czwartek, 17 października 2013

Czy dzieci, które widzą zaczytaną matkę, również płaczą?!


Czytam aktualnie trzy książki jednocześnie. Czasu na to nie mam w ogóle, więc w jakiś pokrętny sposób rekompensuję to sobie, umieszczając te księgi w różnych częściach domu i podczytując, ile się da, w najmniej sprzyjających okolicznościach.
Co czytam?
"Ono" Terakowskiej, po raz czwarty. Nie mogłam się oprzeć. Uwielbiam twórczość tej pisarki, a w związku z tym, że Pierwszy biegł do biblioteki po "Córkę czarownic", którą na jakiś konkurs czy cuś ma przeczytać, to rzekłam: Przynieś też Ono, syneczku!
"Zostań przy mnie" Cobena. Lektura od Best Friend, która mnie COBENozą niegdyś zaraziła, i z którą do tej pory czytujemy co smakowitsze kąski (ona wybiera ;-). Podobnie jest u nas z chorobą zwaną KINGozą.
No i "Dzieciozmagania" Kaz Cooke też, we fragmentach, czytam. We fragmentach, które akurat potrzebuję. Onegdaj, z wypiekami na twarzy, w dwóch cyklach ciążowych, przełknęłam "Ciężarówką przez 9 m-cy" tej autorki, no i teraz wspomagam się kontynuacją, tj. rozwój potomka przez pierwsze 5 lat. Księga genialna, bo obok fachowo podanych rad i wskazówek, czytelniczka znajduje tu błyskotliwe, niewymuszone poczucie humoru. Które mnie rozwala, nawiasem mówiąc - potrafię czytać kawalędek i hyhyhy...na głos, aż potomstwo głowięta podnosi i zdumione na matkę popatruje.
A tę akurat księgę czytam, bo z Trzecim problem, że tak powiem, goowniany, mam ostatnio. Zaczęło się od nocnikowania, i tak nam to genialnie poszło, że nocnikowanie, póki co,  odłożone w czasie zostało, dopóki się z TYM nie uporamy.  Z tym, czyli zaparciami. Dieta ok, Trzeci czekolady nie jada praktycznie w ogóle, słodycze od wielkiego dzwonu, owoce i takie tam - codziennie. Zaparcia pojawiły się nagle jakieś 2 m-ce temu, i nic nie wskazuje na to, żeby mijały. Poczytałam tu i ówdzie i dowiedziałam się, że problem nasz podchodzi już pod tzw. zaparcia nawykowe, i bardzo często zdarza się właśnie u dwu-trzylatków. Oczywiście podłoże psychiczne, bo dziecko nagle zaczyna mieć świadomość utraty czegoś, co z niego wychodzi (!?), lub boi się tego czegoś, co jest uznawane ogólnie za bleeee. No i tak chyba jest, Trzeci boi się i przerażeniem reaguje na potrzebę zrobienia kupy. Jest okropny płacz, wstrzymywanie, grymasy bólu. Matka dowiedziała się z mądrej książki oraz trochę z neta, co czynić powinna, by to nieco załagodzić, i instrukcje owe już dziś w czyn wprowadzone będą. Miejmy nadzieję - z powodzeniem. A że dziś nam wypada szczepienie Czwartego, to i przy okazji doktora radzić się będzie. Amen.
Czwarty za to problemów podobnych nie ma, powiedziałabym, że odkąd dostaje na podwieczorek deserek ze śliwką, znacznie wzrósł u nas wskaźnik zużycia pampersów.

Na koniec coś zabawnego, choć z praktycznego punktu widzenia rzecz ujmując wiem, że samym zainteresowanym, w obliczu owego stanu rzeczy, do śmiechu wcale nie jest!
Z książki Kaz Cooke oczywiście.

Dlaczego dziecięta nasze płaczą?


  • Dzieci z domów, gdzie rządzi stres płaczą
  • Dzieci ze spokojnych domów płaczą
  • Dzieci, które mają dobre mamy płaczą
  • Dzieci, które mają dobrych ojców płaczą
  • Samotne dzieci płaczą
  • Dzieci, które nigdy nie są same płaczą
  • Mądre dzieci płaczą
  • Chore dzieci płaczą
  • Zdrowe dzieci też płaczą
  • Dzieci w wieku około 6 tygodni płaczą (nawet przez 1,5 godz. non stop)
  • Pierwsze dzieci płaczą
  • Drugie i wszystkie następne też płaczą
  • Dzieci, które mają poczucie bezpieczeństwa płaczą
  • Dzieci, które wyrastają na wspaniałych dorosłych płaczą
  • Dzieci pewnych siebie rodziców płaczą
  • Dzieci nerwowych rodziców płaczą
  • Dzieci ekspertów od płaczu u dzieci płaczą także!
"Nie ma nic złego w tym, że dzieciom pozwoli się od czasu do czasu popłakać. Jeśli to najgorsze, co ich w życiu spotka, to prawdziwi z nich szczęściarze!".


wtorek, 15 października 2013

Dzień Dziecka Utraconego

 


Pamięci każdego Dziecka Utraconego, oraz dla wszystkich tych, którzy stracili..., którzy to bolesne doświadczenie zmuszeni byli "wpisać" w swoją życiową "oś czasu"...

Straciłam
Nie mam już
nic
choć wokół tak wiele

Nie chcę już, uwierz
mieć
niczego w zamian
Nie mów, że będzie dobrze
że czas zaleczy rany
Nie mów

w rozpaczliwym chaosie
pomilczmy


czwartek, 10 października 2013

W naszym domu są zasady...


Czyli - jak się zasady mają do rzeczywistości!

Zasada nr 1. Kot nie może łazić po stole.
Rzeczywistość:  Maciej je zupkę, za którą nie przepada, część w gębusi, część ciągle na brodzie. Zależy mi, żeby trochę jednak zjadł, więc walczę. Na stół wskakuje Aleksik, bezczelnie się przeciąga, siada i... sobie siedzi. Maciuś oczy okrągłe ze zdziwienia, szeroki uśmiech, zupka w try miga znika w brzuszku.
Zasada zmodyfikowana: kot chwilowo może łazić po stole.


Zasada nr 2. Choćby nie wiem, jak trudna była noc, nie mogę spać w dzień. Nie ma na to czasu, jak się zdarzy -  zaległości związane z obowiązkami rosną.
Rzeczywistość: Czwarty śpi trzy razy dziennie. Zasypia przy piersi, leżąc z mamuśką na dużym wyrku. Mamuśka oczarowana zapachem bejbika, przepełniona miłością i czułością, jeżeli tylko dwuletni potomek nie skacze wokół – zamyka oczy i odlatuje na przynajmniej kilkuminutową drzemkę.
Zasada zmodyfikowana: czasem można na chwilę przysnąć.


Zasada nr 3. Nie można chodzić po domu w skarpetkach tudzież boso. Chodzimy w papciach!
Rzeczywistość: Czwarty ma kiepski dzień. Zasypia na kilka minut, budzi się z płaczem, trochę kaszle, wkłada rączki do buzi… ząbkowanie? Jakiś wirus? Pewnie jedno i drugie. Udało się go ululać, śpi spokojnie, wychodzę po cichu z pokoju… a tu nagle z prędkością błyskawicy, przez mini przedpokój na piętrze przebiega Trzeci, tuptając radośnie podeszwą kapci po płytkach… Echo tupotu niesie się jeszcze po klatce schodowej, a Czwarty… oczy jak spodki, w dodatku wystraszone i …uaaaaaa…
Zasada zmodyfikowana: czasem można biegać po domu w samych skarpetkach.


Zasada nr 4. Nie wolno wchodzić na pole pana Henia. Coś już tam posiał i nie można deptać.
Rzeczywistość: Idziemy na spacer. Trzeci prowadzi swój rowerek, Czwarty siedzi w wózku i pastwi się nad gryzakiem. Słonko świeci, pola, łąki, las już blisko, full relaks i szczęśliwość po samą kokardę. „Ganga! Gaaaanga… U-U ganga”  - wydziera się Trzeci- syn mój. Tłumacząc: ganga to biedronka, u-u:  coś duże lub czegoś dużo. No tak, na polu pana Henia mnóstwo biedronek, całe stado w jednym miejscu, z 2 metry od drogi. Trzeci pozytywnego szału dostaje na widok biedronek, więc cóż robić,  biorę Czwartego na ręce i powoli wchodzimy na teren zakazany, pochylamy się, tkwimy tak dłuższy czas celebrując tę jakże doniosłą chwilę, Trzeciemu gęba się nie zamyka, śmieje się z radości w głos, och, matka nie wzięła komórki, nie możemy pstryknąć fotki  żeby tacie pokazać, kurczę, przyprowadzimy go tutaj, tak, zaraz…
Zasada zmodyfikowana: czasem można, delikatnie, na paluszkach, wejść na pana Henia pole (mam nadzieję, że pan Heniu tego nie czyta!).


Zasada nr 5: Pod żadnym pozorem nie wolno wylewać psom wody z misek.
Rzeczywistość: Misek z wodą jest wokół domu kilka. W małej zagrodzie jedna. Mój otwiera zagrodę, wpuszcza do niej Kinkę, chorą sunię, która jest u nas na leczeniu. Między nogami, wychodząc z zagrody, przechodzi mu Trzeci ze swoją taczką, berbeć lubi tam się bawić. Pamiętaj, mówi Mój do mnie, Kinka nie może teraz nic jeść ani pić… Tak, wiem, za chwilę jedziemy z nią na badania krwi, musi być na czczo… Po chwili: kurczę, zostawiłem wodę w tej misce w zagrodzie, Kinka pewnie już wychłeptała… Idziemy, patrzymy, micha pusta… Nieopodal chyłkiem przemyka Trzeci z taczką pełną… wody, uśmiecha się do nas niepewnie, świadom tego, że będzie skarcony… Ech!
 Zasada zmodyfikowana: są jednakowoż sytuacje, gdy można wylać wodę z psiej miski.


