wtorek, 22 kwietnia 2014

Na full

I jeszcze kawałek świątecznego mazurka, do przedpołudniowej kawki, przy stole przykrytym lekko już zaplamionym obrusem w wielkanocne zajączki z palemkami.
 
Minęły nasze pierwsze nasze tak aktywne, zapracowane Święta. Zjechało się kilka, dokładnie 10 dodatkowych psów - z rezerwacjami uczynionymi dużo wcześniej. Popołudniami, w obydwa dni Świąt wybiegi zaroiły się od zwierzaków i ludziów - zaaferowani goście, tak nasi prywatni, jak i goście psiaków, które są pod opieką konkretnych fundacji bawili się z futrzastymi, częstowali smakołykami, zabierali na spacery do lasu, całowali i ściskali! W kącikach wybiegów, od czasu do czasu dostrzec można było Marcysię, wolontariuszkę pracującą ze "strachulcami" - jak nazywamy te najbardziej zalęknione i wycofane; cierpliwie wyciągała rękę, spokojnie przypinała smycz, siadała bokiem nie patrząc... i czasem prosiła nas, zerkając przez ażurowy płot, o różne dziwactwa typu: "Wpuśćcie mi tu szalonego Maksa, potrzebuję elementu rozproszenia!"
Wesoło, aktywnie, głośno.
Spokojnie też było - od rana, gdyśmy krzątali się po obejściu czy domu, wygłupiali z dzieciakami, podjadali... no i wieczorem, kiedy psy spały zmordowane, poprzytulane do siebie, a my sprzątaliśmy taras i wybiegi, ogarnialiśmy maluchy i cieszyliśmy pogodą, tym wieczornym ciepłem po dobrze spędzonym dniu.
 
Dziś i jutro większość psiaków wyjedzie, zostaniemy znów z tymi bidami naszymi bezdomnymi i dwójką czy trójką "komercyjnych". A za parę dni i tak się to pewnie zmieni, ktoś znajdzie domek, ktoś wróci z nieudanej adopcji, ktoś inny dojedzie interwencyjnie i będzie się adaptował do codzienności hotelowej.
Jak tylko uda mi się przysiąść, dokształcam się samorzutnie;) Książek nakupiłam, nie powiem, z przyjemnością. Jeszcze trochę, jeszcze ociupinkę, Czwarty podrośnie i więcej będę mogła zrobić, poudzielać się, popracować z psiakami, które nie są jeszcze do adopcji gotowe, lubię to bardzo, patrzeć, jak psisko powoli powolutku nabiera zaufania, nie ucieka, stoi w miejscu, czai się, żeby powąchać dłoń, ale jeszcze nie jest gotowe, podchodzi wolno do rzuconego smakołyku... a kontakt wzrokowy? ach, szczyt marzeń i pełnia szczęścia, kiedy choć przez ułamek sekundy zwierz spojrzy, "ślizgnie" wzrokiem zaledwie...
Mamy kilka sukcesów na swoim koncie, więc to mobilizuje straszliwie!
 
I jakże w tej sytuacji wrócić mam do codzienności biurowej? Dać się zamknąć na 9 prawie godzin, z dala zupełnego...?
No nie da się.
Napiszę o tym, napiszę!
 
Póki co zmykam, bowiem Czwarty już zbudzony, podwórko zalane słońcem, a  obowiązków sporo!
 
A, i jeszcze jedno. Całkiem niespodziewanie, bez przyczyny i miejmy nadzieję, już bezpowrotnie zakończył się "doopny" problem ;)
 
Ściskam Was!