poniedziałek, 10 lipca 2023

Wtopa czekoladowa, oraz spontaniczny przegląd numeryczny

Kadrów kilka zza płotu, z podwórka i drogi przydomowej, ech, latooo!











Lipiec człapie dniami długimi, gorącymi, pełnymi pracy i wyskakujących nagle zza krzaka trosk, ale i pomniejszych radości. Psy na wybiegach chlapią się w basenach, a chłopaki uwijają się z wymianą wody, bo wejdzie raz taki blablador, klapnie na dno, pomości się trochę, pokręci i zaraz na cztery giery wstaje i prosto w piach, po czym wraca do plastikowej muszli z radosnym stęsknieniem, powtarzając proces od nowa. Taki spanielowate istnienie na przykład, czy biglowe, czy inne burkowate pomoczy się trochę, wstanie, kulturalnie otrzepie futro i leg na kanapę lub na trawę. Zaś blabladory to, wiadomo, stan umysłu.
W tygodniu ogarnęliśmy aż trzy adopcje, szok, w okresie letnim nie ma ich wiele, bo wakacje, ludzie wyjeżdżają, nie chcą brać kłopotu na głowę, z drugiej strony urlopy, więc więcej czasu na adaptację psa w nowym domu, i na takie okoliczności trafiliśmy szczęśliwie. Jeden ogoniasty pojechał do Niemiec, zanim trafi do celu minie wiele dni, bo kwarantanna, papiery, z naszej strony wszystko dopilnowane, wymagany paszport, szczepienia, przygotowanie zwierza, no ale biurokracja i przepisy, jak wszędzie. Domek szykuje mu się jednak wspaniały, więc warto przeczekać, miejmy nadzieję, że on po psiemu też to zrozumie i ogarnie niemiecki schroniskowy kąt bez traumy.