Zasada nr 6: Nie można dotykać ekranu TV i laptopa. Oraz telefonu komórkowego.
Rzeczywistość: O jakże solidnym przestrzeganiu tej zasady świadczą u nas niezliczone, milionowe odciski małych paluszków tudzież łapek na onych ekranach, kiedy są czarne czyli wyłączone. Trzeci ostatnio uwielbia niektóre filmiki edukacyjne, które odtwarzamy mu przez youtube, i które ogląda albo na laptopie, albo przez podłączony do laptopa telewizor. No i nie da się inaczej: kiedy jeden filmik się kończy, zbój podbiega i paluchem – łuup - w ekran, pokazując, który chce następny. Trzymam jego paluszek  i delikatnie zatrzymuję go kilka milimetrów od ekranu, chce, żeby zrozumiał, o co mi chodzi, śmieje się, cieszy, niby wie… a za chwilę to samo, paluch zostawia milion pięćdziesiąty ósmy odcisk.
Mój prowadzi ważną rozmowę przez telefon. Dyskutuje. Czwarty zaczyna śpiewać, kwiczeć radośnie, nie mogę wyjść z pomieszczenia, więc by go uciszyć, wyjmuję swoją komórkę i pokazuje mu zdjęcia, patrzy jak urzeczony, strużki śliny kapią na monitorek i przyciski, Czwarty usiłuje wziąć komórkę w swoje łapki i „zaciągnąć” do buzi, siłuję się z nim, w końcu na chwilę pozwalam, później szybko znów włączam zdjęcia…
Zasada zmodyfikowana: póki Trzeci nie zrozumie wyrażenia „kilka centymetrów od ekranu” – czasem można dotknąć tegoż. Póki Czwarty nie zrozumie wyrażenia „bądź przez chwilę cichutko” – czasem można oślinić mamie telefon.


Zasada nr 7: Młodzież nie korzysta z komputera po 20.00.
Rzeczywistość: Popołudnie. Pierwszy wchodzi do kuchni: mogę włączyć kompa? Chcę pogadać na forum  z kumplami… Drugi dopowiada: a ja mogę na laptopie pograć? Łomatko, synkowie kochani, jesteście potrzebni na już, tata ma przyjęcie nowego psa, Drugi - biegnij mu pomóc, bo trzeba oswoić z gromadką, zobaczyć, czy zgodzi się ze wszystkimi, i  jak inne zareagują… Pierwszy – obiecałeś Trzeciemu przejażdżkę rowerową, chodzi za mną od rana i powtarza, czeka…. mógłbyś go wziąć, poszłabym spokojnie Czwartego nakarmić, położyć… Ale będziemy mogli pograć wieczorem? Tak, dziś piątek, więc gdy maluchy zasną, możecie pograć, ile chcecie.
Zasada zmodyfikowana: w związku z tym, że starsi mają dość dużo obowiązków, czasami można włączyć kompa po 20.00.


I tak dalej, i tak dalej….
Konkluzja jest jedna:   Masz dzieci  = masz zasady!

J

 

środa, 2 października 2013

Coś... strasznego!

No i nadszedł ten dzień.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek nastąpi! Wydawało mi się, że to niemożliwe, i nie będzie tego, choćby nie wiem co!
Wieczora pewnego, dokładnie: wczorajszego udałam się do łazienki celem ablucji cielesnej. Ubranie zdjąwszy, krok uczyniłam w kierunku kabiny prysznicowej i noga prawa zamarła mi była w bezruchu, centymetrów kilka nad brodzikiem, bowiem usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Na moje: taaaaak? głos syna swego pierworodnego usłyszałam: mamooo Maciej się obudził! obudził się? ale jak? pewnie chce pić jeszcze, kurka siwa, co teraz... No nic, rzuciwszy naprędce na siebie przygotowane odzienie pokąpielowe, piżamę znaczy się, opuściłam łaźnię i pomknęłam do sypialni, sytuację sprawdzić. Syn rzeczywiście rozbudzony, w łóżeczku rozkopany z kołderki, pojękujący, do snu ponownie utulić się nie dający... więc rzut synem na wyrko i karmienie na życzenie. No iiiiii?
I zasnęłam!!!!
Przytulone ciepłe ciałko, pachnące rumiankiem kłaczki, cisza i półmrok... nic dziwnego więc, wiem. Nie pierwszy, i nie ostatni raz, wręcz codzienny.
Ale tak bez kąpieli??? Bez umytych włosów i zębów???
Gotowam stwierdzić, że zdarzyło mnie się to pierwszy raz w życiu, nie licząc pierwszych lat dziecięcych, nieświadomych.
Rano akcja: woda ciepła...jest czy nie ma? bo ja muszę MUSZĘ się wykąpać, zanim dzień rozpocznę na dobre. Jest! Uffff.... Czysty dres, mokre włosy, krem na policzkach...teraz mogę wszystko.
Paranoja!
;-)

poniedziałek, 30 września 2013

Dla Oliwki

Poniedziałkowym porankiem zachęcam Was do małego gestu, który będzie wiele znaczył.

http://walczymyozycieszymka-olkamk.blogspot.de/2013/09/akcja-dla-oliwkii_22.html

Pozdrawiam cieplutko i życzę Wam wspaniałego tygodnia :)

wtorek, 24 września 2013

Dziś zrobię wpis na blogu...


.... powtarzam sobie każdego dnia rano.
I każdego dnia jest to samo - ranek, południe, popołudnie, wieczorne zamieszanie, i nagle opadające powieki, mała drzemka przy usypianiu któregoś z maluchów, szykowanie prania, jakieś tam prasowanie, sprzątanie... i koniec. A rano od nowa. Czasem mówię: wczoraj, a okazuje się, że to było trzy-cztery dni temu; tak uciekają, że traci się rachubę. Szkoda, że tak szybko, ale z drugiej strony chwile są tak przeładowane zajęciami, emocjami, słowami, że nic tylko czerpać z nich całymi garściami - energię, siły, uczucia, które stanowią sens naszego życia.
Zakwitł nasz pierwszy słonecznik. Jaka radocha! Okazuje się, że słoneczniki, jako jedne z nielicznych "niezabezpieczonych" roślin, odporne są na psie siki ;) Inne okładamy wokół kamieniami, więc parę kamienistych wysepek cieszy zielonością. Trzeci podbiera kamienie i wozi swoją taczką, taki się z niego farmer zrobił, wszystko z tatą, łazi za Moim krok w krok, Mój napełnia psiakom miski wodą, Trzeci za jego plecami wlewa wodę sobie do taczki. Minął na szczęście etap podjadania psiej karmy, zresztą teraz już zwierzaki mają stałe pory karmienia i karmy na odkryciu nie ma. Czwarty szerokim uśmiechem wita każde psisko, tak się zastanawiam - bo generalnie dzieci w jego wieku odpowiadają uśmiechem na uśmiechniętą twarz...więc gdzie on taki ludzki uśmiech widzi w psiej gębuli... Widać na psią sympatyczną facjatę jakoś wyczulony.
Ostatnio toczyła się w kręgu zwierzolubów rozmowa, że tyle się w kwestii opieki nad zwierzętami, szczególnie psami i kotami - zmieniło. Mniej ingeruje natura, a więcej człowiek. Żywienie, pielęgnacja, warunki życia, organizacja czasu nawet. Niektóre bajki dla dzieci zdezaktualizowały się - Filemon i Bonifacy ciągle pijają mleko, a Reksio nadal przy budzie, na łańcuchu czasem!

ściskam Was :)

poniedziałek, 9 września 2013

Zboża ścięte, i włosy... I prośba jeszcze!


No i mamy jesień. Dopiero co narzekaliśmy na upały, skwar i duszne noce, a już deszcz, chłodek i apaszka na szyi. Niedzielny, jeszcze "ciepły" spacer, pierwszy od kilku tygodni - bo czasu brakuje i małolaty przeważnie dotleniają się zabawą, tudzież spaniem w wózku, na własnym podwórku. Czwarty w wózku w pozycji pół-siedzącej, zaciekawiony, obraca łepek w jedną i drugą stronę... Droga piaszczysta, ale pola już puste, poorane, trawa sucha, jedynie pędy ziemniaków rozkładają się po ziemi i kukurydza - dumna, strzelista, zwarta niczym żołnierze w szyku.
W lesie cicho. Pachnie grzybami, ale tych na razie brak.
W końcu długo odkładana wizyta u fryzjera. Włosy ścięte do ramion, nawet krócej, bo doprowadzenie ich do ładu po dwóch ciążach i karmieniu piersią w małym odstępie czasu okazało się niemożliwe. Teraz opanować wypadanie i porządnie nawilżyć, odżywić, o farbowaniu na razie nie myślę.
Fryzjer - właśnie! Apel mam do Was gorący, naglący! Czy wiecie może, gdzie można w necie znaleźć prostą instrukcję strzyżenia chłopców? Szukałam, szukałam...i nic! Problem mam z Trzecim takowy, że chłopię moje, bujnym włosem obdarzone, ścinane być musi raz w miesiącu ale po pierwsze primo - panicznie "boja" się maszynki, więc tylko nożyczki wchodzą w grę, a po drugie primo, ostatnio również nożyczki pani fryzjerki wywołują u niego lament i strach, więc każde strzyżenie to rodzinny popis kaskaderski: tata siedzi na fotelu, na jego kolanach Trzeci, a mama biega wokół z Czwartym na rękach, pakuje do buzi ścinanego cukierasy oraz gada jak najęta, co by dialog z synem wywołać i od czynności nieprzyjemnej uwagę odwrócić, tudzież zapobiec ścięciu ucha na przykład, czy nosa. W związku z powyższym matka Polka postanowiła spróbować tymczasem siama syna strzyc, ale wiadomo, mus to robić mając wiedzę w tym zakresie chociażby elementarną. Podpatrzenie fryzjerki niezbyt się udaje, bo próba odwrócenia uwagi syna wymaga jednakowoż skupienia uwagi znacznego. Chodzi mię o prostą zupełnie fryzurkę, żadnych tam cudów i wygibasów. Wiecie, gdzie instrukcji szukać? A może jest wśród Was ktoś, kto zawodowo zna się na rzeczy i nie zlinczuje mnie za próbę odebrania zarobku kobiecie fryzjerskiej.
Inna zupełnie sprawa, że przy okazji oszczędność jakowąś się też uszczknie, bo w miesiącu czterech chłopa do strzyżenia mam! A piąty dojdzie jeszcze, choć onego fryzura na razie nie rokująca.

