sobota, 25 maja 2019

Definicja

Wstać o 4.03. Wskoczyć szybko pod prysznic, bo się z wieczora zasnęło z potomstwem tak, jak się stało. Umyć podłogi. Zaparzyć herbatę. Zrobić kilka zdjęć książeczki z wierszykami Agnieszki Frączek, bo koleżanka prosiła. Wysłać zdjęcia i entuzjastyczny opis. Wyjść z herbatą na taras. Obserwować różowiejące niebo. Czuć chłód poranka na gołych nogach odzianych w piżamowe szorty. Słuchać radosnego napierdzielania ptasząt, w swoich odwiecznych codziennych psalmach wysławiających pojawiającego się ponad horyzontem boga Słońce. Z podziwem zerkać na kołujące nad polem i pokrzykujące żurawie. Wypuścić kota, wpuścić kota, powtórzyć czynność pięćset razy.
Zbierać siły przed ciężkim i długim dniem. 
Taka tam moja definicja szczęścia. 

niedziela, 19 maja 2019

Przedburzowy zaciesz ;)

Dżizys, 8 lat mieszkania tutaj a ciągle nienacieszonam widokami, klimatem, spokojem, tą zwykłą niezwykłością. Umościłam się na tarasowej ławce i obserwuję znaki na niebie i ziemi zapowiadające burzę. Nie mam żadnej potrzeby wydobywania się stąd, ani aktualnie, ani globalnie; nie mam potrzeby żadnych podróży. Pierwszy, kwalifikowany Łowca Burz pojechał "gdzieś bliżej" wyładowań, Drugi, ze smykałką do montażu filmowego pojechał razem z nimi kręcić materiał. Ostatnio posklejał świetny film dedykowany nauczycielom od uczniów w czasie Strajku, wzruszyłam się ogromnie tak wrażliwością i mądrością uczniów ze szkoły mych synów jak i pomysłowością Drugiego. Szósty siedzi w piaskownicy i pyta, kiedy wreszcie ta burza. Piąta zapadła w drzemkę, na siedząco, na kanapie, ściskając w dłoni ukochane Safirasy, Trzeci i Czwarty odpoczywają po dopołudniowym i okołopołudniowym turnieju piłkarskim, który w tak duszną pogodę przewalcował młodzież doszczętnie. Patrzę na wakacyjnego psiaka, który z uporem maniaka kradnie kamienie ze skalniaków i przenosi je w pysku, bawi się nimi jak piłką, przynosi do aportu. Mówię: Jerry, ale ty głupi jesteś, weź normalną piłę, rzucę ci, kamienia ci nie rzucę, zapomnij, zęby sobie połamiesz głupolu.
Nad głową przelatuje samolot, przecinając srebrnym błyskiem ciemniejące, pomrukujące niebo.
Mój wyłania się zza budynku z kolejnym sierściuchem na smyczy i mówi, że idzie pozbierać psy z wybiegów, bo będzie lało.
Bibi kocisko drze japę na parapecie - wróciłam, idzie burza, proszę mnie wpuścić.
Myślę sobie, że niedziela, zwykła zupełnie ale jakoś tak podkręcona przeze mnie świadomością niezwykłości i wdzięcznością zostanie we mnie na długo, może na zawsze.
Jednakowoż to prawda, że w pamięci, niczym najcenniejsze diamenty, przechowujemy te proste, zwyczajne chwile.
One są naszą siłą później, gdy po burzy intensywniejszej niż zapowiadały prognozy, nie tak prędko wychodzi słońce.








