sobota, 16 maja 2020

Remont

Epoka wirusa w koronie generuje nowe sporty narodowe. Ludność tłumnie podąża za nowymi trendami, chwaląc się na portalach społecznościowych znacznymi w tym temacie  osiągnięciami. Postanowiliśmy i my nie odstawać od reszty i konformistycznie popłynąć z prądem nowoczesności. Były zatem epizody pieczenia bułeczek, intensywne dość, przyznać muszę, wskutek czego całej naszej ósemce przyda się aktualnie lekka dietka i kuracja odchudzająca, gdyż, jak powszechnie wiadomo, domowe bułki, bułeczki i inne wyroby piekarnicze mocno idą. W biodra i insze części cielesne. Po epizodach kulinarnych nastał czas oczekiwany od dawna, dookreślany wyrażeniami "niedługo", "na wiosnę", "wielki już czas" i tak dalej.  Czas remontu. Koniecznym stało się wybranie do rzadko odwiedzanego miasta i poczynienie niezbędnych zakupów. W rodzimym Obi zamaskowany tłum desperatów pomyka oto chyłkiem między półkami z farbami, klejami, silikonami i innymi chemicznymi wytworami  techniczno-estetycznej myśli ludzkiej, która każe ludzkości zmieniać oblicza swych domostw, co jakiś czas, w cieszące oczy a nie cieszące portfela przybytki próżności, wygody i komfortu psychicznego, a może i niekomfortu przyzwyczajania się do własnych czterech ścian od nowa. Pomiędzy tymi desperatami i my. Ja w masce w koty, Mój w czarnej jak noc, stoimy i gapimy się na kolorowe płytki ekspozycji farb, zastanawiając się, czy do salonu lepsze będą Stepy Bengalu czy może Burza Piaskowa, a do kuchni Zielone Tarasy czy może Bambusowy kierwa Gaj, i nijak nie możemy dojść do konsensusu. A to dopiero dwa pomieszczenia z ośmiu. Cztery dni, pięćdziesiąt epizodów konfliktowych i setki kilometrów przemierzonych alejką z wiaderkami farb później decydujemy się w końcu na zestaw odpowiednich, powiedzmy, kolorów. I pakujemy się błyskawicznie w to bagno, gdzie chaos, totalna rozpierducha i burdel na kółkach to naprawdę wyjątkowo subtelne określenia tegoż stanu. Remont, nawet tak delikatny, ograniczony tylko do niezbędnej konieczności odświeżenia brudnych ścian i zamontowania nowych mebli w pokojach najmłodszych, przetoczył się przez nasz dom niczym huragan Katrina, przemieszczając wszystko i wszędzie. Układanie tego na powrót na swoje miejsce, wnoszenie i segregacja przypominało momentami rozwikłanie zagadki enigmy i gratuluję sobie bardzo, że mnie się udało. Problem pojawił się jednak znienacka i choć przewidywany, nie do końca został oswojony i zaakceptowany. Otóż w związku z rezygnacją z sypialni na rzecz pokoju dla Piątej i Szóstego, staliśmy się z Moim niejako bezdomni, nie mając kąta do spania, pozbawieni okrutnie, na własne życzenie, spokojnej nocnej egzystencji. Wcześniej już zapadło karkołomne postanowienie, że przecież po co nam sypialnia, dzieci potrzebują pokoju, luzik, będziemy spać w salonie, co za problem, kanapa jest nierozkładalna ale i tak przyda się już nowa więc ta wyyyjazd a nowiutką zamówimy sobie jak ta lala, rozkładaną, z eleganckim szpanerskim pufem do kompletu, ach, będzie miodzio. Powyższe realizując, pojechalim i zamówilim. Na raty, bo mebel pierońsko drogi a remont i inne wydatki oraz mniejsze wpływy finansowe w ostatnich miesiącach nie pozwoliły na szastanie gotówką. No i wszystko byłoby super oraz ułożyłoby się w idealnie dopasowaną układankę realizacji życiowych planów gdyby nie drobny szczegół taki, że kanapa zamówiona została już po remoncie a czas oczekiwania na nową to 8 tygodni. I tu, proszę Państwa, mamy drobny problemik bytowy i totalnie niemałżeński, albowiem aktualnie Mój śpi na starej nierozkładalnej, przypomnę, kanapie w salonie a ja z najmłodszymi w ich nowiutkim pokoiku na wielkim materacu służącym im do spania i zabawy. Nie powiem, żeby mi to nie pasowało, pasuje bardzo, gorzej z Moim, który czuje się wygnańcem na ziemi niczyjej, niewygodnej na dłuższą metę i zapadającej się trochę pod jego słusznym ciężarem, wysiedzonej i wyskakanej przez potomstwo liczne nasze. Pocieszam go, że trudności fizyczne hartują duszę i jaki to nie będzie potem, hehe, uduchowiony, oraz korzyść taka, że jak masz teraz blisko do pracy, patrz, wstajesz, trzy kroki i już jesteś w psiarniach ale niespecjalnie go to chyba pociesza, a perspektywa naszego rodzinnego, krótkiego wyjazdu w Góry Izerskie za tydzień raduje go nie tylko z powodu spodziewanych korzyści rekreacyjnych, ale również czysto prozaicznych: Tam się wreszcie wyśpię w łóżku. Jak człowiek.

wtorek, 5 maja 2020

Mycha

- Wzruszyłaś się.
- Nie, co ty. Cieszę się, że pojechała! Dobrze jej tam będzie.
- Ale ci smutno.
- Trochę.