Jesiennie Was ściskam - ciepło, złoto-kolorowo, słonecznie, z kubkiem herbaty w łapce!

niedziela, 8 września 2013

Człowiek jak zwierz... czy zwierz jak człowiek?


Psiaki w większej gromadzie muszą ustawić się „po swojemu”. Na nic ingerencja człowieka – natura każe im egzystować w określonej hierarchii. Ustalanie hierarchii odbywa się czasem w dość agresywny sposób (warczenie, skakanie na tył),  a czasem w naturalny, spokojny (obwąchiwanie, okrążanie). Najczęściej pies, który stoi w hierarchii niżej, kładzie się na plecy i pozwala obwąchiwać temu „wyżej”. Wtedy już jest w porządku i między tymi zwierzami do konfliktu już nigdy nie dojdzie. Hierarchia jest czasem zaskakująca – np. mniejszy nad większym. W stadzie zazwyczaj istnieje jedna główna hierarchia i kilka pomniejszych. Najszybciej „ustawiają się” psy – one w minutę już wiedzą, kto gdzie leży. Inna, trudniejsza sprawa jest z sukami; nie dość, że mają silne poczucie swojego terytorium, to jeszcze często nie lubią się ze sobą na zasadzie „bo tak”. Wyznaczanie granic między pannicami bywa najbardziej szokujące – kiedy nie spodobają się sobie, bądź jedna nie chce drugiej ustąpić, rzucają się na siebie i gotowe są walczyć na śmierć i życie. Trzeba rozdzielać, i potem pilnować, bo najmniejsze zamieszanie może powtórzyć akcję. Panowie czasem też powarczą, czy rzucą się jeden na drugiego, ale po kilku sekundach odskakują, i już nie powtarzają tego, bo się „dogadały”.
Na szczęście takie spektakularne widowiska są rzadko. Niektóre psiaki nie przepadają za sobą, wtedy obchodzą się z daleka. Prawie każdy ma swojego „przyjaciela”, z którym lubi się bawić; niektóre mają też takich, z którymi odpoczywają czy spacerują. Najciekawszy duet stanowi nasza Teri z Mimi, dwie baby, a jakże! W chwilach zamieszania (ktoś przyjechał, kotłowanina, albo człowiek głaszcze jedną a nie głaszcze drugiej) gotowe są zagryźć się niechybnie! W normalnych sytuacjach razem – obok siebie! – leżą na tarasie, kopią dziury, szukają ślimaków pod płotem - ogon w ogon.
Obserwowanie tej naszej gromadki, tak różnej, zmiennej, ciągle „rotacyjnej” jest niesamowite! Aktualnie jest beagle tęskniący bardzo za rodziną, jest jamnik szorstkowłosy – samotnik, który nie przepada za towarzystwem, jest wesoły i szalony hovawart, husky-Mimi wygrzewająca się na tarasie leżąc na grzbiecie z rozłożonymi trzema łapkami, labrador-strażnik, który uwielbia aporty a przy tym pilnuje gromadę – rozgoni każdą powarkującą na siebie parę, jest staruszka amstaff’ka, niedowidząca więc „patrząca” nosem, jest szalony malamut, łagodny dla ludzi, ale nie lubiący innych psów więc biegający w zagrodzie sam niestety, jest pudel bez oczka, parka bokserów po przejściach i z alergią na sierści, jest kundelko-spaniel biegający w ochronnym kołnierzu, przed którym uciekają wszystkie psiaki, bo nieszczęśnik przypadkiem drapie kołnierzem każdego w swoim otoczeniu, jest spanielka na odchudzaniu, kundelkowa mama z trzema tygodniowymi szczeniakami… i inne, gdzie pominąć nie można naszych dwóch: kierownika Teosia i wszędobylskiej Teri.

Czasem mam wrażenie, patrząc na zachowanie zwierzaków, na ich charaktery, zwyczaje, przyzwyczajenia, sympatie i antypatie, że nie ma dużej różnicy między psami w stadzie, a ludźmi w stadzie ;) Działania ludzi są jedynie nieco bardziej wyrafinowane ;)
Na koniec – nasze kochane czarno-białaski: Mimi i Teoś.

 
 
 
Soczyste buziaki ze Zwierzakowa J

 

poniedziałek, 2 września 2013

Niech trwa


 
Kochani! Dziękuję za wszelkie zaniepokojenia moją nieobecnością, przesyłane mi na maila, tudzież sms-owo! Jestem i żyję, jednakowoż do kompa doczłapać się w celach blogowych czasem ciężko... choć podczytuję Was, milcząco, przez komórkę najczęściej.
Donoszę, że wszystko jest w porządku. Nie zapadłam na żadną chorobę, nie zjedli mnie faceci tudzież psy ;) Wesoło u nas, ale i pracowicie, dni mijają niepostrzeżenie, ciągle coś, ciągle ktoś. Miejmy nadzieję, że wraz z nieuchronnym nadejściem jesieni i tym samym większą ilością czasu spędzanego w domu, będzie też i czas na blogusia :)
Nieletni moi - jak najbardziej dobrze. Chwalę się Gimnazjalistą w domu (Pierwszy), oraz napisem na plaży, jaki wykonali starsi podczas męskiego wypadu nad morze, podczas gdy Czwarty i ja ogarnialiśmy zwierzyniec. Jakem zobaczyła to serducho, to mnie to moje własne, żywe, ścisnęło się ze wzruszenia, bo taki napis więcej dla mamowych oczu wart, niż cuda najróżniejsze z piasku wyrzeźbione.
Małe rosną. Trzeci - rozrabiaka, rozśmieszacz, mądrala i  pieszczoch. Ostatnio pasjonat rysowania - a raczej asystowania przy rysowaniu, bo to mama ma narysować - to, to i to!
Czwarty - kuchany bobo, zjadłabym czasem... i łapię się na tym, że znów zaczynam żałować upływających dni.... wiecie, taka myśl: że już nigdy miałabym tego nie doświadczyć? tego zapachu, gładkości niemowlęcych policzków, uśmiechów cudnych, przytulasków...? Jesooo, ja to jakaś nienormalna jestem, wierzcie mi, że mogłabym rodzić te dzieci aż do menopauzy!
Nie było tematu ;)
Psiowo też jest, i fajnie jest. Utrzymujemy ciągle liczbę "naście". Aktualnie osiem adopcyjnych bezdomniaków, trzy "od ludzi" na wakacjach i dwa nasze. Psiaki cudne, niektóre piękne, aż miło patrzeć, trafiają się rasy nietypowe: hovawart, rhodesian. Uczymy się ciągle. Konfliktów jest mało, ale teraz już wiemy, jak zapoznawać psy z gromadką, jak reagować, jak przewidywać. Przeważnie wszystkie mogą być razem, jedynie te socjalizujące się przechodzą etapy najpierw samotności i przyzwyczajania się do zapachu ludzi i nowego terenu, później widoku, i dopiero na końcu bezpośredniego kontaktu. Zwierzaki mają różne potrzeby, niektóre chorują, trzeba je troskliwie pielęgnować, podawać leki, kąpać kilka razy w tygodniu w leczniczych płynach, okrywać kocykiem na noc, opatrywać, zakraplać uszy, uczyć poruszania się w kołnierzu...
Najgorsze są pożegnania. I tych psów wakacyjnych, nawet jeśli są krótko, i tych bezdomnych, które trafiają do adopcji. Adopcja, nowa rodzina, to zawsze wielka radość, nie zmienia to jednak faktu, że człek się przywiązuje, i brakuje tego czy tamtego utrapieńca, zwłaszcza jeśli psiak był długo i trzeba było się przy nim zaangażować z różnych względów.
Wkręciliśmy się tak bardzo, że nie wyobrażam sobie teraz swojej własnej biurowej pracy. Dobrze, że jeszcze tyle czasu do ewentualnego powrotu lub zastanawiania się, co dalej.
Pierwszy jakiś czas temu wymyślił, że skoro gimnazjum nie jest obowiązkowe, to on właściwie nie musi tam pójść - może się zatrudnić w hotelu, prawda tata - zatrudniłbyś mnie? Taaa... no pewnie - rzecze mój - stanowisko masz pewne: goownozbieracz :) :)
 
Przesyłam Wam "wczorajszego" Czwartego i ... do następnego! :)
 
 
 

środa, 10 lipca 2013

Psiowo i wakacyjnie


W hoteliku tłoczno i wesoło. Szczeniaki - wprowadzają dużo pozytywnego zamieszania, mnóstwo energii; staruszkom nie zawsze się podoba więc oganiają się od szczekaczy jak od much, młodsze psiaki dają się wciągnąć w każdą zabawę. Niektóre na początku pobytu trochę tęsknią, kręcą się koło bramy, szukają zacisznych kątów, inne - przyzwyczajają się szybciutko, po kilku godzinach mają już ulubione miejsca, legowiska, zabawki.
Nasza Teri dzielnie znosi dzielenie się terenem, bywa, że wrogo traktuje niektórych gości, i zawsze są to sunie, więc już teraz w każdym przypadku przyjmowania nowej dziewuszki stosujemy metodę poznawania na neutralnym terenie - Drugi idzie z Teri na spacer, po jakimś czasie "przypadkiem" spotyka Mego z nowym psem, sunie poznają się, obwąchują i razem wracają do domu. Działa!
Zakończyliśmy budowę kojcy na zewnątrz więc możemy przyjmować duże zwierzaki, które śpią i przebywają na dworze. Aktualnie w kojcach dwa owczarki długowłose, piękne i przyjazne. Jeden w ciągu dnia biega z innymi psami, drugiego wyprowadzamy na smyczy trzy razy dziennie - ostatnio wyprowadzam ja, bo ostaliśmy się z Czwartym sami zupełnie! Jakiś czas temu wymyśliłam, że Mój z trójką starszych ma pojechać se na parę dni nad morze - co by odetchnąć, i dzieciom nieco atrakcji wakacyjnych dostarczyć. Mój miał wątpliwości ale rzekłam: dam radę! więc skombinował nocleg. No i pojechali w niedzielę, na pięć dni. Fajnie, cieszę się, bo zadowoleni, tylko za Trzecim tęsknię koszmarnie! I trochę mi żal, że nie widziałam jego reakcji na morze i ogromną piaskownicę! I podróż przeżywałam, czy dojadą szczęśliwie (450 km).
Łatwo nie jest ale jakoś sobie z Czwartym radzimy, ogarniamy towarzystwo, jak bobo śpi lecę wyprowadzić kojcowego owczarka i posprzątać boksy, wymienić wodę, pozbierać kupy i takie tam. Czasem coś tam mogę zrobić z nim na ręku czy w wózku.
Jak to się zwykle zdarza w sytuacjach wyjątkowych, nie ma, żeby cuś nie trzasnęło. Zepsuła mi się pralka - najważniejszy sprzęt w naszym domu. Oraz rozchorował się mały kot - koci katar, gorączka, mega osłabienie - dobrze, że jest Best Friend, która pomogła milion pięćset razy, i pomogła teraz! Kociak został przewieziony w kartoniku po butach do weta. Antybiotyk i leki przeciwgorączkowe pomogły od razu, dziś Aleks już biega i podgryza mi kable od kompa; Drugi by się załamał, gdyby zastał w domu chorego i niemrawego pupila.
Słoneczko Wam ślę, bo tegoż nie brakuje :-)

piątek, 5 lipca 2013

Rozważania o...