Przeżyliśmy imprezę urodzinową Piątej, obyło się bez strat w ludziach i przedmiotach, największą atrakcją był oczywiście dmuchaniec, ale było też robienie slimów ("slajmów, mama, mówi się slajmy!" - upomniawszy mnie Piąta przy wszystkich gościach), był tort z kolorowymi, pikselowymi owcami, arbuzy i czereśnie, szaleństwa w ogrodzie i  powtarzające się cyklicznie prośby o wypuszczenie psów do miziania. Było tłumne skakanie na naszej wielgachnej trampolinie i płacz jednej z dziewczynek, która na tę trampolinę bardzo wejść chciała, ale nie mogła. Trochę czasu zajęło mi uspokojenie dziecięcia i odwrócenie uwagi, oraz wydobycie przyczyny dramatu. Okazało się, że mama nie pozwala skakać jej i rodzeństwu ze względu na zły wpływ zdrowotny trampolin. Szczegółów dowiedziałam się później, gdy mama, przy odbiorze dziewczynki poczęstowała nas - mnie i inne mamy - wykładem na temat szkodliwości skakania, w szczególności u dziewczynek (stawy, mięśnie, dno miednicy, itp.). Zaskocz był spory, aczkolwiek argumenty nie były dla mnie nowością, gdzieś kiedyś czytałam, że w niektórych przypadkach skakanie może być dla dziecięcych kości zbyt dużym obciążeniem, jednakowoż w tym samym miejscu doczytałam, że w przypadku zdrowych dzieci (bez kłopotów kostno-stawowych) rekreacyjne szaleństwa na tymże sprzęcie nie stanowią zagrożenia. Dużo większym zagrożeniem jest bezruch spowodowanym na przykład tym, że każemy naszym dzieciom siedzieć prawie godzinę nieruchomo w ławce szkolnej, kilkakrotnie w ciągu dnia, codziennie, przez wiele miesięcy, i to wtedy, gdy ich fizyczny i psychiczny rozwój pędzi z prędkością światła, i ruch jest wtedy dla owego rozwoju ogromnie ważny. I my to naszym dzieciom robimy od lat - puentował autor -  a potem dziwimy się wadom postawy, bólom kręgosłupa, czy wręcz różnym niedostosowaniom społecznym, których przyczyn można upatrywać w zmuszaniu dzieci do postępowania wbrew naturalnym odruchom i potrzebom. 
Do brzegu - mamę rozumiem, ale sama nie mam schizy trampolinowej, zaś aktualna szkoła nasza duży nacisk kładzie na spędzanie jak największej ilości czasu na zewnątrz, sporo lekcji odbywa się na terenie okołoszkolnym, a jeśli w salach -  to nacisk na metody projektowe nauczania sprawia, że łażą często po klasie, jak te muchy po szybie, w tę i we w tę. Wychodzi więc na to, że wszystko jest okej. Rozgrzeszonam.
Moje dążenie do ideału macierzyństwa w ostatnim zaś czasie zostało nieco zahamowane, czy może nadwątlone nie przez zgodę na ekscesy trampolinowe, jeno przez czekoladę. Tradycja rodzinna nasza taka, że urodziny każdego domownika celebrowane bywają wypiekiem domowym (nawet jeśli dla gości później zamawiany jest tort bardziej wypas), i wypiek ów, będący zazwyczaj ulubionym ciastem jubilata, wczesnym rankiem w dzień urodzin jest, hmm, niespodzianką, obciążaną dodatkowo świeczkami, oraz tak zwanymi fontannami, takimi, wiecie, co to rozbryzgują się kiczowatymi iskrami i trzeba po nich okna otwierać i wietrzyć dom. Dla Piątej przewidziane zostało jej ulubione ciasto czekoladowe, pieczone w formie silikonowej w kształcie serca, z grubą warstwą polewy czekoladowej i koniecznie - z kolorową cukrową posypką. Działania w konspiracji późnowieczorną porą zakończyły się sukcesem piekarniczym, niestety zabrakło szczęścia, jeśli chodzi o ostateczny kształt finalny. Powodem porażki stała się amnezja objawiająca się tym, iż Mój zapomniał był kupić polewę czekoladową. Efektem intensywnych procesów myślowych sowicie okraszonych rodzącą się paniką było przypomnienie sobie, że Piąta ma chyba w czeluściach swojego sezamu, czyli biurka, zachomikowaną od kilku tygodni czekoladę od babci. Idealnie, pomysł występku karalnego w postaci kradzieży został niezwłocznie wprowadzony w czyn, oraz tym samym podjęto zamiar zadośćuczynienia następnego dnia, gdy Pierwszy, wracając z pracy zakupić miał ów wedlowski smakołyk, i miał on być, oczywiście najprędzej jak się da, odłożony w wiadome miejsce tak, by się dziewczę nie zorientowało, że coś tu zaszło niehalo. Internety podpowiadały, że aby zrobić idealną polewę z gotowej czekolady należy ją rozpuścić w kąpieli wodnej, czyli!! połamać do miski, a miskę umieścić na otwartym garnku z gotującą się wodą, mieszając aż do uzyskania płynnej konsystencji. Miseczka szklana wydobyta z szafy nie budziła podejrzeń, wszak niepodobnież, aby się nie nadawała, teraz wszystkie takie solidne robio przecież, termiczne, żaroodporne, nadające się do piekarnika i odporne na ogień piekielny nawet. Prędko okazało się, że jednakowoż nie wszystkie, gdyż po minucie mieszania miseczka zrobiła cichuteńkie acz wielokrotne pyyyk! i wpadła rozczłonkowana do wrzątku, wraz z drogocenną, na wpół rozpuszczona czekoladą, której mało było atrakcji i postanowiła jeszcze radośnie rozbryzgnąć się na kafelkach nad płytą grzewczą, wyglądając na nich niczym uwolnione z czeluści organizmu fekalia. Kiedy świat zatrzymał się na moment w niemym przerażeniu przypomniało mi się nagle i, zważywszy na okoliczności, zupełnie niepotrzebnie, że ja już przecież kiedyś roztapiałam czekoladę, zwyczajnie, w rondelku, z odrobiną słodkiej śmietanki, i polewa wyszła wtedy pyszna, aksamitna, delikatna... Sam diaboł pomroczność jasną zesłał, zasłoną niepamięci świadomość nakrył i podkusił na tę ch.olerną kąpiel wodną! Nie wiadomo było, czy rzucić wszystko w pierony, czy pomstować na los wrzeszcząc w niebo, czy co jeszcze. Ciasto posmarowane zostało nutellą - dzięki ci, o losie, za spełnioną onegdaj pokusę zakupu tej niezdrowizny - posypane posypką i jakoś przeszło, ale po południu młoda zeszła nagle z piętra i z wielce zafrasowaną miną zadała pytanie, od którego włos się zjeżył na skórze, a krew przestała krążyć - Mamooo, nie wiesz, gdzie jest ta moja niebieska czekolada od babci? 
Bom oczywiście z tego wszystkiego zapomniała wysłać Pierwszemu wiadomość z prośbą o zakup, shit! Historię prawdziwą zatem dziewczę usłyszało, zaśmiało się nawet i cierpliwie na odzyskanie skarbu czekało kilka dni. Tak więc ostatecznie wszystko zakończyło się hepi-endem, sformułowania "kąpiel wodna", w jakimkolwiek znaczeniu, wolałabym jednakowoż nie odbierać percepcyjnie w najbliższym, bliżej nieokreślonym czasie.

