poniedziałek, 17 czerwca 2013

Doigraliśmy się

No i się doigrali - powiadają niektórzy.
Mało im było zamieszania z dziećmi, obowiązkami... musieli jeszcze to! I pełno tam ich teraz, no pełna chata, pełne podwórze, ba! - nawet garaż! Stój teraz przed furtką i czekaj, bo samemu wejść, na własną odpowiedzialność nie ma szans.... i nie wiesz, czy cię co z nóg nie zbije, nóg nie podetnie, nie zje żywcem... nie wiesz nic, bo niespodzianki chowają się pod iglakami, za trampoliną, na zacienionym tarasie.
Doigrali się, doprawdy!

Tadam! 
Pomysł, który zrodził się był jakiś czas temu, a którego realizacja wymagała pełnego desperacji aktu odwagi, nabrał realnych rozmiarów i ruszył z kopyta ponad miesiąc temu.
Założyliśmy Hotelik dla Psów.
Duży teren wokół domu podzieliliśmy na dwa wybiegi. W trakcie budowy są trzy kojce na zewnątrz. Garaż przerobiony został na pokoje hotelowe - zmieściły się cztery wygodne boksy. W środku materace, bądź legowiska, jak kto woli, kwiatki, maskotki ;-)
Do samego końca nie było wiadomo, czy to się uda, czy będzie zapotrzebowanie na tego rodzaju działalność. Strach, ale i nadzieja; chwile zwątpienia, ale i nagłe przypływy sił. Ogłosiliśmy się - net, ulotki, poczta pantoflowa. 
Zaczęło się od razu. Szok! Pewni byliśmy, że zainteresowani będą przede wszystkim ludzie wyjeżdżający na wakacje, czy gdziekolwiek, i chcący na ten czas gdzieś zostawić swojego ulubieńca, tymczasem na początek, zupełnie niespodziewanie, odezwały się do nas dwie dziewczyny, które jakiś czas temu założyły organizację non profit, zajmującą się ratowaniem porzuconych, skrzywdzonych zwierząt; nie mają stałej siedziby, część zwierząt trzymają u siebie w domu, część - w domach tymczasowych, takich jak nasz, bądź u przyjaciół. Wszystkie ich zwierzęta są gotowe do adopcji, szukają stałego, kochającego domu. Zapytały, czy mogą przyjechać, zobaczyć i ewentualnie podrzucić na jakiś czas psa. Były zachwycone. Następnego dnia przyjechały z psem, a raczej z dwoma - jamnik i cudowna sunia husky bez przedniej łapki - och, niesamowite uczucie - nasze pierwsze hotelowe zwierzaki. Strasznie byliśmy przejęci - czy psiaki się zaaklimatyzują, czy nasze dogadają się z nimi, czy damy radę ogarnąć. No i tak się zaczęło. Jamniczek w tej chwili jest już adoptowany, ale Bezłapkowa została i mamy kolejne - czarnego labradorka i kolejną sunię husky, oprócz tego na trzydniowych wakacjach (jej rodzinka wyjechała) jest aktualnie piękna "leonbergerka".
Sunia Bezłapkowa jest u nas najdłużej, i jest naszą niekwestionowaną ulubienicą. Jest kochana, spokojna, wesoła, przylepiła się mocno do nas i choć zasługuje na wspaniały, kochający, stały dom, nie wyobrażam sobie rozstania z nią. No muszę Wam ją pokazać. Poznajcie Mimi.




Życie bez łapki wcale jej nie ogranicza, porusza się, biega, szaleje z innymi psiakami, podkrada zabawki...
Posypały się pierwsze dobre opinie - że warunki w hotelu rewelacyjne, że atmosfera świetna, że zwierzaki na dużym terenie mają dużo ruchu, swobody, że nie zamykamy ich w klatkach... No i pochwalę się, przepraszam ;-) - dziewczyny z organizacji twierdzą, że u nas ich psiaki dochodzą do siebie po traumatycznych przeżyciach, są szczęśliwe i w doskonałej formie, takie sanatorium ;-) że Mimi kwitnie i nigdy nie wyglądała na tak zadowoloną, jak teraz (a jej historia jest naprawdę smutna).
Psiaki rzeczywiście cały czas nam towarzyszą. Cała aktualna szóstka. Wygrzewają się na tarasie, biegają z chłopakami, bawią się, są głaskane... zależy nam, żeby dobrze się czuły, rozumiały się z nami i innymi zwierzami. W garażowych boksach odpoczywają tylko w nocy. Czasem dzielimy je na dwie grupy i rozdzielamy po wybiegach, głównie ze względu na naszą Teri - nie może porozumieć się z tą drugą husky, znielubiły się od pierwszego wejrzenia, i nie mogą być razem, bo skaczą sobie do gardła. Mój szpera w necie i szuka rozwiązania problemu z Teri - jej poczucie terytorium i wyłączności jest tak duże, że trochę trwa, zanim przyzwyczaja się do każdego nowego psiaka.
Kochani, na razie tyle, będę pisać o hoteliku, jak mi czas pozwoli, dodam tylko, że mimo całego zamieszania, pracy, bo to i dzieci, i psy, i dom, nigdy wcześniej nie czułam się tak na swoim miejscu, jak teraz. Tak miało być i już.
I jeszcze na koniec - gdybyście mieli ochotę adoptować Mimi, lub innego psiaka (o ile się orientuję, aktualnie dziewczyny mają do rozdania 13) lub też kociaka (16 do adopcji, w tym 8 małych, 4-6 tygodniowych kociąt), albo w jakiś sposób wspomóc organizację (dziewczyny same pozyskują fundusze od darczyńców, brakuje im wszystkiego-pieniędzy na leczenie, sterylizację, wizyty u weterynarza, chętnie przyjmują też karmę, mleko zastępcze dla kociąt) piszcie do mnie na maila, z radością udostępnię namiary, link do strony internetowej, czy też odpowiem na bardziej szczegółowe pytania.
Z szalonego Zwierzakowa - pozdrawiam i łapką macham!





