piątek, 31 lipca 2015

Księżniczka śpi


Matka Polka zmęczeniowa.
Nie narzekająca absolutnie.
Jednakowoż zmęczenie materiału dopada czasem pomimo poczucia szczęśliwości.
Piąta już po uroczystości. Wytrzymała pięknie, przespała modlitwy, dźwięki, śpiewy, polewanie główki.... oraz późniejsze z-rąk-do-rąk wędrowanie. Wieczorem w domu trochę marudziła, popłakiwała; takie małe toto, niby śpi, a jednak koduje i niewątpliwie nadmiar bodźców gdzieś ujście swe znaleźć musiał.





A dziś już końcówka kolejnego tygodnia. Piąta ma ich cztery - i jeden dzień. Wagowo - 1 kg na plusie, położna była, dziecię zważyła. Był też doktor - pokazał, jak fachowo sprawdzić prawidłowość odwodzenia stawów biodrowych.Na usg tychże córka już zapisana. 
Trzeci kładzie się na popołudniową sjestę. Mamo, przykjyj mnie gjubym kocem! prosi. Nie mogę, mam Anię na rękach, więc zrezygnowany przykrywa się sam. Słyszę spod koca zadowolony głos: Nie majtw się mamo, udało mi się, wsystko jest pod kontjoją!
Czwarty zachwycony wpatruje się w różową pościel z motywem Hello Kitty, którą Ania dostała w prezencie, Kiti, mama, kiti! woła i okrywa się powłoczką kołdry.
Hello Kitty to ostatnio ulubiona bajka Czwartego, hm.
Pierwszy i Drugi wybyli z kolegami do miasta. Kino, fast foody, lody. Młodzieżowo. Normalnie.
Księżniczka drzemie w wózku. Od czasu do czasu niepozorne yhyy, lub całkiem donośne łaaa sygnalizuje jej podstawowe potrzeby egzystencjalne. 
Przemyślała, dojrzała do decyzji i... przed kilkoma dniami poczęła obdarzać nas nieśmiałymi jeszcze, ale już całkiem świadomymi uśmiechami.
Których to magicznych momentów aparatem foto na razie nie profanujemy.

Na większości zdjęć, zdecydowanie, księżniczka śpi ;)




piątek, 24 lipca 2015

Wredny sąsiad, róż i narzucona wiara

Matka się wściekła otóż.
Bowiem umyła wczoraj okna, w bólach organizacyjnych - bo nie tak łatwo teraz o czas i logistykę tak karkołomnego przedsięwzięcia.
Tymczasem okrutny i generalnie złośliwy sąsiad postanowił dziś zwołać kombajn, który z nim w zmowie haniebnej bywa, i skosić zboże ze swoich trzech pól. Dokładnie z trzech stron naszego domu.
Kombajn, bucząc radośnie, przemierzał przez kilka godzin, entuzjastycznie, wte i wewte tereny za naszym płotem. Częściowo przysłonięty siwą, rozciągającą się na pinsetkilometrów chmurą kurzu i pyłu. W wyniku czego parapety,okna i moskitiery wyglądają jak odrzwia stodoły.
Trzeci i Czwarty zachwyceni.
No dobra. Rozumiem to. Raz w roku nie zawsze wszak. Dobrze, że udało mu się to na raz. Ale dlaczego akurat po umyciu okien, a nie przed? W efekcie czego okna po jednym dniu znów są przed?
Nie narzekam, naprawdę. Jeno czasem zmęczenie materiału dopada takie, że chowam zużyte pampersy do lodówki, a na poduszki mówię pieluszki - gdzie są te zielone pieluszki z kanapy? - i wtedy takie kombajnowe działanie, z premedytacją, pod górkę, na chwilę wytrąca człeka z codziennie pracowicie dopieszczanej i dookreślanej równowagi.
Mój mówi: nie przejmuj się, bądź ponad to.

W domu różowo nam. Jeszcze w ciąży zarzekałam się przed kobitami z pracy, że gdzie ja i róż, no bez przesady, przecież nie będę jej na różowo odziewać! Tymczasem dziecię się rodzi i cóż, wpada w róż! Matka sama, jakby bez rozumu funkcjonowała, kupuje trzypaki body w trzech odcieniach tegoż. Ludzie przynoszą w prezencie różowe kiecki, skarpetki, dresiki. Otwieram szafę małej - róż bije po oczach, co więcej, bicie po oczach nie przeszkadza matce w ogóle.
Dziecko kąpane jest aktualnie w owalnej misce używanej do prania (bo wanienkę Czwarty zajechał, pękając ją swego czasu). Mówię zatem do Mego, wybierającego się akuratnie do miasta: kup różową wanienkę bo z miski dziecko wyrasta. A dlaczego różową? pyta znienacka Mój. Noo, nie wiem właściwie. Aha, to kupię niebieską może.

