wtorek, 26 kwietnia 2022

Nad morzem bez zmian

 














Kilka skradzionych dni nad Bałtykiem przynosi po powrocie dziwne poczucie nierealności. Było to, czy nie było? Czy rzeczywiście ten wiatr na plaży, wieczorami raniący ostrymi ziarenkami piasku zaróżowione policzki nieletnich czułam, chłonęłam? Czy dwa samotne skradzione szybkie spacery brzegiem działy się, trwały, czy tylko je sobie wyśniłam? Czy szum fal rzeczywiście budził nas rano, wciskał się pod powieki, gdy jeszcze w pokojach wczesnoranny półmrok wisiał na pastelowych zasłonach? Czy widok za oszkloną ścianą pokoju był prawdziwy, czy to tylko zdjęcie na pocztówce, fotografia w babskim magazynie? 

Wszystko takie już odległe, nierzeczywiste, trochę jakby z innego świata i innego życia, a jednocześnie przyjemnie i kojąco oklepane. I widok bezkresu niespokojnej wody, i pusta plaża, zamknięte stragany, grzaniec winny i grzane piwo do obiadu na rozgrzewkę, i niewyraźne ślady butów na piasku, i zachwycające w swojej brzydocie zniszczone falochrony, i krzyki przybrzeżnych ptaków, za nic mających sobie niesielankową, w dodatku zmienną pogodę. 

Znalezione na plaży kije i patyki wszelkich rozmiarów i formatów znów stanowiły najlepszą zabawkę, taki przyrząd do wszystkiego, uniwersalny. Czekały karnie przed restauracjami, gdzie udawaliśmy się na posiłki, oparte o ściany i fasady, cierpliwe jak psy. Razem z kamieniami, idealnie gładkimi i okrągłymi dzięki czasochłonnemu tuleniu przez prądy morskie, wracają z nami do domu. Taki kij z plaży... nooo, to jest coś, pamiątka i przedmiot użytkowy na kolejne miesiące zabawy. 

Trzeci z przyklejoną do dłoni kostką Rubika, śmigającą kolorowo między jego zręcznymi palcami, nasz dorastający Trzeci nie rozstający się z zabawką nawet na chwilę, bicie rekordów, konfiguracje, algorytmy, pasja?, odkryta podczas edukacji domowej, tej formy edukacji, którą niezmiennie się zachwycamy. Został nam tylko język polski, ostatni egzamin w połowie maja, i 4 klasa za nami.

Czwarty z "fazą" na wojsko, flagi państw, dzieje historyczne, gromkie stooo laaaat, niech żyje żyje nam, rozbrzmiewające w nadmorskim apartamencie, bo w czasie naszych skradzionych wakacji obchodził 9 urodziny, świeczka z brokatową cyfrą wbita w kawałek ciasta z Biedry,  a później słodkie obżarstwo, emocjonujące studiowanie atlasu flag i godziny zabawy zdobycznymi urodzinowo figurkami z Robloxa, na drewnianej podłodze z widokiem na morze.

Piąta studiująca zwyczaje i egzystencję wszelkich napotkanych żyć, ptaków, robaków, z aparatem w dłoni, z naręczem zbieranych po drodze piór, i ubolewająca nad martwą mewą - ale dlaczego?!  ktoś ją tak zostawił, zagrzebaną w piasku, a przecież trzeba  pochować (najpierw najlepiej wykonać sekcję i dociec przyczyny tej zapewne bezsensownej i niepotrzebnej śmierci). 

No i Szósty, z przemoczonymi od "przypadkowych" spotkań ze złośliwą falą kaloszami i wiecznie powtarzającą się mantrą na ustach: Mogę się kąpać w morzu? To kiedy będę mógł? Wcale nie jest zimno, 4 stopnie i wiatr? Luuuz, dam radę. To mogę się kąpać? Jego nienasycona potrzeba takiegoż kontaktu z wodą została w końcu częściowo spełniona w przyjemnym aquaparku, z jednoczesną obietnicą, że pomyślimy nad krótkim wyjazdem nad morze lub chociażby jezioro w sezonie (okropnie mnie boli ta myśl!), kiedy można pięcioletnie ciało moczyć w wodzie i suszyć w pełnym słońcu. 

Naszą nieobecność przeżyły koty, ślimaki afrykańskie, i oczywiście psy, zaopiekowane należycie. Nie mówiąc o Pierwszym i Drugim, których dopadła szczęśliwość pustki i spokoju w domu na równi ze wzmożonymi obowiązkami.

Życie wróciło do normy. Teraz planowane od kilku miesięcy Bieszczady. Czerwiec. Wielka niewiadoma.