wtorek, 4 czerwca 2013

Co u mnie...

Kararelka mnie zarzuciła, że piszę jeno o facetach, a nic o sobie. "Popchła" więc mnie do tegoż krótkiego, na szybko klikanego postu - co u mnie. Szybkiego, bo Czwarty drzemie, a nie śpi, i to oznacza, że może to potrwać sekund pięć, a w związku z wyczajeniem przez niego ostatnio pozycji spionizowanej, w ramionach mamowych, pozycja leżąca jest wielce niekorzystna, i na dłuższą metę bywa powodem głośnego buntu. Bo ON chce wszystko widzieć i słyszeć, kiwać małym, słabym łepkiem, i dziwić się jak szpak Marceli. Trzeci padł na kanapie i śpi, nie miałam kiedy położyć go w sypialni, opowiedzieć zwyczajową bajkę i utulić. No bywa. Młodzież w szkole, Mój dogląda interesu, który szczeka za drzwiami (będzie o TEM, będzie!). W kuchni burdel na kółkach, po śniadaniu jeszcze, a tu pora obiadowa za pasem. Stos prasowania szczerzy kły, chyba schowam za drzwi i przyduszę przewijakiem, co się będzie ze mnie jawnie nabijał, że co? Że niezorganizowana? Otóż bardzo zorganizowana, bo to prasowanie z dwóch prań zaledwie, a bywało po pięć, kiedy to młodzież już absolutnie żadnej koszulki w szafie znaleźć nie mogła, bo wszystkie w stosie. Pranie dzisiejsze...no cóż, zmokło i wisi na deszczu, nie będę latać i zdejmować co chwila, niech se wisi i płucze, może plamy arbuzowe z bodziaków Trzeciego zejdą, kto wie. Pada, a ptaki ćwierkają, jak głupie, niby czerwiec, niby ptaki, a aura jesienna.
To by było na tyle, jeśli chodzi, co u mnie ;-)
A serio - w poprzednim poście pisałam o facetach, tam też jest o mnie, w każdym z nich po trochu jestem ja, i w euforii Mego, i w dorastaniu Pierwszego, i w zakręceniu Drugiego... nie mówiąc o wielkiej wagi pytaniach Trzeciego, czy niemowlęcym zapachu Czwartego. Czasu dla siebie nie mam, zgoda, prawie wcale. Włos niezrobiony, ściągnięty gumką. Ciuch - masakra, dresy jeno i legginsy, koszulka, gumowe laczki - na wybieg i lans się nie nadaję zapewne. Jestem jak te wskazówki z bajki Kasdepke  - wściekle biegam jak sekundowa, czasem migiem ruszam się niczym minutowa, ale... bywa że leniwie egzystuję, jak ta godzinowa - to przeważnie przy karmieniu Czwartego. Boziu, błogosław karmienie piersią, kiedy to mus jest taki, by usiąść, nie ma zmiłuj i nie ma rzucenia dziecka z butelką starszemu rodzeństwu na kolana, ze spokojem można/trzeba! na to dziecię popatrzeć, pogapić się w okno, wyjąć książkę spod poduszki, czytnąć to i owo... albo pogadać z kimkolwiek ,kto się nawinie, zerknąć w TV...
Ogólnie rzecz biorąc, jestem szczęśliwa jak prosię w deszcz i mnie to życie odpowiada, jak ch.olerka. Mogłabym być mamą i kurą domową na pełnym etacie. Nie mam absolutnie żadnej potrzeby wyrwania się, "odreagowania" - jak można odreagowywać coś, co sprawia czystą przyjemność?
Zabrzmi dziwnie, ale dzieci to moja pasja ;-) Gdzieś tam, przy okazji rozważań związanych z Dniem Dziecka przeczytałam stwierdzenie, że dopiero pojawienie się dziecka uświadamia ludziom, jak bardzo chcieli je mieć. No tak. Mnie najbardziej fascynuje rzecz taka, że dostajesz od losu dziecko, takiego małego człowieka! Wcześniej, przez ileś lat, potem miesięcy ciążowych nie wiesz, jakie będzie, jak będzie wyglądało, kim będzie...Także w przypadku dzieci adoptowanych! To nie jest szablon, pusta kartka do zapisania; to jest w pełni ukształtowana osoba, z konkretnym wyglądem, charakterem, osobowością. Człowiek. A twoim zadaniem jest tylko wspomagać jego dalszy rozwój i przyglądać się w zachwycie temu cudowi, no bo czym, jeśli nie cudem jest nasze przychodzenie na świat? Nasze wzrastanie?
Udało mi się jednym "łykiem". Napisałam. Końcówkę z Czwartym na kolanach. Przytulony, półleżąco wpatruje się wielkimi ślepkami w moją twarz, gdy spojrzę na niego  - śmieje się całą gębusią, całuję jego czółko i kłaczki, mówię: mój ty Ciejku kuchany, moje sto milionów dolarów, moja największa biblioteko świata! ;-)