....uśmiechu :-)))
 
Mój uśmiecha się szczerze, czasem z nutką niepewności, nieśmiałości, czasem figlarnie i zaczepnie. Ma uśmiech, który zakochani ludzie zcałowują sobie z ust ;-)
 
Pierwszy uśmiecha się szeroko, chwaląc się całym garniturem zębów; jego uśmiech jest zaraźliwy, rozprzestrzenia się wokół niego jak zapach. Uśmiech zadowolonego z siebie chochlika.
 
Drugi - jak na marzyciela przystało, i tego, co to wiecznie buja w obłokach, uśmiecha się nieśmiało, trochę z niedowierzaniem, i trochę jakby chowając się za swoim uśmiechem. Uśmiech sentymentalny, z nutką melancholii.
 
Trzeci - ma uśmiech czysto dziecięcy, beztroski, szeroki, i taki pod tytułem: co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? Uśmiech z dołeczkami w policzkach, pachnący, smakowity.
 
Uśmiech Czwartego zaczyna się w oczkach. Najpierw są szeroko otwarte, pytające... by po chwili zalśnić, błysnąć jak promień porannego słońca... po czym, takie skrzące, unoszą brwi do góry i zrzucają cały słoneczny promień w dół, do ust, rozciągając je radośnie. Uśmiech Czwartego często "przebiega" z języczkiem, jest całuśny do szpiku kości.
 
Jak uśmiechają się Wasze Ludziki? :-)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Doigraliśmy się

No i się doigrali - powiadają niektórzy.
Mało im było zamieszania z dziećmi, obowiązkami... musieli jeszcze to! I pełno tam ich teraz, no pełna chata, pełne podwórze, ba! - nawet garaż! Stój teraz przed furtką i czekaj, bo samemu wejść, na własną odpowiedzialność nie ma szans.... i nie wiesz, czy cię co z nóg nie zbije, nóg nie podetnie, nie zje żywcem... nie wiesz nic, bo niespodzianki chowają się pod iglakami, za trampoliną, na zacienionym tarasie.
Doigrali się, doprawdy!

Tadam! 
Pomysł, który zrodził się był jakiś czas temu, a którego realizacja wymagała pełnego desperacji aktu odwagi, nabrał realnych rozmiarów i ruszył z kopyta ponad miesiąc temu.
Założyliśmy Hotelik dla Psów.
Duży teren wokół domu podzieliliśmy na dwa wybiegi. W trakcie budowy są trzy kojce na zewnątrz. Garaż przerobiony został na pokoje hotelowe - zmieściły się cztery wygodne boksy. W środku materace, bądź legowiska, jak kto woli, kwiatki, maskotki ;-)
Do samego końca nie było wiadomo, czy to się uda, czy będzie zapotrzebowanie na tego rodzaju działalność. Strach, ale i nadzieja; chwile zwątpienia, ale i nagłe przypływy sił. Ogłosiliśmy się - net, ulotki, poczta pantoflowa. 
Zaczęło się od razu. Szok! Pewni byliśmy, że zainteresowani będą przede wszystkim ludzie wyjeżdżający na wakacje, czy gdziekolwiek, i chcący na ten czas gdzieś zostawić swojego ulubieńca, tymczasem na początek, zupełnie niespodziewanie, odezwały się do nas dwie dziewczyny, które jakiś czas temu założyły organizację non profit, zajmującą się ratowaniem porzuconych, skrzywdzonych zwierząt; nie mają stałej siedziby, część zwierząt trzymają u siebie w domu, część - w domach tymczasowych, takich jak nasz, bądź u przyjaciół. Wszystkie ich zwierzęta są gotowe do adopcji, szukają stałego, kochającego domu. Zapytały, czy mogą przyjechać, zobaczyć i ewentualnie podrzucić na jakiś czas psa. Były zachwycone. Następnego dnia przyjechały z psem, a raczej z dwoma - jamnik i cudowna sunia husky bez przedniej łapki - och, niesamowite uczucie - nasze pierwsze hotelowe zwierzaki. Strasznie byliśmy przejęci - czy psiaki się zaaklimatyzują, czy nasze dogadają się z nimi, czy damy radę ogarnąć. No i tak się zaczęło. Jamniczek w tej chwili jest już adoptowany, ale Bezłapkowa została i mamy kolejne - czarnego labradorka i kolejną sunię husky, oprócz tego na trzydniowych wakacjach (jej rodzinka wyjechała) jest aktualnie piękna "leonbergerka".
Sunia Bezłapkowa jest u nas najdłużej, i jest naszą niekwestionowaną ulubienicą. Jest kochana, spokojna, wesoła, przylepiła się mocno do nas i choć zasługuje na wspaniały, kochający, stały dom, nie wyobrażam sobie rozstania z nią. No muszę Wam ją pokazać. Poznajcie Mimi.




Życie bez łapki wcale jej nie ogranicza, porusza się, biega, szaleje z innymi psiakami, podkrada zabawki...
Posypały się pierwsze dobre opinie - że warunki w hotelu rewelacyjne, że atmosfera świetna, że zwierzaki na dużym terenie mają dużo ruchu, swobody, że nie zamykamy ich w klatkach... No i pochwalę się, przepraszam ;-) - dziewczyny z organizacji twierdzą, że u nas ich psiaki dochodzą do siebie po traumatycznych przeżyciach, są szczęśliwe i w doskonałej formie, takie sanatorium ;-) że Mimi kwitnie i nigdy nie wyglądała na tak zadowoloną, jak teraz (a jej historia jest naprawdę smutna).
Psiaki rzeczywiście cały czas nam towarzyszą. Cała aktualna szóstka. Wygrzewają się na tarasie, biegają z chłopakami, bawią się, są głaskane... zależy nam, żeby dobrze się czuły, rozumiały się z nami i innymi zwierzami. W garażowych boksach odpoczywają tylko w nocy. Czasem dzielimy je na dwie grupy i rozdzielamy po wybiegach, głównie ze względu na naszą Teri - nie może porozumieć się z tą drugą husky, znielubiły się od pierwszego wejrzenia, i nie mogą być razem, bo skaczą sobie do gardła. Mój szpera w necie i szuka rozwiązania problemu z Teri - jej poczucie terytorium i wyłączności jest tak duże, że trochę trwa, zanim przyzwyczaja się do każdego nowego psiaka.
Kochani, na razie tyle, będę pisać o hoteliku, jak mi czas pozwoli, dodam tylko, że mimo całego zamieszania, pracy, bo to i dzieci, i psy, i dom, nigdy wcześniej nie czułam się tak na swoim miejscu, jak teraz. Tak miało być i już.
I jeszcze na koniec - gdybyście mieli ochotę adoptować Mimi, lub innego psiaka (o ile się orientuję, aktualnie dziewczyny mają do rozdania 13) lub też kociaka (16 do adopcji, w tym 8 małych, 4-6 tygodniowych kociąt), albo w jakiś sposób wspomóc organizację (dziewczyny same pozyskują fundusze od darczyńców, brakuje im wszystkiego-pieniędzy na leczenie, sterylizację, wizyty u weterynarza, chętnie przyjmują też karmę, mleko zastępcze dla kociąt) piszcie do mnie na maila, z radością udostępnię namiary, link do strony internetowej, czy też odpowiem na bardziej szczegółowe pytania.
Z szalonego Zwierzakowa - pozdrawiam i łapką macham!





wtorek, 4 czerwca 2013

Co u mnie...