piątek, 17 maja 2019

A matka traci czas na pisanie

Otóż w domu kompletny chaos, pomieszanie z poplątaniem, wszystko wszędzie. Przedwczoraj swoje ostatnie tchnienie wydała zmywarka; po sześciu latach pracy średnio dwa razy dziennie miała prawo powiedzieć: idę stąd. Nowa będzie montowana dzisiaj ale mimo starań o bieżące mycie ręczne brudne naczynia mnożą się niczym podziały komórkowe. Druga rzecz. Porządki w szafach dzieciaków, przegląd letnich, segregacja tych za małych i zużytych, przekładanie, wykładanie... Wszystko razy sześć a w związku z tym, że matka bywa Ferrari na torze zakupowym z licznymi zakrętami wszelkich sale, okazji, zniżek, bazarków z drugiej ręki, to trochę tego jest. Logistykę działań zmierzających do odnalezienia się w tym chaosie, w ciuchach nabytych pół roku temu na przykład bo "będą na zaś" śmiało określić można mistrzostwem świata. Te za małe, te dla kogoś, te do wyrzucenia, te do szafy młodszego, te jednak jeszcze na później, te na zimę... Lubię grzebać w ciuchach ale ogrom przedsięwzięcia ze dwa razy w roku ździebko mnie przytłacza. Zdarzyło mi się czasem postawić na absolutny minimalizm ale poźniej frustracja spowodowana ciuchem, którego naprawdę któremuś z potomków brakowało, wbijała mi w serce ostry sztylet pretensji do siebie. Co to za matka która nie potrafi zapewnić potomstwu odpowiedniego odzienia.
Co robi zatem owa matka w tym niepojętym chaosie zacisza domowego, gdzie wszystko jest wszędzie, naczynia rozłożone na szafach, worki i kartony z ciuchami czekają na ułożenie w szafach, tudzież zamknięcie i opisanie, gdzie przechodząc z pomieszczenia do pomieszczenia człek potyka się o leżące zabawki, zostawione otwarte książki, pluszaki, folie i kawałki styropianu pochodzące z rozbrojonej nówki?
Otóż matka spogląda na to wzrokiem pełnym pogardy i dopija poranna kawę, chłonie ciepło ciała Szóstego wdrapującego się właśnie w tym momencie na matkowe sterane plecy (bo matka na podłodze przysiadła z racji tego, że na krzesłach i na kanapach siedzi bałagan) i rozprawiającego o traktorach, które wyjechały na pole i sieją kukurydzę, którą potem, mama, będziemy jeeeeść, mama kiedy będzie można ją jeść, a powiesz mi, kiedy urośnie i będzie taka zielona i zapytamy pana Henia, czy możemy sobie jedną zabrać i zjeść??
Matka przeżywa również treść książki, którą skończyła czytać o 2 z minutami nocną ciszą i doprawdy wyjątkowym wrażliwcom powinno się zabronić czytania niektórych książek, i mało ważne, że wrażliwcy mają wolny wybór i mogliby po prostu niektórych książek nie czytać. Ale owe niektóre książki mają feromonowy książkowy lep jak, nie przymierzając, na mole spożywcze - lecisz, choć wiesz, że zginiesz. Przyklejasz się z lubością płacząc za utraconym życiem.
Taka natura.

