piątek, 21 czerwca 2019

Wyrzuć ten zmęcz

Podobno są takie.
Podobno istnieją dzieci, które boją się burzy.
To zdecydowanie nie moje.
Moje wprost przeciwnie.
Każda zbliżająca się oraz aktywna, aktualnie szalejąca burza to doskonały pretekst do szalonych zabaw, biegania w deszczu i wietrze, okrzyków w stylu: O matko, ale trzasnęło!
Zbierałam dzisiaj bandę z samego centrum żywiołu, niemal za szmaty zaciągając na taras. Przy wtórze huków i grzmotów, w towarzystwie przerażających (mnie) błyskawic piorunów graliśmy w "Potwory do szafy" tak długo, aż coraz intensywniej zacinający deszcz nie począł wdzierać się pod dach i smagać nas po twarzach a wiatr nie przybrał na sile i nie zaczął rozdmuchiwać nam potworkowych kart.
Ale do domu?? Mama, przynieś nam peleryny, będziemy siedzieć i patrzeć, pliss!

Mimo intensywnej pracy nad sobą i podnoszących na duchu głasków życzliwych mi osób, także tu na blogu, myśli nieujarzmione, troski i obawy galopują czasem jak durne i wymykają się spod kontroli. Czasem udaje mi się je okiełznać a czasem mam poważny kłopot ze zdysycplinowaniem ich i niczym moje latorośle ganiają na deszczu, w samym oku szalejącego żywiołu, nie dając się zatargać za szmaty paradoksu na taras moich racji, obiektywnych prawd i wewnętrznego spokoju. Przywołuję się sama do porządku, wszak doświadczenie robi już dla mnie niezłą robotę. Ale jednak do całkowitego zen tak w kwestii rodzicielstwa, jak i odporności na toksyczność ludzką jeszcze mi daleko.
Oraz zmęczona jestem.
Czytając najmłodszym niedawno ("Przyjęcie dla motyli" R. Krauss) znalazłam na to radę. Najlepszą z możliwych.
"Kiedy jesteś bardzo, bardzo zmęczona, po prostu wyrzuć ten zmęcz".
I kiedy dziś rano Mój wtoczył się do sypialni z kubkami parującej kawy, kiedy oblazły nas cztery budzące się, pełne potencjału energetycznego potwory, kiedy stanęliśmy na jeszcze chłodnym o tej porze balkonie obserwując wszystkie przyrodotwórcze oznaki poranka pomyślałam sobie, że na zmęczenie też szkoda życia.
Bo jak człowiek ciągle taki zmęczony, to nawet koniec burzy przegapi. I słońce już będzie świeciło, a on ciągle zmęczony i zmęczony.
A "Słońce jest po to, żebyśmy wiedzieli kiedy jest każdy dzień".

Nasz dzień.
Bez "zmęcza".
Genialne.