Kararelka mnie zarzuciła, że piszę jeno o facetach, a nic o sobie. "Popchła" więc mnie do tegoż krótkiego, na szybko klikanego postu - co u mnie. Szybkiego, bo Czwarty drzemie, a nie śpi, i to oznacza, że może to potrwać sekund pięć, a w związku z wyczajeniem przez niego ostatnio pozycji spionizowanej, w ramionach mamowych, pozycja leżąca jest wielce niekorzystna, i na dłuższą metę bywa powodem głośnego buntu. Bo ON chce wszystko widzieć i słyszeć, kiwać małym, słabym łepkiem, i dziwić się jak szpak Marceli. Trzeci padł na kanapie i śpi, nie miałam kiedy położyć go w sypialni, opowiedzieć zwyczajową bajkę i utulić. No bywa. Młodzież w szkole, Mój dogląda interesu, który szczeka za drzwiami (będzie o TEM, będzie!). W kuchni burdel na kółkach, po śniadaniu jeszcze, a tu pora obiadowa za pasem. Stos prasowania szczerzy kły, chyba schowam za drzwi i przyduszę przewijakiem, co się będzie ze mnie jawnie nabijał, że co? Że niezorganizowana? Otóż bardzo zorganizowana, bo to prasowanie z dwóch prań zaledwie, a bywało po pięć, kiedy to młodzież już absolutnie żadnej koszulki w szafie znaleźć nie mogła, bo wszystkie w stosie. Pranie dzisiejsze...no cóż, zmokło i wisi na deszczu, nie będę latać i zdejmować co chwila, niech se wisi i płucze, może plamy arbuzowe z bodziaków Trzeciego zejdą, kto wie. Pada, a ptaki ćwierkają, jak głupie, niby czerwiec, niby ptaki, a aura jesienna.
To by było na tyle, jeśli chodzi, co u mnie ;-)
A serio - w poprzednim poście pisałam o facetach, tam też jest o mnie, w każdym z nich po trochu jestem ja, i w euforii Mego, i w dorastaniu Pierwszego, i w zakręceniu Drugiego... nie mówiąc o wielkiej wagi pytaniach Trzeciego, czy niemowlęcym zapachu Czwartego. Czasu dla siebie nie mam, zgoda, prawie wcale. Włos niezrobiony, ściągnięty gumką. Ciuch - masakra, dresy jeno i legginsy, koszulka, gumowe laczki - na wybieg i lans się nie nadaję zapewne. Jestem jak te wskazówki z bajki Kasdepke  - wściekle biegam jak sekundowa, czasem migiem ruszam się niczym minutowa, ale... bywa że leniwie egzystuję, jak ta godzinowa - to przeważnie przy karmieniu Czwartego. Boziu, błogosław karmienie piersią, kiedy to mus jest taki, by usiąść, nie ma zmiłuj i nie ma rzucenia dziecka z butelką starszemu rodzeństwu na kolana, ze spokojem można/trzeba! na to dziecię popatrzeć, pogapić się w okno, wyjąć książkę spod poduszki, czytnąć to i owo... albo pogadać z kimkolwiek ,kto się nawinie, zerknąć w TV...
Ogólnie rzecz biorąc, jestem szczęśliwa jak prosię w deszcz i mnie to życie odpowiada, jak ch.olerka. Mogłabym być mamą i kurą domową na pełnym etacie. Nie mam absolutnie żadnej potrzeby wyrwania się, "odreagowania" - jak można odreagowywać coś, co sprawia czystą przyjemność?
Zabrzmi dziwnie, ale dzieci to moja pasja ;-) Gdzieś tam, przy okazji rozważań związanych z Dniem Dziecka przeczytałam stwierdzenie, że dopiero pojawienie się dziecka uświadamia ludziom, jak bardzo chcieli je mieć. No tak. Mnie najbardziej fascynuje rzecz taka, że dostajesz od losu dziecko, takiego małego człowieka! Wcześniej, przez ileś lat, potem miesięcy ciążowych nie wiesz, jakie będzie, jak będzie wyglądało, kim będzie...Także w przypadku dzieci adoptowanych! To nie jest szablon, pusta kartka do zapisania; to jest w pełni ukształtowana osoba, z konkretnym wyglądem, charakterem, osobowością. Człowiek. A twoim zadaniem jest tylko wspomagać jego dalszy rozwój i przyglądać się w zachwycie temu cudowi, no bo czym, jeśli nie cudem jest nasze przychodzenie na świat? Nasze wzrastanie?
Udało mi się jednym "łykiem". Napisałam. Końcówkę z Czwartym na kolanach. Przytulony, półleżąco wpatruje się wielkimi ślepkami w moją twarz, gdy spojrzę na niego  - śmieje się całą gębusią, całuję jego czółko i kłaczki, mówię: mój ty Ciejku kuchany, moje sto milionów dolarów, moja największa biblioteko świata! ;-)

I tyle u mnie ;-)




poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czym mi w domu pachnie...

Ten post pisze się prawie miesiąc.
Odkryłam jeszcze inne, zaczęte, nadgryzione - myśli chaotyczne, niepoukładane, niektóre typu: co autor miał na myśli... Kasuję, usuwam, bo po co trzymać jakieś rozterki nieaktualne, radości, które dawno minęły, a są już przecież nowe, świeże, pachnące.
Zaczynam na nowo. Jestem pełna determinacji, że uda mi się "na raz".

Od kilku dni chodzi za mną ten utwór.
Ale jak się ma pod dachem Pięciu Wspaniałych, którzy na różne sposoby i w różnym natężeniu pachną owym hormonem, to nie ma się co dziwić.
Mój. Kompletnie pochłonięty naszym nowym przedsięwzięciem (napiszę o owym w kolejnym poście, mam nadzieję - jeszcze w tym miesiącu ;-). Rozmarzony. Zdeterminowany. W euforii.
Pierwszy. Czasem wyczerpująco ćwiczy moją cierpliwość. Ale jest ponoć na etapie Wędrowca, więc...
"Wędrowiec (13-17 lat).
Kiedy chłopiec wchodzi w fazę wędrowca (...) za wszelką cenę musi się sprzeciwić władzy, ignorować każde polecenie i pójść własną drogą tak daleko, jak tylko się da. Chłopcy na tym etapie rozwoju wahają się pomiędzy swoim pragnieniem, abyśmy uczestniczyli w ich życiu, a potrzebą, aby ich zostawić w spokoju. (...) Istnieją trzy podstawowe rzeczy, których potrzebujecie, aby przetrwać ten etap: modlitwa, czekolada i poczucie humoru". ("Dzikie stwory. Sztuka wychowania chłopców" S.James, D.Thomas).

Kupić karton czekolady - zapisane!
Kochany, jeśli chodzi o pomoc przy maluchach, jedyna osoba poza Moim, której mogę bezgranicznie zaufać w kwestii opieki  - wie, co i jak z małymi, oczy ma dookoła głowy i bezbłędnie odgaduje potrzeby.
Drugi. Czyta, i świata nie widzi, oraz nie słyszy. "Synku, w górnej łazience, w mojej szufladzie jest brązowy koszyczek, a w nim zielone niemowlęce nożyczki do paznokci. Przynieś mi, proszę!". Po chwili: "Mamooo, w sypialni na Twoim stoliku nocnym w zielonym koszyczku nie ma nożyczek, są tylko pampersy..". Serce na dłoni, głowa na wakacjach! Jedyna osoba, która mając maluchy pod opieką, a książkę w zasięgu dłoni, na mur beton zapomni - o maluchach.
Trzeci. Przechodzi etap, który nazywamy: bojam się! Najbardziej samolotów, nieznanych dźwięków, głośnego szczekania psa. Poza tym niezwykle samodzielny, przytulaśny, pochłonięty zabawą i poznawaniem świata. Milion pytań na co dzień: to? to? to? I tłumacz bez ustanku, co to jest TO. Spokojny, ale! psotnik z błyskiem w oku. Fan traktorów, taczek i psów.



 
 
Czwarty. Odkąd się uśmiecha - maskotka rodzinna i przedmiot nieustannego szczerzenia zębów różnych przedstawicieli świata mniej lub bardziej dorosłych. Pachnący. Ciepły. Delikatny i gładki. Taki... jasny, kruchy; zupełnie inny niż - w tym wieku - ciemnowłosy i śniady Trzeci. Deklaracja na koszulce wzbudza dumę Tatową (Miśka! Już Ty wiedziałaś! ;-). Dwa miesiące minęły szybko, uwierzyć nie mogę!
 
 
 
Sami widzicie. Gdzie się nie obejrzeć - faceci.
Nawet wśród zwierzów.
Ale to już całkiem inna historia.
 
Do następnego :-)

poniedziałek, 6 maja 2013

Punkt widzenia


„Narzekałem, że nie mogę kupić sobie butów, dopóki nie spotkałem człowieka, który nie miał stóp”.
(anonim)

Biblioteka. Pospiesznie przeglądam książki na swoim ulubionym regale, wyjmuję niektóre, przebiegam wzrokiem tylną okładkę, czasem kartkuję, odkładam z powrotem na półkę lub na rosnący stos na podłodze… Szybko, bo Mój w aucie z Trzecim i Czwartym, a Czwarty za chwilę zapewne poczuje wilczy głód, więc głośny będzie, i niecierpliwy, Trzeci też już zmęczony, przed południową drzemką, może marudzi… Kurczę, tyle „smakołyków”, tyle wspaniale zapowiadających się przygód literackich, tylko mieć czas; mieć czas i czytać – czytać! -  bez opamiętania…

Dostrzegam go kątem oka. Stoi przy sąsiedniej półce, jakby niezdecydowany, dłonią wodzi po grzbietach książek, przysuwa twarz, chyba chce poczuć zapach – myślę, pasjonat jakiś, dziwak? Dział: Psychologia, obok Medycyna, nic mi to nie mówi, nie wyjaśnia, staram się nie przyglądać zbyt natarczywie, ale wzrok sam ucieka w tamtą stronę, dziwny i fascynujący zarazem widok, coś jest takiego w tym człowieku, spokój jakiś, ale i głód, i niezaspokojenie, i tęsknota, w tych gestach nietypowych, spowolnionych, smutnych…?

Podchodzę do biurka bibliotekarki, dźwigając swoje zdobycze, jak zwykle ilościowo ponad normę, ale pani Ewa wie, rozumie, pozwala. Odwracam się mimowolnie, jeszcze raz zerkając na mężczyznę, który tym razem robi wrażenie upajającego się samym klimatem biblioteki; stoi nieruchomo z zamkniętymi oczami, trzymając w dłoni wziętą z samego brzegu książkę. To pan Leszek- szepcze do mnie pani Ewa – pół roku temu dowiedział się, że ma nowotwór mózgu, chemioterapia nie pomaga, na operację już za późno a on, taki  zapalony czytelnik, stopniowo traci wzrok. Nie może, biedak, się z tym pogodzić, widzi już bardzo słabo, czytać nie może, ale córka go tu często przyprowadza, bo on spokoju nie daje, twierdzi, że choćby pooddychać powietrzem bibliotecznym chce…

Spoglądam na mój stosik. Ja mogę czytać.
Ja jestem jedynie zajęta, on – bezradny.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Wielofunkcyjność i ...jednak powtarzalność

Casu ni ma, jak mawia Nika.
Opanowałam wielofunkcyjność, po to, żeby szybciej, i żeby żaden facet nie czuł się pominięty. Czasami się nie da, a czasami...;-)
Siedzę przy kuchennym stole z Czwartym przy piersi, drugą ręką pomagam Trzeciemu machać łyżką celem zjedzenia obiadu, w międzyczasie piszę Drugiemu usprawiedliwienie w dzienniczku i tłumaczę Pierwszemu znaczenie słowa "konkubinat" ;-)
Czasem da się też podczytać parę stron książki, niekoniecznie w sytuacji karmienia Czwartego, posiedzieć z herbatą na tarasie, pobyć u Was na blogach. Ale dzieci i domowa krzątanina to jednakowoż zajęcie najbardziej number one i absorbujące na maksa.
Jestem w swoim żywiole :-)