niedziela, 12 maja 2019

Optymalność rodzicielska

"Ale jak ty się czujesz jako matka dorosłego dziecka?" pyta mnie dawno nie widziana koleżanka, w moim wieku, mama córki w wieku Piątej. No jak się czuję... Hmm... Jak się czuję..? Chyba normalnie się czuję. Porywa mnie codzienność i lista zadań do odkreślenia, i zwyczajność dni, niezwyczajność momentów, zaskoczenie chwil, które zatrzymują pęd i zostają na zawsze. Życie.
"Gdyby nie dziecko, nie byłoby mamy i taty, tylko zwyczajni ludzie" ("Przyjęcie dla motyli" R. Krauss - uwielbiam książki dla dzieci. Tam można znaleźć najmądrzejsze sentencje).
No trochę tak się właśnie czuję.
Nie wiem czy słusznie, ale dopadła mnie oczywistość.
I tak myślę sobie, że może i siłą rzeczy podchodziłabym do faktu bycia matką dorosłego człowieka (Pierwszy ma prawie 19 lat) jakoś tak bardziej refleksyjnie gdyby nie to, że nasza dynamiczna energia życiowa bardziej kierowana jest na maluchy, one nas ciągle napędzają i, kurczę, nie ma nawet czasu, by przystanąć i pomyśleć: O fak, może niedługo będę już babcią.
Hierchiczny porządek w naszej rodzinie, z podziałem na wiek i etapy rozwojowe potomków jest jakiś taki naturalny, normalny, niesensacyjny, nudny.
Swoją drogą, dość osobliwy jest nasz aktualny status towarzyski. Bo że nam życie towarzyskie upadło ze względu na sposób funkcjonowania hoteliku (najwięcej pracy mamy, gdy inni mają wolne. Odpoczywamy, gdy "normalni" ludzie wracają do pracy) to jedno. Drugie - że czasem zabawnie ciężko jest nam wpasować się w wiek znajomych i ich dzieci tak, żeby było mniej więcej tak samo ;) Pierwszy i Drugi urodzili się, gdy byliśmy bardzo młodzi. Pozostała Czwórka - gdy sporo rodziców definitywnie kończy już prokreację. Na wywiadówkach w średniej szkole najstarszych - my jesteśmy najmłodszym rodzicami. U maluchów - dopada mnie czasem niejasne poczucie niewygodnego nadmiernego doświadczenia życiowego i w związku z tym albo irytacja, albo rozczulenie brakiem tegoż doświadczenia u matkojakichmłodych mamusiek.
Dopadają mnie też czasem kurze łapki przy oczach na tle gładkich lic owej rodzicielskiej młodzieży, choć ogólnie to ja naprawdę z kurzych łapek swoich bywam dumna.
Choć nie powiem, ciekawi i bawi mnie tak jedna, jak i druga pozycja społeczna i pławię się w najróżniejszych korzyściach zeń wynikających. Oraz cieszę się z różnic. Oraz chłonę wiedzę o życiu i ludziach, jak zawsze.
Wracając. Koleżanka moja jest przypadkiem mamy, która z różnych względów dość późno zdecydowała się na doświadczenie rodzicielskie. Mądra mama, spokojna. Przed oczyma mam nasze pierwsze dni, miesiące, lata w roli rodziców - energia młodego ciała ale i niecierpliwość i mała wiedza. Raczkująca intuicja. Stres. Sporo błędów. Entuzjastyczna miłość do dzieci, poczucie spełnienia marzeń ale i niejasne wrażenie porażek, uwiązania, niekompetencji. Lata rodzicielstwa dojrzałego trochę na odwrót, większy spokój i umiejętność autentycznej radości z każdego dnia. Ale zmęczenie materiału zdecydowanie większe.
Pewnie bez względu na wiek sporo rodziców cierpi na takąż nierównowagę.
Trudno o złoty środek.
Ale to mało ważne.
Wszak nie ideał jest najważniejszy jeno dążenie do niego.

poniedziałek, 6 maja 2019

Szczęśliwość

Padam. Ze zmęczenia nie mogę zasnąć. Siedzę przy stole, oczy same protestują przed nadmierną ekspozycją na przyćmione nocne światło a mimo to nie uciekam w błogą nicość snu bo wiem, że gdy tylko przyłożę głowę do poduszki, tysiąc myśli na minutę poderwie mnie z powrotem na nogi.
Zajęcia domowe, zabawy z dzieciakami, dylematy, plany, zapiski w kalendarzu, rozmowy, decyzje, organizacja dnia, tygodnia, miesiąca, nieustanna karuzela zajęć i myśli.
Pełnia dnia, posprzątane, cudowne całe 10 minut ładu, wkracza czwórka wspaniałych, sruuu... poduszki z kanapy lądują na podłodze, "Goń mnie! " krzyczy Szósty do kogokolwiek, "Mamoo zepsuli mi helikopter, paatrz" jęczy Czwarty i znosi na dół skrzynkę z Lego, klocki z plastikowym stukotem rozkładają się na stole, skaczą w dół, czmyhają do kątów, czają się z chichotem na zabłąkaną stopę w skarpetce, "Patrz, mamusiu, wycięłam dla ciebie motylki" szczebiocze Piąta i pokazuje kilka motylkopodobnych wycinków z papieru, a smutne resztki, w liczbie tysiąc i więcej, które nie załapały się na łaskę różowych nożyczek leżą omdlałe na dywanie, biały wyrzut sumienia, "Zrobiłem sobie popcorn!" oznajmia Trzeci dzierżąc w dłoniach wielką michę z prażoną kukurydzą, potyka się o poduszkę zrzuconą przez Szóstego z kanapy, traci na moment równowagę, miska przechyla się w przód, część chrupek wypada, Szósty się śmieje i zbiera je z dywanu, Trzeci oddycha z ulgą - "Ufff, niewiele brakowało, a wypartoliłyby się wszystkie".
Zrozpaczonym wzrokiem odprowadzam kondukt żałobny Porządku, który odszedł w pokoju.
W łazience kosz na pranie płacze nadmiarem ubrań, zawodzi, że już więcej naprawdę nie może i ma serdecznie dość i że ten drugi, na białe, ma o wiele lepiej bo wyrabia przepisową normę i nigdy nie trzyma nadgodzin.
Z zamkniętego czytnika ebooków wysypują się słowa, bezszelestne i niewidzialne, mimo to czuję je tak, jak się czuje smaganie deszczu po twarzy. Intensywność potrzeby, nie bronię się.
Czas na reset.