środa, 12 czerwca 2019

Niektórych nie lubię


To tak chyba trochę jest, że z wiekiem - rozumianym jako ilość przeżytych lat - wszelkie nieuniknione konflikty z innymi ludźmi nieco się komplikują. Nie wiem, może się mylę, ale wydaje mi się, że z jednej strony zebrane doświadczenia pomagają nabrać dystansu, z drugiej - te same doświadczenia nie pozwalają lekko i łatwo nastawić drugiego policzka, bo się człek czuje pewniejszy i bogatszy o w trudzie i znoju zebrany kapitał myśli i przeżyć. Za młodu..  tfuuu... wszak młodość ciągle w pełni jest! Zatem za wczesnego raczkującego młodu człek impulsywnie emocjonalny bywał, teraz to jeno ścisk w żołądku i bunt na niesprawiedliwość. A odwetowe słowa spokojne i wyważone, choć druga strona angażuje się w szeroko rozumiane przetwórstwo mięsne i wymiana nie jest równa.
A gdy tak wczesnym rankiem dreptałam za Szóstym polną ścieżyną pomiędzy wybujałymi kłosami, późnowiosenną trawą i tym podobnym listowiem to myślałam sobie, że, o matko, jak ta afera ma się do wszelkich nieszczęść świata, do cierpień i podłości globalnych, wreszcie do faktu, że nie można marnować cennych chwil istnienia na takie prostackie ochłapy chamstwa, bowiem nigdy nie wiadomo, ile nam tych chwil jeszcze pozostało. I szkoda ich zwyczajnie.
No nijak się ma, bo ta głupia wojenka to  jeno marny proch we Wszechświecie. Nie poprawiło mi to co prawda chwilowo upadłego nastroju, uświadomiło jednak po raz kolejny, że na niektórych ludzi nie ma po prostu sposobu, nie przekona się ich do racji naprawdę  sprawiedliwych i zgodnych z zasadami współżycia społecznego. Nie ma co się kopać z koniem, choć cóż tu to biedne i piękne zwierzę zawiniło. Oraz jak to było? Nie warto zniżać się do poziomu porywającej doprawdy głupoty. Nieźle podkręconej obcesowością i impertynencją.
Boli i frustruję to tym bardziej, że to rodzina a ciężka sytuacja trwa już kilka lat. I chyba przyszedł wreszcie moment, żeby odpuścić. Mieć serio gdzieś. Przyjąć do wiadomości i przełknąć przykrą prawdę, że cię okradziono i osądzono oraz podano fałszywe fakty do wiadomości publicznej.
Na szczęście podczas przypadkowych  sondaży okazuje się, że prawda, ta mojsza prawda, pracuje i sama się broni.
"Jak ludzie traktują ciebie, to ich karma. Sposób, w jaki ty reagujesz, jest twoją karmą". Wayne W. Dyer rzekł te potrzebne mi dzisiaj słowa.
Nie życzę im źle. Ale sobie życzę dobrze.
Chodzę w oczojebnej Decathlonowskiej koszulce, przemierzam ogród odpoczywający po popołudniowym skwarze, chłonę przyjemny ciepły wiatr, wieszam na ławkach mokre ręczniki młodych, bowiem sezon basenikowy w pełni, odbieram chabry, które Piąta i Szósty zrywają za bramą i znoszą z radosnym krzykiem: Mamusiu, mamy kwiatki dla ciebie! Przysiaduję, dopisuję te słowa i przekonuję się, że mam i w sobie i wokół siebie wystarczająco dużo źródeł siły, potrzebnej aby sobie z tym interakcyjnym badziewiem poradzić.
Życie jest piękne.



niedziela, 2 czerwca 2019

Nieambitny post w 5 minut

Przeraźliwy spokój.
I gorąc.
Cisza nie, bo znów ptaszęta, szczeknięcie gości od czasu do czasu, nadgorliwa osa plącząca się w wierzbowym drzewku.
Moja ulubiona cisza nie za cicha.
Rano poćwiczone na tarasie, podczas gdy dziatwa w piżamach wybiegła na rześkie powietrze i poczęła rowerki, hulajnogi i inne klamoty wytargiwać. No więc matka wytargała stepper i pół godzinki przyjemnego treningu strzeliło, podczas gdy święta czwórka bawiła się w miarę zgodnie. Potem prysznic, drugie śniadanie owszem, na tarasie również, czesanie yorków przebywających aktualnie na turnusie - kitki, kokardki, klient płaci - klient wymaga. Pocieszne te kitkowce.
Obiad został z wczoraj, ach jak cudnie, Pierwszy cały weekend na turnieju (sędzią piłki siatkowej ci on) tak więc nadwyżka jedzenia dla całej rodziny pozostała hehe.
Drobiazg po porannych wygibach na trawie udał się właśnie na drzemkę, cóż za cudowna pora, w chacie trochę do ogarnięcia ale bez zastanowienia parzę kawę, biorę czytnik, tablet i spoczywam na tarasowej ławce.

Szybko jeszcze przegląd prasy blogowej, szybko - bo pewnie za chwilę napatoczy się Mój, zlegnie obok i pomruczy, że "znów w ekranie siedzisz zamiast ze mną gadać, no weź". A on to by ciągle chciał tak siedzieć, i się przytulać, i z dzióbków sobie spijać, choć w tym miesiącu stuknie nam 20 lat małżeńskich, proszę Państwa.
Pochłaniam za dużo kawy. Lubię. Uwielbiam. Czytałam o yerba mate - że zdrowsza a daje przyjemnego kopa energetycznego. Chyba spróbuję, choć tyle tego, gatunków, firm, miejsc pochodzenia - nie wiem od czego zacząć.
A w związku z tym, że zdaniem fizjo mimo sześciu ciąż mam mięśnie brzucha i okolic w całkiem niezłym stanie oraz "omg, ty nie masz nawet rozejścia mięśnia prostego!",  zamierzam zebrać się i zacząć przebieżki. Raz w tygodniu, więcej czasowo nie dam rady. Ale chociaż tyle. Ach.