Piąta stanęła na wysokości zadania, choć przyznać muszę, rozgarnięte to dziewczę i scen nigdy nie urządzała, zawszeć podatna była na rozmowy i tłumaczenia, oraz racjonalne argumenty (szczerze powiedziawszy z żadnym pacholęciem podobnych reakcji, znaczy: wściekłych scen ogarniać nie musieliśmy, trafiły nam się jednostki chętne do negocjacji ;) ).
Jak to w pięknej Sadze Wiejskiej Kasi Bulicz-Kasprzak pieszczotliwie określano dziewuszki, dzierlatki takie? Zazuleczki! Ot, zatem i zazuleczka.


Chłopięta nigdy takiej wagi do szczegółów nie przywiązywali, proste to organizmy i w potrzebach konkretne, ale bez tego specyficznego dopieszczania pierdołów, jak to u bab ma miejsce nie zawsze, ale dość często ;) Czwarty jedynie, jako jednostka wybitnie wrażliwa bywa drobiazgowy i lubi mieć poukładane według swoich schematów. Pozostali to typowe profile męskie. 

Pierwszy, nasz wzór odpowiedzialności, samodzielności i zaradności wpakował się ostatnimi czasy w kłopoty, trochę ze swojej winy, trochę przez splot okoliczności - Poradzę sobie sam, mama, naprawdę, dzięki za wsparcie, odezwę się. Wiem, ale i tak budzę się w nocy przerażona i przeświadczona, że musimy mu pomóc, choć dobrze wiem, że nie mogę bez jego wyraźnego sygnału. Matka kokosza, stety-niestety to ja. I jak to mówią: Małe dzieci- mały kłopot, duże dzieci... Dorosły człowiek, rozgarnięty, dojrzały, rzeczowy - muszę to sobie ciągle powtarzać, żeby nie zwariować.

Drugi z powodzeniem zakończył pierwszy rok anglistyki, średnia z egzaminów całkiem ładna, może się na stypendium naukowe załapie, uwija się teraz trochę w hotelu, młodych ciągnie do piłki i treningów, kino z nimi zaliczył i wypad do Maka. Zupełnie inny typ, niż Pierwszy - tak samo dorosły, ale boi się jeszcze życia, jest trochę nawet taki aspołeczny, introwertyczny do szpiku kości, ale z bukietem różnorodnych zainteresowań i kosmiczną wiedzą na wiele tematów, spokojnie inteligentny, bez chwalenia się wiedzą i przemyśleniami, małomówny, ale w towarzystwie potrafi się tak rozkręcić, że wprawia nas w szokujące pozytywne osłupienie. Podobny wrażliwiec, jak Czwarty, zresztą są również podobni wizualnie, więc zapewne trafił im się ten sam zestaw genów. Mój ulubiony rozmówca książkowy, bo łyka je również, i Netflixowy, choć ja to drugie akurat dużo mniej.

Trzeci aktualnie najbardziej wymagający ze względu na rozpoczynający się czas dojrzewania. Pierwszy i Drugi już na szczęście szlak przetarli i wiemy, czego się spodziewać, oraz wszystko dozwolone i przykaz odgórny, aby za wszelką cenę nie dać się sprowokować. Najgorsze reakcje dopiero w powijakach i po cichu pielęgnuję nadzieję, że może nie będzie jakoś tragicznie, wiem dobrze, że takiemu wyłaniającemu się z kokonu dzieciństwa motylowi też nie jest łatwo, szarpią nim nieznane i niezrozumiałe emocje, w bólach rodzi się poczucie tożsamości, umysł ogarnięty jest podświadomym lękiem i brakiem wszelkich spójności. Do tego szkoła i konieczność utrzymywania różnych relacji tam, w innym środowisku, w którym czuje się mniej swobodnie, niż w domu. Takie zrozumienie dużo pomaga, będziemy gadać, reagować i kochać, bo cóż innego można zrobić. 

Czwarty dalej wrażliwiec, pozytywny uczuciowiec, wybiórczy pokarmowo i sensorycznie. Jego ogólną łagodność istnienia, oprócz wyczulonych receptorów, zakłóca czasem nadmierne przywiązywanie się do przedmiotów, ciężko mu rozstać się nawet z czymś zepsutym i zniszczonym, potrafi w szkatułce ze skarbami przechowywać końcówki sznurówek od ulubionych butów, które to sznurówki skrócone zostały w celu ułatwienia wiązania. Martwię się trochę o niego, ale z drugiej strony czyni i tak z roku na rok spore postępy, które idą w parze z postępującą dojrzałością psycho-fizyczną. Podobnie jak Drugi ma wiele zainteresowań i sporą wiedzę (jak to istoty krążące gdzieś tam w okolicy różnych spektrum), kontakt wrazieczego z profesjonalistą jest, więc niech sobie odbiera wszystko bardziej i mocniej, a jak mu to będzie uwierać, to postaramy się luzować, jak to czynimy już. Ciężko takim wyczuleńcom-odszczepieńcom, choć ogólnie to bardzo piękna sprawa jest być bardzo czującym człowiekiem. Świat takich nie lubi jednak, szkoda. 