W niedzielę dziecko chrzczone będzie. Jakoś tak nam się data spodobała, bo jej imieniny i w ogóle. A dlaczego tak wcześnie chrzcicie? Ona ma dopiero trzy tygodnie - pytają życzliwi.  A dlaczego w ogóle chrzcicie, dlaczego nie pozwolicie jej samej zdecydować, jak już będzie świadoma? - pytają zaprzyjaźnieni Zielonoświątkowcy.
Odp nr 1 - A dlaczego nie? Jakoś tak w tradycji mamy, że chrzcimy dzieci pomiędzy 2 a 4 tygodniem życia. Niech sobie dzieć ma wcześnie zapewnioną profesjonalną ochronę duchową.
Odp nr 2. Taka nasza wiara i nie kłócę się z zasadami. Nawet jeśli niektórzy zarzucają, że zasady to ludzie ustalili, i bez sensu, i w ogóle. A przecież nie skazuję jej niczym, i nic nie jest na zawsze wszak. Córka póki co, decyzyjności swojej posiadać nie może. Nie zdecyduje sama, czy woli być karmiona piersią, czy butelką. Nie powie mi, że woli jednak Pampersy a nie te Dada, co to matka w Biedrze kupujesz. I tak samo nie powie nam, czy chce być ochrzczona, czy może jednak nie. Ale Chrzest to nie tatuaż, czy wycięcie nerki. Jeśli taka będzie jej wola, nie musi z wiarą katolicką zostać na zawsze. Przyjdzie czas, kiedy będzie mogła zdecydować i określić się duchowo. Możliwości będzie miała mnóstwo. Teraz ja odpowiadam za nią i, no cóż, narzucam jej wiele.

Córka ma trzy tygodnie i jeden dzień. I tyleż samo czasu matka funkcjonuje BEZ CZYTANIA. Widać można.
Ostatnio czytnęła coś tam w szpitalu i książka rozgrzebana leży, pod kalendarzem i książeczką zdrowia dziecka. Bo ważniejsze jest zapisanie na badanie bioderek, umówienie się z położną, umówienie się z lekarzem. Zakup witaminy D3 i K. Uzupełnienie zapasu pieluch, bo się kończą. Zakupienie białych rajstopek w rozmiarze 56, bo przecież córka na swoje chrzcielne święto kiecki wymaga, a kiecka z kolei rajstop.

Ale matka wróci.
Do czytania.
Zawsze wraca.

Ściskam Was :)

środa, 22 lipca 2015

Ciepło i łzy

Będzie ckliwie.

Siedzimy przy śniadaniu. Ja z Nusią na rękach, nakarmioną, przytuloną w pozycji spionizowanej - niby do odbicia, ale obie tak lubimy, najbliżej jak się da. Mój wstaje, cmoka mnie w policzek, cmoka dziecię w łapkę zaciśniętą na ramiączku mojej koszulki. Idzie ogarniać zwierzyniec. Zostajemy w kuchni same. Nusik wzdycha przez sen. Dotykam ustami jej aksamitnej główki, powtarzam po raz milionpięćsetny: Boże, dziękuję Ci za nią... a łzy, kap kap, moczą jej ciemne włoski, i zamazuje mi się nagle blat stołu, szafki, okno z firanką całą w pomarańczach, i świat cały; zostaję tylko ja, moje łzy i to ciałko z uszkiem tuż przy moim sercu.
I żeby nie było - mantrę Boże, dziękuję Ci... powtarzam przy każdym moim osobistym niemowlęciu, bo wdzięczność za słodycz, za rozczulającą bezradność, za zapach, za granatowe zdziwione oczka, za małe dłonie zaciskające się na palcu... taka wdzięczność rodzi się automatycznie, z każdym narodzonym dzieckiem.
Tutaj jeno zaimek "nią" posiada inny wymiar. Magiczny. Niedowierzający.
Choć przecież taki zwyczajny.