Oglądamy zdjęcia. Porównujemy. Generalnie opinia społeczeństwa jest taka, że Trzeci jest podobny do Pierwszego, a Czwarty do Drugiego. Popatrz, mówi Mój, kiedy mieliśmy tylko dwóch synów myślałem sobie, że lada chwila będą już nastolatkami i nie będą chcieli jeździć z nami na wakacje nad morze, a tu się okazuje, że jest "drugi rzut" i znów kiedyś pewnie pojedziemy z dwoma małymi chłopcami... mało tego, z chłopcami całkiem podobnymi do tych maluchów sprzed lat... Zrobimy zdjęcia, na których będą tacy sami chłopcy, i będzie tak, jakby czas stanął w miejscu...
Tylko my będziemy inni. O 10 lat inni ;-)


 
 
ps. Wasze komentarze pod ostatnim postem, oraz pod wpisem na stronie Kasi M. wprawiły mnie w krępację i wstydliwość taką, że nie wiedziałam, cóż mam odpisywać ;-)  Bardzo dziękuję! Fotograf, fakt, rewelacyjna, z artystycznym zacięciem, w dodatku sympatyczna, że hej! Reszta to zupełna zwyczajność ;-)

piątek, 19 kwietnia 2013

 
  

Zachować w pamięci twój zapach              
w dłoniach lekkość ciebie
pod palcami aksamit główki
w sercu miłości świt
rozkrzyczany i  jasny

Taki maleńki
taki maleńki!
a w twojej kruchości potęga
w przymknięciu powiek sens życia

w tobie cała ja

..................................................................................................


ps. TU jesteśmy...  ;-)

 

środa, 17 kwietnia 2013

Trochę gadania, trochę foto



No i się zryczałam.

Tak działają na mnie książki J. Picoult, każda, prędzej czy później, doprowadza mnie do łez wzruszenia. Skończyłam „W imię miłości” i wyobraźnia na tyle mnie nie zawiodła, że cały czas mam różne wyobrażone obrazy pod powiekami. Eh…

Zapytacie zapewne, czy oto mam czas czytać. Otóż okres karmienia piersią jest dla mnie życiowym etapem obfitującym w doznania czytelnicze, bowiem po pierwsze primo, zmuszona jestem usiąść, a to już właściwie wystarczający powód do sięgnięcia po książkę. Po drugie primo zaś, Czwarty często uwielbia sobie podczas karmienia przysnąć, taki mały cwaniak, drzemka i łyczek, drzemka i znów dwa łyczki… Mamusia to uwielbia, Skarbie, bowiem wtedy jednym okiem zerka sobie na ciebie, słodziaku ciamkający, a drugim, w zapisane stronice. I pięknie jest! Odpadło czytanie wieczorem, bo wtedy matka na ślipia nie widzi ze zmęczenia i cel jeden: wyrko, obiera w pierwszej nadarzającej się okazji. Choć uparcie co wieczór zabiera ze sobą na górę trzy rzeczy: Czwartego, telefon i książkę. Bo a nuż…

Pierwszy z Trzecim skaczą na trampolinie, Drugi wozi Czwartego wózeczkiem – pcha wózek, a na kocyku, którym przykryty jest brzdąc, widzę komiks; znaczy Drugi też znalazł sposób na przyjemne z pożytecznym: dotlenia brata i czyta. Wiosna, panie!

Ja, jak zwykle w takich sytuacjach, biegam po domu. Wymyśliłam sobie mycie okien. Wczoraj dół, dziś góra. Mój się krzywi; obejrzał ostatnio jakiś program po-porodowy i się mądrzy – przez 6 tygodni nie powinnaś…  i tu leci spis, w którym oczywiście , jak byk, mycie okien widnieje. Powoli to robię, relaks z tego czyniąc, mówię mu. Nie specjalnie wierzy, więc widząc, jak podjadam princeskę (a na słodycze kobieta karmiąca ma ochotę, że hoho..), dalej wytacza argumenty: karmiąc dziecko powinnaś ograniczyć cukier. Nooo mój drogi, to już przesada, więc wytaczam, co z tego że niezbyt powiązaną z tematem, broń najcięższego kalibru: a ty, mój drogi, przypomnij sobie, JAK Czwartego i mnie odbierałeś ze szpitala. Aaaa! Zakręcony Mój, ojciec czworga dzieci, w dzień wypisu, owszem, przywiózł rzeczy dla Czwartego dokładnie takie, o jakie prosiłam, i jakie przygotowałam wcześniej. Natomiast zapomniał ubrań dla mnie. Wrócił do domu (ok. 16 km w jedną stronę), a ja czekałam, jak na szpilkach, wiecie, no człowiek się tego dnia wyjścia nie może doczekać, wszyscy „przeznaczeni” na wypis na ten dzień już dawno poza szpitalem, a ja z torebką pod łóżkiem, z Czwartym przy cycu, czekam i czekam… W końcu jest, przyjechał, ubrania przywiózł, natomiast zapomniał… butów. Oddział opuszczałam wściekła jak osa, w ciuchach zimowych, wełnianym płaszczyku, oraz w… wielkich różowych papuciach. Nie pomogły niebieskie ochraniacze, stosowane w szpitalach do wejścia na oddziały  - niczym nie dało się okryć różowistego papucia. A Mój, bidny, pokorny, niosąc fotelik z naszym skarbem, przeprasza… i mówi  w pewnej chwili: Ale kochanie, co znaczą jakieś głupie buty w takim doniosłym dniu, kiedy odbieramy nasze dziecko ze szpitala i wracamy do domu… No rozwalił mnie. Stanęłam w miejscu i zaczęłam się śmiać, niczym rasowa wariatka, on też, no fakt, co znaczą… Więc szliśmy przez cały szpital, Izbę Przyjęć, podjazd dla karetek, parking… On z maluśkim Czwartym w foteliku, który bujał mu się w dłoni, ja w płaszczu, ciążowych spodniach i laczkach.

Czwarty w prezencie otrzymał zaproszenie na sesję zdjęciową. Noworodkową i rodzinną. Pojechaliśmy. Artystka nazywa się Kasia Mazur i ma dłonie stworzone do trzymania, układania i tulenia noworodków. Bo takie cuda na przykład wyszły:
 

 
 


Serdeczności, Ludziki! J


sobota, 13 kwietnia 2013

Niespiesznie


Żyjemy spokojnie i niespiesznie, pławiąc się w codzienności zwykłego dnia. Nawet gdy są momenty „w biegu”, to i tak jakoś paradoksalnie – na wszystko jest czas.

Tempo nieco przyspiesza wieczorami, kiedy szykujemy kolację, kąpiemy nasze maluchy, wychowujemy młodzież, bądź ona różnymi perswazjami próbuje wychować nas. Ale i tak nie mogę na oną, młodzież, narzekać; zmywają, sprzątają, na zmianę dyżurują przy małych.

Szybciej jest też wczesnym rankiem, kiedy wyprawiamy starszych do szkoły; niemal jednocześnie jest akcja z ubieraniem Trzeciego, i rozkręcanie go – śniadanko, zabawa; w międzyczasie wypada karmienie Czwartego, przebieranie, zmiana pieluszki. Na to też musi być czas. I musi być niespiesznie.

Mój próbuje codziennie poświęcić czas każdemu z chłopiąt. Zagada i połaskocze Trzeciego, pociamka nad Czwartym, posiedzi w pokojach Pierwszego i Drugiego. Pracuje jak szalony, więcej go w domu nie ma, jak jest, ale też dba o to nasze niespiesznie.

A mnie i tak szkoda każdej uciekającej chwili. Szczególnie żal mi noworodkowego okresu Czwartego – to jest taki niesamowity czas, ten początek, gdzie wszystko – i drobne delikatne ciałko, i błądzący gdzieś w przestrzeni wzrok, i wrażliwy umysł… dopiero są na starcie, gdzie wszystko jest jeszcze zbyt nowe, by było już oswojone, gdzie bodźców jest  tak wiele, że mała istota po prostu wyłącza się i zapada w sen, który ma stopniowo to układać, tłumaczyć… Chciałabym zapamiętać każdą chwilę, każdy gest naszego noworodka, zapach tego okresu, klimat w domu. Nie mogę pogodzić się z tym, że to ucieknie, i nie będzie miało znaczenia tylko dlatego, że nie będzie się o tym myśleć. Wiem, tak będzie z każdym etapem życia naszego Czwartego, i nie tylko jego. Pozostałych chłopców również. Nie da się zatrzymać czasu. Chociaż… właściwie wpadł mi do głowy pomysł. Wiecie, jaki może być sposób na zatrzymanie chwili?

Otóż jej POWTARZALNOŚĆ. Ha!

Żartuję. Naprawdę!

Buziaki J

Ps. Bardzo i przeogromnie dziękuję Wam za gratulacje i wszystkie miłe słowa pod adresem Czwartego, tudzież moim. Dziękuję stokrotnie! J

 

sobota, 6 kwietnia 2013

Matka się chwali...

 
 ... kolejnym Synusiem!

Kochani, Maciuś vel Czwarty już po zewnętrznej stronie brzucha.
 