piątek, 3 maja 2019

Majówka

Z założenia zimna i wietrzna majówka nie spowodowała mniejszego niż zwykle natężenia w napływie gości. Ludzie powyjeżdżali w różne zakątki kraju i świata, a zwierzaki bawią (się) u nas. Stali bywalcy robią to, co zwykle, nowi oswajają się z trudną sytuacją rozstania. Dramatów nie ma, zestaw sympatyczny i przewidywalny, dość liczny. Mój szczątki wolnych chwil zbiera pieczołowicie i od czasu do czasu zachodzi do domu na parę minut, na kawę, na wrzucenie zdjęć do kompa. Gdyby pogoda była łaskawsza, spędzilibyśmy majówkę na tarasie. Ze sobą, z psami. Brakuje mi tego bardzo. Niestety są tylko te chwile. Dziatwa wypuszczona na zewnątrz wraca z zarumienionymi z zimna policzkami i zziębniętymi dłońmi. Doglądam ich, Mój kręci się, zmienia towarzystwo psie na wybiegach, wysypuje z pojemników zabawki, robi fotki, wysyła Drugiego na spacery z niektórymi. Spędza z gośćmi większość dnia. Gdzie nam się uda spotkać w domu czy na zewnątrz - to nasze.
Jak zwykle odpoczywać będziemy wtedy, gdy ludziska powrócą z wojaży, odbiorą swoje pociechy i wrócą do swoich codziennych zajęć, prac, obowiązków.
Piąta, która kocha wszystko co żyje, a wszelakie robactwo najbardziej, ubolewa, że przyjaciele na pewno za nią tęsknią. Każde jej wyjście na podwórko to szukanie przyjaciół oraz przyjaciół owych przyjaciół. A później poszukiwanie zabaw dla nich, czytanie im książek i tym podobne rozrywki, które umilić mogą monotonne życie skorupiaków. Dodać tutaj należy, że empatia, niepojęta cierpliwość i siła perswazji Piątej wydobywa na świat zaciekawioną obłość wyżej wymienionych. Zaskoczona patrzę na nieruchome skorupki, a za moment dosłownie - na wijące się ciałka, poruszające się czułki/różki i interakcję żywych stworzeń ze światem. A raczej z Piątą, która gada do nich głosem troską przepełnionym. I szuka im bezpiecznych zabaw.


Póki co zastanawiam się, czy jeszcze dziś włączyć pralkę, co myśleć i napisać o książce, która w internetach uchodzi za wielkie odkrycie a mnie po prostu znudziła oraz jak odeprzeć atak krwiożerczych bestii atakujących mnie w zaciszu rzadko mi dostępnego kąta kanapy. Bestie posiadają broń w postaci książek i wrzeszczą jeden przez drugiego: Tą czytamy, teraz tą, mama powiedz mu coś, teraz moja kolej, ja miałam wybraaać!
Wstaję, strzepuję z siebie trzy hałaśliwe stwory, mówię: Chwila, zaraz zdecydujemy!, zbieram rozrzucone na dywanie karty Dobble, w które gramy namiętnie w atmosferze kłótni, fochów, entuzjazmu, podziwu i miłości rodzinnej na przemian.
Wytaczam broń najcięższego kalibru, która kupuje mi pół godzinki względnej ciszy.
Otwieram drzwi lodówki i pytam głośno: Kto chce lody?

środa, 1 maja 2019

Szósty

Z Szóstym było tak.
Dziesięciomiesięczna Piąta raczkowała z zapałem po świeżo-wiosennej trawie. Potrząsała palemką włosków ściągniętych gumką. Przysiadała co jakiś czas, dziwiąc się cudom natury, czyli grudkom ziemi, robakom, patykom. Wydłubana kulka karmy dla psa urosła do rangi niesamowitego rarytasu.
Przyglądała się braciom szalejącym na trampolinie.
Patrzyliśmy na nią, popijając kawę.
"Przydałaby jej się siostra" - rzekłam.
"Siostra nie siostra, przydałoby się jeszcze jedno dziecko, żeby jej nie rozpuścić zanadto. Bo taka jedna jedyna to całkiem materiał podatny" - wyraził swoje niezwykle przenikliwe zdanie Mój.
 "W sumie lepiej chłopiec"- dodał.