No i Szósty, nasza rozwojowa torpeda, istota empatyczna, ale racjonalizująca w sobie tę empatię w zadziwiająco dojrzały sposób. Mądry koleś z niewiarygodnym czuciem i myśleniem abstrakcyjnym, jak na ten wiek - powiedziała pani, gdyśmy pojechali czynić mu opinię o gotowości szkolnej. Samam ciekawa, co z tego naszego kumulatora wszelkich - na razie dobrych - cech rodzeństwa swego wyrośnie. Może wyrówna szeregi i będzie gruszką na gruszy, a może jednak zechce być gruszką na wierzbie i śliwką na sośnie, zobaczymy. 

Najważniejsze, żeby był w swoim życiu szczęśliwy, bo o to przecież chodzi najbardziej.


7 komentarzy:

  1. Pieknie piszesz o swoich dzieciach, a mnie zastanawia, jak to wszystko ogarniasz, bo ja mialam tylko trojke, wprawdzie same dziewczyny, ktore sa z zalozenia trudniejsze w obsludze, i tylko jednego psa i z trudem wyprowadzilam to towarzystwo na ludzi, nabawiajac sie po drodze roznych nerwic i depresji. Moze i ja jestem nadwrazliwa, choc musze grac osobnika silnego i odpornego, bo kto jak nie ja. Zdziwily mnie psie kwarantanny, o ktorych piszesz, bo o ile mi wiadomo, a miewam kontakty z osobami, ktore adoptowaly zagraniczne psy lub koty, w Niemczech to nie obowiazuje. Nasze Toya tez jest z Polski, Bulka tak samo, ale ok, one byly adoptowane prywatnie, nie przez fundacje. Wiem, ze Wielka Brytania zawsze robila cyrki z kwarantanna dla zwierzat, ale Niemcy nigdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację, z prywatnymi adopcjami czy w ogóle przewozem psów nie ma problemów, ale tutaj są jakieś wewnętrzne regulacje tej konkretnej fundacji, która pośredniczy, nie do końca wiem, jakie jest uzasadnienie i pewnie można byłoby tego uniknąć, zmieniając przepisy. Tak czy tak - działa to dosyć sprawnie, więc nie wnikamy, bo też nie nasza, jako hotelu, rola w tym. Na pocieszenie mamy fakt, że psisko trafia właściwie nie tyle do schronu co do azylu i warunki są tam ponoć bardzo okej. Kobitka nam potem przesyła zdjęcia szczęśliwca i stamtąd jeszcze rezygnacji czy powrotów nie było, sprawdzają bardzo dokładnie. O ile mnie pamięć nie myli trzy psy tam trafiły, kilka wysyłaliśmy też do UK.
      Nie wiem, jak ogarniam :D ale fakt, z dziewczynami mimo wszystko trudniej, piszę bardziej z obserwacji na razie, bo moja się pewnie dopiero rozkręca :D

      Usuń
    2. Moze dziewczynka oszczedzi Wam atrakcji, chocby z tego powodu, ze nie bedzie miala z kim brac sie za loczki, przeciez z bracmi nie pokloci sie na smierc i zycie o kiecke. Czy o jakiegos fatyganta, w ktorym sie dwie naraz zakochaly. Nie wiem, jak ja to przezylam, ale jak widac - zyje.

      Usuń
  2. jesoo kryste mus brać na trzy razy. teatru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. potwierdzam za Panterą : pięknie piszesz o swoich dzieciach i też pytam, jak ogarniasz? to całe różnorodne towarzystwo ))))) teatru

      Usuń
    2. Staram się niezbyt rozwlekle, naprawdę! :D

      Oraz nie wiem, jak ogarniam :D, to chyba przyzwyczajenie plus to, że sama chciałam, bo mnie się wydawało, że do tegom stworzona, i ogólnie charakterologicznie mam dość zadaniowy sposób funkcjonowania, to w ogarnianiu pomaga, choć przyznaję, że to się na starość zmienia na rzecz odpuszczania i większego spontanu. Co też w sumie działa. Jeszcze cztery bunty nastoletnie i wchodzenie w dorosłe życie przed nami, więc nie ma co się chwalić, wtedy się chyba będzie można dopiero rozliczać z rodzicielstwa, zobaczymy, co życie przyniesie :D

      Usuń
    3. taaaa cztery bunty :-DDDDDDDDDDDDD mam nadzieje, że przeżyjecie ;-)

      Usuń