek. Mój wychodzi do nich, ja włączam ekspres i po chwili z kawą, w piżamie, otoczona na tarasie drobiazgiem psim z jednego z apartamentów wsuwam się spokojnie w kolejny dzień.

"Życie zaczyna się co rano"  (J. Olsteen)



7 komentarzy:

  1. A przeciez tak latwo jest sprawdzic po ciemku, czy male sikalo, trzeba dotknac przyrzadu sikajacego, czy mokry i juz wiadomo. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż sprawdzałam i stan wskazywał na pozytywne załatwienie sprawy, a potem siknął i tak 😂

      Usuń
  2. no no szczeniaczki są takie słodkie aleeee nie zapomnę ani Erny ani Ciri, co się działo ;-) rany julek wychodzenie co 2 godziny, spanie na mojej głowie, spanie na dole na czuwaniu...i my śpimy na dole latem, gdy u góry duchota, ale teraz jest raczej zimnawo i rześko. i leje kazdego dnia leje... Teatralna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oraz obgryzanie butów i czegobądź 😂 Nie wiem, czy Wasze w taki sposób testowały małe ząbki, ale u nas szczeniak na hotelu oznacza przede wszystkim pilnowanie butów i cennych przedmiotów użytkowych 😅 Nie zmienia to faktu, że pocieszne toto i nawet jeśli zniszczy coś - szybko się wybacza 🙈

      Usuń
    2. a wiesz, że nasze szczeniaki niczego w domu nie ruszyły NICZEGO żadnego buta, kapcia czy przedmiotu...za to w Erna w ogrodzie robiła porządki, Ciri głównie gryzła mnie...miała i ma sporo zabawek, Erna uwielbiała patyki ...Teatru

      Usuń
  3. Cezary dostawał "służbowego kapcia"...Musiał być mój i musiał być czerwony...;o)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie te zdjęcia. Kocham takie kadry. Przeuroczy piesio. Moja babcia miała podobnego.

    OdpowiedzUsuń