czwartek, 16 lipca 2015

Ania i reszta


Córka.
Wypowiadam to słowo z lubością, ze słodyczą, z miłością... a ono mi rośnie na języku, unosi się, obejmując umysł i całą osobowościową mnie, po czym opada mięciutko w oparach ciągłego niedowierzania, zapadając się i chowając w różowych dziewczęcych łaszkach, wśród pudrowych bodziaków, opasek z kokardką i różowych skarpetek w kwiatki, które kupiłam spontanicznie w ciąży, nie znając jeszcze płci dziecka. Po czym rozsyłałam fotkę skarpetek znajomym, kiedy już wiedziałam.
Córka.
Jest krucha, delikatna, jeszcze noworodkowo-szczuplutka, lekuchna.
Ma ciemne, aksamitne włoski na krągłym łepku.
Urodziła się szybko i ciuchutko. Otoczona obcymi sobie, ale życzliwymi ludźmi - bo położna rozgadała, że po czterech chłopcach rodzi się dziewczynka. Wzbudziłyśmy zainteresowanie. Czterech lekarzy (bo akurat kręcili się gdzieś w pobliżu), dwie położne, dwie pielęgniarki noworodkowe i salowa. Moje łzy, uściski od kobiecej części ekipy i wzruszenie tejże również.
Telefon do Mojego, z trochę jeszcze plączącym się po dolarganie językiem: "Noo cześć, kochanie. Jest Mikołaj!" - i chwila zwątpienia w słuchawce ;)
Później sobie z Nusią gwiazdorzyłyśmy na oddziale przez dwie doby, bo stałyśmy się rozpoznawalne.
W domu też gwiazdorzymy.
Nusia, w dziewiątej dobie życia pogwiazdorzyła sobie na sesji noworodkowej - jedną próbną fotką dzielę się z Wami.
Bracia żywo zainteresowani. Trzeci, z racji tego, że starszy i mądrzejszy, usiłował dociec, jak to się stało, że mama miała duży brzuch, potem gdzieś zniknęła, potem wróciła bez brzucha, z maluteńkim człowiekiem, który rzekomo w tym brzuchu przebywał. Mało tego: pija mleko z mamy piersi ("A którędy je sobie wlewasz do cycusia?"). Oraz, przy pierwszej komisyjnej kąpieli okazało się, że... o matulu...nie ma siusiaka!!! "A gdzie ona ma siusiaka, mamooo?", "A czy ja, gdy się urodziłem, też byłem taką małą dziewczynką bez siusiaka, mamooo??"
"Ja kocham tą małą dziewczynkę, mama. Ona jest taka słodka. Ona jest taka maluteńka." - to na szczęście Trzeci stwierdza najczęściej.
Czwarty skupia się na głaskaniu po łepku, pokazywaniu oka (już z coraz mniejszym zapędem do wciśnięcia onego do środka), ucha, noska, trzymania za małą łapkę.
Pierwszy, nasza rodzinna niania, nosi, gada, całuje.
Drugi, nasza rodzinna PSIA niania, stwierdza: mama, ja się jej trochę boję... Taki mały kosmita, nie?

Ogarniamy. Każdy dzień przynosi mnóstwo zadań, wzruszeń, spontanicznych decyzji, zapachów, uśmiechów, bieganiny ale i spokojnego karmienia dziecka na kanapie.

Bardzo BARDZO dziękuję za wszystkie miłe słowa, gratulacje, życzenia!

W Hoteliku sezon, więc kilka zdjęć Wam zostawiam i mknę dalej - spełniać się :)










niedziela, 5 lipca 2015

Oto i ona

Niniejszym donoszę szybciutko, że w czwartek - dokładnie 2 lipca i dokładnie o godzinie 14.00 zostałam mamą po raz piąty. 
Po raz pierwszy zaś mamą córki zostałam.
Parametry córki - to 3400 g i 55 cm.
Od wczoraj jesteśmy z córką w domu.
Ogarniamy nową rzeczywistość, która, póki co, sielankowa jest, i ciepła, i tętniąca wzruszeniami.
Córka, póki co, niespecjalnie zainteresowana całym zamieszaniem. Pije, śpi, rozczula i pachnie.
Więcej napiszę później. 
Na razie walczę z własną obowiązkowością i koniecznością zapewnienia wszystkim dzieciom tego, czego potrzebują. Oraz jako Matka Polka Karmiąca z nawałem mlecznym czwartej doby walczę.
Ściskam Was mocno.
A, no i jeszcze!

Córka ma na imię Ania.