I już wtedy wiedziałam, że choćby nie wiem co, jeśli rzeczywiście pisane nam jest kolejne dziecię, będzie chłopiec. Mój, z niepojętym talentem przewidywalności i sprawczości, nie pomylił się nigdy w zgadywaniu płci naszych jeszcze nie narodzonych pociech. Może dlatego, że miał łatwo. I specjalnych komplikacji w różnorodności płci u nas nie było. A on chciał mieć zawsze synów.
Choć przy Piatej, nie powiem, rzekł na początku, że w kwestii płci odczuwa niejasne wątpliwości.
I zwariował, kiedy się urodziła. Porażał entuzjazmem i do dziś została mu taka lekko cieniowana poświata dumy, kiedy mówi: moja córa.

Wracając.

"Ale wiesz, że powiedzą, że nas pogięło... Wiesz, że powiedzą, że to dla 500+... Wiesz, że niektórzy odpowiednio skomentują".
"No. Wiem. Żyjemy po swojemu i żyjmy dalej. Oraz po raz kolejny".
"A może za stara już jestem... Na porodówce powiedzą, że babcia jakaś rodzić przyszła".
"E tam. Nie takie pewnie jeszcze rodzą. Średnia wieku się przesunęła".

I my tak gadu gadu, a w gwiazdach niniejszy fakt się zapisywał oraz zamówienie szło do realizacji.

Szósty urodził się w lutym. W dniu, którym Piąta skończyła dokładnie 19 miesięcy. Poród magiczny, nocne gnanie do szpitala ze skurczami wciskającymi w fotel pasażera. Wyremontowane wnętrza znajomych kątów. Znów nasza położna, znów zainteresowanie i znów ani lekko ani krótko, na przekór tym, którzy twierdzą, że szósty poród to musi być pewnie tak...och! Czyli większy wdech, większy wydech iiii jest! No nie.

Pojawił się krótko przed południem. Wzruszył do łez młodą lekarkę, której dłoń ściskałam w ostatnim trudnym etapie. Nie kryła tego wzruszenia, które i mnie się udzieliło, i tak sobie chlipałyśmy nad ciemną główką młodego, dwie obce sobie osoby, połączone nagle przypadkowym spotkaniem w okolicznościach nader niezwykłych. Nie wiem, co rozczuliło ją najbardziej, powtarzała, że taki... szósty, taki... urodziwy, tak... spokojnie urodzony i taki.... rozgadany! Obrazowo rzecz ujmując, Szósty wydał z siebie głos  zanim urodziło się całe jego ciałko. Ciekawostka położnicza, która podobno rzadko się zdarza.
Znow życzliwe zainteresowanie, komentarze podczas obchodów, dużo ciepła.
Trochę się chyba uzależniłam od zapachu, atmosfery i przytłumionych dźwieków  oddziału położniczego.

W domu spokojnie i naturalnie. Piąta niezbyt zainteresowana małym nietypowym czymś, żyjątkiem takim, pieskiem czy kotkiem, któż to wie. Obchodziła ostrożnie wózek ze śpiącym noworodkiem ale nie miała potrzeby dotykać czy patrzeć godzinami. Zdążyła się przez te dwa dni bardzo przykleić do Mego i do braci, i cieszyło mnie to bardzo, bo nie przeżyła traumy w związku z moim zniknięciem, a po powrocie ze szpitala nasze mamusiowo-córeczkowe relacje wrociły do dawnych zwyczajów. A w związku z dość częstym pojawianiem się małego nowego człowieka w ostatnim czasie w naszym domu, pozostali przeszli nad tymże faktem do porządku dziennego ot tak, od razu.

Szósty był niemowlakiem nieskomplikowanym, spokojnym. Nazwaliśmy go Aleksander.
Przejął od swojego rodzeństwa sporo pozytywnych cech i skumulował je wszystkie w sobie.
Taki z niego oryginał.
Często mówię do niego; Olo, skąd ty się nam wziąłeś?!

I to by było chyba na tyle. Chyba, bo Mój znów sobie żartuje, taki śmieszek z niego, żartowniś, taki fan komediowy i sympatyk kabaretowy, że haha przecież nigdy haha nie lubił cyfry sześć. Woli siedem.