 
 
 
Dziękuję Wam serdecznie  za wsparcie, ciepłe myśli, modlitwę.
Godzina zero nastąpiła w Wielką Sobotę. Gnaliśmy do szpitala, a ludzie spacerowali ulicami z kolorowymi koszyczkami wypełnionymi święconką.
Rodziłam sama. "Nasza" położna miała akurat dyżur na dużej, ogólnej sali, więc poród rodzinny nie wchodził w grę. Było nietypowo, świątecznie, pusto, i ... szybko. O 14.30 dotykałam już ciepłego, śliskiego ciałka, niestety tylko przez chwilę, gdyż maluch urodził się z pępowiną owiniętą dwa razy wokół szyi, fioletowy jak śliwka i bez oddechu. Podduszony - jak go określił pediatra. Szybki poród więc uratował nas przed większymi komplikacjami.
Pół godziny później trzymałam już zawiniątko w ramionach. Zawiniątko miało sinawą buźkę, fioletowe rączki, mnóstwo mazi płodowej w uszkach i na szyi, oraz splątane brązowe włoski na małym łepku, ale i tak zawiniątko było dla zaniepokojonej matki najpiękniejszą istotą na świecie.
Tak więc: 30.03.2013 r., godz. 14.30. Waga: 3700 g, wzrost: 57 cm.
Fotka z pierwszego dnia w domu, czyli trzeciego dnia życia Czwartego.
Trzeci zaintrygowany, trochę zazdrosny, ale pomocny - nosi małe czapeczki, skarpetki, z zamiarem założenia onych bratu.
Młodzież rozczulona - że taki mały, chude nóżki, rączki; kąpiel Czwartego przebiega publicznie, z udziałem wszystkich członków rodziny.
Układamy się. Wszyscy.
A we mnie endorfinowa burza! Po płaczliwym okresie - okres szczęśliwości i błogostanu, mimo zmęczenia.
 
Trzymajcie się cieplutko :-)
 
 

 
 

piątek, 22 marca 2013

Łzawo

Deja vu.
Wszystko, jak 20 miesięcy temu.
Ubranka poszykowane, ułożone na półkach; torba do szpitala spakowana, a co do spakowania na ostatnią chwilę - zapisane.
Gotowy wózek w salonie, przykryty kocem, co by Zinkowa nie uznała, że w prezencie nowe legowisko dostała. I tak włazi, gdy nikt nie widzi - na koc.
Gotowy fotelik - bujaczek do auta.
Gotowy ciepły, beżowy pajacyk i kocyk, na wyjście.
Gotowa biała czapka - smerfetka - historyczna, bo okrywająca łepki całej naszej trójki, w dniu wyjścia i potem.
Wszystko czeka na Czwartego.
Tylko z moim humorem kiepsko. Ale położna stwierdziła, że to też właśnie gotowość - zmiany hormonalne tuż (tuż???) przed porodem mogą obniżyć nastrój. Od wczoraj mam ...doła? Generalnie objawia się on ... koncertowym bekiem. Sprzeczka z Pierwszym - bek. Rozlany na blacie olej - bek. Uświadomienie sobie, że muszę na parę dni rozstać się z Trzecim  - bek. Reklamy tv, wzruszające - bek. Usypianie Trzeciego, znów wzruszenie  - i bek. Sms od Siorki "śniło mi się, że urodziłaś dziewczynkę" - matkooo, ja chcę Maciusia! a co z Maciusiem??? - więc bek.
Ze złości, strachu, wzruszenia, miłości, frustracji, niecierpliwości. I bez powodu.
 
No pierwszy raz mnie się coś takiego przydarza, mówię Wam!
 
Młodzież patrzy z przerażeniem w oczach.
Mój przytula, pociesza, i podśmiechuje pod nosem.
 
Blisko już.
 
No i beczę...

sobota, 16 marca 2013

Donos

Ludki Kochane,
siadam, żeby donieść, że póki co sytuacja opanowana, z tendencjami zmiennymi, ale nie destrukcyjnymi tudzież samobójczymi.
Mamy znów problemy z netem, tą oto notkę próbuję pisać od paru już dni, dziś udało mi się otworzyć stronę z blogiem więc prędko, póki działa ;-)
Niestety nie mam na razie dostępu do poczty, więc przepraszam Was - póki co nie mogę odpisać na maile.
Dziękuję Wam przeogromnie i przeserdecznie za wszystkie komentarze pod ostatnim postem, jesteście moim prywatnym, solidnym fundamentem pod wszelakie ciężkie mury optymizmu i wiary. Dziękuję.
Powiem Wam, że gdyby nie to wsparcie, i te gesty życzliwości, i przejawy wiary w nas - tak tutaj, jak i w realu, to ciężko, oj ciężko by było. Trudno sobie nawet wyobrazić - jak.
Za kilka dni zaczynamy nowy rozdział w naszym zakręconym ostatnio życiu. Trochę obaw i strachu, wiadomo, ale też dużo jakichś takich irracjonalnych sił.
Ponadto czekamy na Czwartego, zostały 2 tygodnie do terminu porodu, więc lada chwila nastąpi ten moment, przełomowy, kolejny, oczekiwany.
Czwarty chyba wielgachnym facetem jest - czuję - a może jestem po prostu bardziej wyczulona, wsłuchana, bardziej wrażliwa, jeśli chodzi o to, co się z organizmem mym wyczynia.
Trzeci... gdyby nie to chłopię, to człek chlipałby nieraz w poduszkę dorwaną znienacka... a tak jest coś, co nas nieustannie rozbawia, rozczula, każe kierować myśli na zupełnie inne tory i wyzbywa z tej przykrej domeny dorosłości, jaką jest powaga i rozsądek. Bowiem wariując z Trzecim na dywanie, tudzież strojąc z nim do lusterka głupie miny, naśladując zwierzęce, i nie tylko, odgłosy, goniąc szkraba po całym domu w zamiarze odzyskania zajumanego pilota czy telefonu... trudno nazwać siebie dostojnym dorosłym. Robi człek z siebie pajaca z częstotliwością przynajmniej raz na godzinę, śmieje się, jak głupi do sera, sam dobrowolnie włazi pod zasłonę i czeka, co by zaraz wyskoczyć z radosnym "a-kuku", zakłada rajstopy na głowę...  i nagle wszystko inne przestaje się liczyć; ważna jest ta roześmiana pucołowata mordka i tuptające girki.
Młodzieży pominąć nie mogę, bo choć w wieku z założenia trudnym, to kończyny górne zawsze do pomocy chętne mają, a brat najmłodszy ważną personą jest dla nich. Choć upierdliwą czasem, przyznać trzeba, ale narzekanie raczej w tonie dobrodusznym przebiega, nie wścikowym.
Z Mym, przez ten cały trudny miesiąc, doświadczyliśmy takich cudów zbliżeniowych, w sensie metafizycznym, że mogłoby się wydawać, iż zakochanie ponowne nam grozi. Groziłoby, gdyby nie to, że tamto stare zakochanie - ciągle aktualne i jak najbardziej działające, niezużyte.
Dziękuję Wam raz jeszcze za obecność.
Odezwę się, gdy tylko technika internetowa, w łaskawości swojej, da się usprawnić.
 

czwartek, 14 lutego 2013

Hipokryta

Głęboka noc, w fazie "prawie-nad-ranem". Trzeci od pół godziny z nami w łóżku, ułożony pomiędzy. Ponownie zasypia - wiercenie, kręcenie, wzdychanie.
"Aaaa" - szepczący krzyk Mego - "kurczę, włożył mi palec w oko!"
"Jak mógł ci włożyć palec, skoro trzymam go za obie rączki?!"
"Od nogi palec! Ten największy!".
 
Mija godzina. Trzeci śpi, Mój również, czego dowodem jest ciche pochrapywanie. Ja nie mogę znaleźć sobie miejsca. Czwarty uznał, że skoro nie bujam go chodzeniem, i nie usypiam własnym głosem, może rozprostować kości i poćwiczyć wykopy, wszak ćwiczenie mistrzem czyni!
"Aaaa" - szepczący krzyk. Mój tym razem. Mały łepek wciska się gdzieś w okolice pęcherza moczowego tak, że autentycznie boli; po przeciwnej stronie, po żebrach, jak po cymbałkach, kolanko lub piętka wybija rytm z przytupem.
"Co się dzieje?" - cicho pyta wybudzony Mój.
Skarżę.
 
"Przemocowcy!" - stwierdza Mój.
 
Kątem oka dostrzegam jednak, jak w jednej swojej dłoni czule trzyma obie łapki Trzeciego, śpiącego na boku buzią zwróconą do niego, zaś drugą ręką usiłuje objąć nas troje  -Trzeciego, mnie i brzuch.
 
Czwarty nieruchomieje.
Zasypiamy.
 

piątek, 8 lutego 2013

Szaleństwo

Wszędzie wokół same baby się rodzą!
Trzy już na świecie - dwie pojawiły się w styczniu, jedna w lutym. Na swoją kolejkę czeka córa mojego brata, oraz córa koleżanki z pracy, z sąsiadującego biurka.
Będzie miał Czwarty towarzycho, że hej! ;-)
Wczoraj telefon z pracy. Księgowa. Łomatko! O PIT chodzi, czy o coś, tak wynika z pierwszych słów,  ale czuję pod skórą, że coś jeszcze, bo  taka jakaś radocha wyczuwalna i podniecenie... No i:  "Bo wiesz Alu, moja synowa była dziś na USG, i nie wiem, jak ci to powiedzieć... No córkę będą mieli...". Ale super, bardzo się cieszę! Ale czemu pani mi tak delikatnie...? "Bo ty pewnie załamana, że tego chłopca następnego..." Ja??? No kurna w życiu nigdy!!!  "Masz rację, najważniejsze, żeby zdrowe było!".
Jestem przedmiotem współczucia otóż. Niektórzy ludzie nie wierzą, że ja się CIESZĘ z dziecka, z synka, a wszelkie moje ekspresje uczuciowe - że szczęśliwam, oraz że już się nie mogę doczekać itd. odbierane są jako kamuflaż, jako chęć ukrycia rozczarowania. Śmieszy mnie to, no powiedzcie sami, jakie durne ludzie! Czasem tylko szkoda mi Czwartego, który przyjdzie na świat, dla nas radością wielką będąc, a inni gdzieś tam skomentują: no chłopiec, tylko chłopiec, następny...
E, nie warto tego roztrząsać.
Opętało mnie za to jak niewiemco. Zabudowa schodów już prawie na wykończeniu, więc ja chcąc tylko przygotować półki na ciuszki Czwartego, wpadłam w szał i waryjacje prawdziwe! Nie odpuszczam żadnemu pomieszczeniu w domu! Przetrząsam szafy, wywalam z półek, segreguję, układam na nowo, co do wyrzucenia, co się przyda, przeglądam sterty ciuchów, papierów i przedmiotów najróżniejszych. Nie mają moi letko ze mną. Młodzież buntowała się nieco, gdy czepłam się także ich pokoi - "No bo mama, co wspólnego mają moje półki z narodzinami brata? Chować go tu przecież nie będziesz!" - ale pokornie wyrzucali i segregowali i układali, a przy okazji wiele zapomnianych szpargałów się znalazło. "Mój plakat z Messi'm. kurczę, tyle go szukałem!!".
Trzeci szczęśliwy  - siedzi taki zaaferowany pośród tyyyylu skarbów i na przykład markerem do opisywania płyt cd usiłuje narysować kółko w moim dyplomie ze studiów! Tak było wczoraj.
Mój też niby wznosi oczy ku niebu z miną pt. kobieto, oszalałaś! ale sam wycacał, wylizał wręcz garaż i kotłownię.
Udziela się ten mój szał wszystkim. To się nawet nazywa jakoś fachowo - syndrom wicia gniazda chyba ;-)
W związku z tym, że dzieciów nam przybywa, i to jednopłciowych, postanowiłam, pod wpływem zupełnie nieświadomej sugestii Niki (w komentarzu tak onych pozwała ;-), zmienić - uprościć nazewnictwo dzieciowego gatunku: Pierworodny Pierwszym będzie, zaś Młody - Drugim. Trzeci i oczekiwany Czwarty - wiadomo. Zgodnie z prawdą i chronologią jest.
Idę załamywać się dalej bałaganem w domu, oraz musztrować facetów.
Buziaki :-)
 