I tyle u mnie ;-)




poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czym mi w domu pachnie...

Ten post pisze się prawie miesiąc.
Odkryłam jeszcze inne, zaczęte, nadgryzione - myśli chaotyczne, niepoukładane, niektóre typu: co autor miał na myśli... Kasuję, usuwam, bo po co trzymać jakieś rozterki nieaktualne, radości, które dawno minęły, a są już przecież nowe, świeże, pachnące.
Zaczynam na nowo. Jestem pełna determinacji, że uda mi się "na raz".

Od kilku dni chodzi za mną ten utwór.
Ale jak się ma pod dachem Pięciu Wspaniałych, którzy na różne sposoby i w różnym natężeniu pachną owym hormonem, to nie ma się co dziwić.
Mój. Kompletnie pochłonięty naszym nowym przedsięwzięciem (napiszę o owym w kolejnym poście, mam nadzieję - jeszcze w tym miesiącu ;-). Rozmarzony. Zdeterminowany. W euforii.
Pierwszy. Czasem wyczerpująco ćwiczy moją cierpliwość. Ale jest ponoć na etapie Wędrowca, więc...
"Wędrowiec (13-17 lat).
Kiedy chłopiec wchodzi w fazę wędrowca (...) za wszelką cenę musi się sprzeciwić władzy, ignorować każde polecenie i pójść własną drogą tak daleko, jak tylko się da. Chłopcy na tym etapie rozwoju wahają się pomiędzy swoim pragnieniem, abyśmy uczestniczyli w ich życiu, a potrzebą, aby ich zostawić w spokoju. (...) Istnieją trzy podstawowe rzeczy, których potrzebujecie, aby przetrwać ten etap: modlitwa, czekolada i poczucie humoru". ("Dzikie stwory. Sztuka wychowania chłopców" S.James, D.Thomas).

Kupić karton czekolady - zapisane!
Kochany, jeśli chodzi o pomoc przy maluchach, jedyna osoba poza Moim, której mogę bezgranicznie zaufać w kwestii opieki  - wie, co i jak z małymi, oczy ma dookoła głowy i bezbłędnie odgaduje potrzeby.
Drugi. Czyta, i świata nie widzi, oraz nie słyszy. "Synku, w górnej łazience, w mojej szufladzie jest brązowy koszyczek, a w nim zielone niemowlęce nożyczki do paznokci. Przynieś mi, proszę!". Po chwili: "Mamooo, w sypialni na Twoim stoliku nocnym w zielonym koszyczku nie ma nożyczek, są tylko pampersy..". Serce na dłoni, głowa na wakacjach! Jedyna osoba, która mając maluchy pod opieką, a książkę w zasięgu dłoni, na mur beton zapomni - o maluchach.
Trzeci. Przechodzi etap, który nazywamy: bojam się! Najbardziej samolotów, nieznanych dźwięków, głośnego szczekania psa. Poza tym niezwykle samodzielny, przytulaśny, pochłonięty zabawą i poznawaniem świata. Milion pytań na co dzień: to? to? to? I tłumacz bez ustanku, co to jest TO. Spokojny, ale! psotnik z błyskiem w oku. Fan traktorów, taczek i psów.



 
 
Czwarty. Odkąd się uśmiecha - maskotka rodzinna i przedmiot nieustannego szczerzenia zębów różnych przedstawicieli świata mniej lub bardziej dorosłych. Pachnący. Ciepły. Delikatny i gładki. Taki... jasny, kruchy; zupełnie inny niż - w tym wieku - ciemnowłosy i śniady Trzeci. Deklaracja na koszulce wzbudza dumę Tatową (Miśka! Już Ty wiedziałaś! ;-). Dwa miesiące minęły szybko, uwierzyć nie mogę!
 
 
 
Sami widzicie. Gdzie się nie obejrzeć - faceci.
Nawet wśród zwierzów.
Ale to już całkiem inna historia.
 
Do następnego :-)