niedziela, 3 lutego 2013

O wiatrach, mrozach i prenatalnym wychowaniu


Jak się mieszka na uboczu, tudzież na odludziu, to natura słyszalna i widzialna jest w większym natężeniu  - wichry szarpią okolicznymi krzewami i drzewami, hulają po polach, wkradają się w każdy zakamarek dachu, dobijają się do okien; śnieg zasypuje po samą kokardę i nijak wyjazdu oraz dojazdu; błoto paraliżuje ruch pieszy i kołowy, każe listonoszowi zostawiać pocztę u sąsiadów, oraz wymaga zmiany standardowego obuwia na obuw roboczy, by nie powiedzieć  -przemysłowy. I tak dalej. Natura daje nam popalić, choć nadrabia malowniczością i nieziemskimi doznaniami. Oprócz tego wszystkiego, bywa, że odcina nas od świata także w sferze techniki i komunikacji. Tak jest ostatnio z internetem; nie wiadomo, czy to mrozy, czy śniegi, czy wiatry, skutecznie hamują pracę urządzonek odpowiedzialnych za przesył danych – radiówka to jest, więc fale gdzieś tam czasem giną w polu, lub wplątują się w korony drzew.

Od paru dni testujemy coś nowego więc może będzie łatwiej; póki co nie zrywa połączenia, więc cicho, co by nie zapeszyć.

Rozpoczęliśmy z Czwartym ósmy miesiąc ciąży. Jasny gwint, kiedy to sobie dziś uświadomiłam zadrżałam w panice i wielkiem przerażeniu, bo to zaraz już! A przygotowania daleko w polu – ubranka nie poszykowane, akcesoria nie kupione, nawet położna nie wybrana! Nie mówiąc o tym, że dopiero co wzięliśmy się za planowany remont – zabudowę schodów, co by dwóm małym szkrabom zapewnić większe bezpieczeństwo. Do tej pory Trzeci bez problemu mógłby przecisnąć się przez szczeliny metalowej balustrady ale nie wpadł jeszcze na to, i był do upilnowania. Z dwojgiem takich brzdąców sprawa już nie jest taka prosta, stąd pomysł ścianki zamiast balustrady i oczywiście furtki przy zejściu/wejściu. Ściana już stoi, ale jeszcze obróbka, malowanie, poręcze na ściany.

Trzeci, w swoim niezwykłym poświęceniu i zrozumieniu (miejmy nadzieję!), oddaje braciszkowi swoje niemowlęce łóżeczko, stąd też na dniach ruszy akcja: sofka! Będzie spał na rozkładanej kanapce, rzecz jasna, z nami, w sypialni – dobrze, że duża jest i w miarę ustawna, bo przez kilka najbliższych lat będziem tak w czwórkę mieszkać. Potem się zobaczy. Kanapka już nabyta w Ikeowskim molochu, i Trzeci niezwykle nią zauroczony jest. Podejrzewam, że jak do tej pory, i tak będzie nocami spacerował utartą ścieżką do naszego wyrka, więc nie dość, że będziem w czwórkę mieszkać, to i pewnie w czwórkę spać. Mój już wzdycha na tę myśl i narzeka jak księżniczka, że mu komfort snu odbierany jest sukcesywnie; ja się cieszę, bo nic piękniejszego jak spanie z pachnącymi maluchami, przytulonymi i cieplutkimi - nie ma!

Czujemy się w tej ciąży – jak na warunki ogólne typu bieganie za Trzecim i konieczność ogarnięcia wielości spraw – w miarę dobrze, choć na ostatniej wizycie u gina zatrwożyłam się i trochę trwam w tym zatrwożeniu do tej pory. Badanie KTG wykazało bowiem, że Czwarty ma nieco za słabe tętno. Nie wiadomo, co jest tego przyczyną – USG jest prawidłowe, inne badania też. Całkiem być może, że jest to efekt grypy, którą przeszłam niedawno; była gorączka, osłabienie organizmu, silny kaszel, itd. Ale póki co, nic poza liczeniem ruchów (a te są) i częstszym KTG dr nie zalecił oraz uspokoił, że być może to przejściowy kryzys, więc spokojnie, na tyle, na ile można.

Trzeci uwielbia być przytulany i często, gdy siedzimy razem na kanapie, przytula łepek do osoby siedzącej obok niego. Jeżeli o mnie chodzi, miejscem składania jego łepka jest najczęściej… brzuch. Nie wiem, jaki jest komfort wypoczywania na dmuchanej piłce, ale robi to i nie skarży się, więc chyba jest mu dobrze. Ostatnio Czwarty, akurat w tym przytulaśnym czasie, trenował fikołki z wykopami. W pewnym momencie wykop był tak intensywny, że łepek Trzeciego poderwał się w górę i opadł szybko z powrotem na "piłkę". Trzeci spojrzał zdziwiony, i z pewnym niesmakiem na „atakujące” go brzucho, skomentował: Bam!, po czym usadowił się nieco wyżej. Uśmiechnęłam się pod nosem i mruknęłam po cichu: Maciuś, nie kop brata, proszę.

 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Żyrafa

 
Jako że w Waszych komentarzach pod ostatnim postem pojawił się temat żyrafowy, postanowiłam przybliżyć Wam nieco tenże wątek, co by wytłumaczyć Wam, jak ważny w życiu Trzeciego jest żółty, niepozorny zwierz.
Otóż żyrafa, czy raczej – Żyrafa!
Trzeci od wczesnego niemowlęctwa począł uwielbiać ludzkie ręce. Podczas zasypiania, czy płaczu instynktownie szukał dłoni, po czym trzymając nas za palce zyskiwał tak ważne na tym etapie poczucie bezpieczeństwa, i uspokajał się, tudzież zasypiał. Kombinowałam, co by tu mu podsunąć w formie zastępczej, w charakterze przytulanki i CZEGOŚ, co mógłby trzymać i nosić ze sobą, kiedy tylko zapragnie. Najpierw wymyśliłam… rękawiczkę! Wypchaną gałgankami zwykłą, cienką, wełnianą, pięciopalcową damską rękawiczkę. Projekt był w trakcie realizacji, gdy przypomniało mi się, że Drugi/Młody miał kiedyś taką maskotkę, z którą również lubił spać… Zupełnie nie pamiętam, skąd wzięła się ona w naszym domu, coś mi się kojarzy McDonald i załącznik do Happy Meal, ale pewności nie mam.
Okazało się, że mimo upływu lat synu mój zachował ten wybryk natury w swoich szpargałach. Podsunięty Trzeciemu, od razu stał się przedmiotem jego uwielbienia i przywiązania.
 
Żyrafa Grzesiowa, w porównaniu z naszą, to full wypas i malowana lala.
Bowiem obiekt miłości absolutnej Trzeciego wygląda skromnie, jest nieco  cherlawy, rachityczny, niezbyt kolorowy. W dodatku z niejednoznacznym tułowiem - czasem nie wiadomo, gdzie szyja, a gdzie noga.
 No tak wygląda:
 
 
 
W łapkach Trzeciego natomiast prezentuje się mniej więcej tak:
 
 
 
Tym to sposobem Żyrafa stała się niezbędnym wyposażeniem dobytku Trzeciego, mało tego: stała się postacią, z którą Trzeci rzadko kiedy się rozstaje. Żyrafa niezbędna jest podczas zasypiania i snu przez cały czas; służy ponadto do przytulania; do pocieszania po upadku, podczas nieokreślonego smutku, zmęczenia oraz stanu, gdy nie ma mamy; do oglądania bajki w TV; do wyciszenia w ciągu dnia; do podróży autem. Towarzyszy podczas wizyt u lekarza i szczepień, zakupów, wizyt towarzyskich, spacerów. Ostatnio jest ważnym elementem zabawy: bywa „na niby” karmiona, wożona autkami i traktorkami, rzucana kotu na przynętę, chowana w klockach. Podczas posiłków siedzi na honorowym miejscu, tuż przy talerzu Trzeciego, i, jakże by inaczej, próbuje zjadliwości potraw (jej szyja zanurzona w zupce to widok zupełnie naturalny). Bywa BAMnięta do wanienki, kąpana, po czym suszona na kaloryferze, dwa razy miała również okazję zanurkować w muszli klozetowej.

W podobnym stopniu, jak aktywnie wykorzystywana, Żyrafa również bywa szukana! W zabawkach, różnych zakamarkach, pod meblami! Zdarzyło się nawet, że gnałam przez pół miasta z Trzecim w wózku, bo wypadła była gdzieś niewdzięczna… Powiem Wam, że były to jedne z najbardziej mrożących krew w żyłach minut w moim życiu. Znalazła się na szczęście, leżała w śniegu, na chodniku, ledwo widoczna.

Życie Żyrafy doprawdy pełne jest przygód.

Najważniejsze jednak, że stała się dla Trzeciego prawdziwym przyjacielem. Krótko mówiąc: bez niej -  jak bez ręki!