Są psy, z którymi ciężko się rozstać. Mała, drobna Mycha trafiła do nas jako skrajny strachulec, kuliła się pod spojrzeniem, nie było mowy o dotyku bez przeraźliwego piszczenia. Przez kilka tygodni zaufała nam na tyle, że prosiła o pieszczoty ostrożnie podchodząc, merdając podkulonym ogonkiem i zastygając w bezruchu. Głaskana, przymykała ślepka z lubością, ciągle jednak zachowując maksymalną ostrożność. O wzięciu na ręce nadal nie ma mowy ale daje już sobie zapiąć obróżkę i podpiąć smycz bez krzyków na całą wiochę. Przed nową rodzinką jeszcze długa praca w kwestii zaufania i chodzenia na smyczy.
Kto i co ci zrobił dziewczynko, że tak się boisz człowieka?

Psiowy spacer do lasu, celem między innymi poczynienia zdjęć do ogłoszeń. Mój siłuje się z energicznym astem, który potrzebuje utemperowania, ja drepcę z ośmiomiesięczną kupką czarnego nieszczęścia, które niby idzie na smyczy ale ogon pod brzuchem a oczy spoglądające ze strachem na nas i w przestrzeń. W lesie, poczęstowana smakołykiem oddala się nieznacznie na długość smyczy i powolutku, ewidentnie chcąc być niezauważona, zakopuje go w liściach pod drzewem. Kilka dni wcześniej odłowiona gdzieś w Polsce na polach, samotna. Pewnie wydaje jej się, że znów pójdzie w długą, więc woli zrobić zapas i zjeść w samotności w sytuacji głodu i kryzysu. W drodze powrotnej nagle kładzie się na ścieżce i koniec, ani wstać ani tym bardziej pójść. Przyjmuje pozycję uległości na plecach, patrzy wylękniona. Nie wiemy, o co chodzi - chce wrócić po smakołyk? Nauczona tułaczego życia spodziewa się pewnie powrotu do dni i miejsc, które zna. Niosę dziewięciokilogramowe Laviowe puchate ciało do domu, drży cała, za bramą chowa się pod krzakiem ale po chwili wychodzi, pragnąc tulasków i jednocześnie broniąc się przed nimi. Nie zachowuje się jak szczeniak, nie bryka, nie wynosi butów, nie ma w niej beztroski. W dużych, orzechowo-brązowych oczach widać ogrom trudnych doświadczeń.
Kto i dlaczego cię skrzywdził, dzieciaku?

Mała czarna z poobcinanymi na żywca uszkami, które wyglądają jak ponagryzane ciasteczka. Boi się dotyku, o dotknięciu uszu nie ma mowy. Piszczy, chce uciekać. Ale uwielbia się przytulać. Dobrze rokuje.
Duża ruda jamnikowata, najtrudniejszy przypadek, totalna panika na widok człowieka, ucieczka, miotanie się, przegryziona każda smycz w pięć sekund, smycz łańcuszkowa przy próbie przegryzania rani jej dziąsła, leje się krew, nie ma opcji. W psiej sypialni czuje się w miarę bezpiecznie, śpi na materacu pod łóżkiem, nie lubi wychodzenia na wybiegi, a jeśli już idzie, to trzyma się blisko ogrodzenia, nie wybiera przestrzeni. Ze swojej kryjówki obserwuje świat. Tak chce i tak na razie będzie. Zaufanie będziemy budować bardzo malutkimi kroczkami, jeśli uda się choć po części wyeliminować potrzebę ucieczki będzie to ogromny sukces.
Czarna z wielgachnymi uszyskami. W strachu przed człowiekiem czołga się praktycznie po brzuchu, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, uwielbia smaczki, więc może to być klucz do dobrych zmian. O dziwo, umie chodzić na smyczy ale na spacerach trzyma się pobocza, nie potrafi iść środkiem drogi czy nawet drogą przy krańcach, tak samo w lesie - wskakuje od razu na leśny mech czy ściółkę na obrzeżach ścieżek. Podobnie jest na wybiegach, tylko boki i kąty. Przez większość swojego niedługiego życia była trzymana w ciemnościach, przestrzeń ją niepokoi, nie ma o co się "oprzeć", sensorycznie sprawdzić terenu. Bardzo boi się gwałtownych ruchów, choć jej samej czasem zdarza się na smyczy rzucać w panice. Potrzebuje dużo spokoju i delikatności.

Tak zwane strachulce. Bidy, skrzywdzone przez człowieka i świat. Często z praktycznie zerowymi szansami na socjalizację. Ale walczymy o każdego, fundacje dwoją się i troją aby pomóc, szukać sposobów by przełamać strach, znaleźć specjalistów czy też doświadczone w temacie domy. Wszelkiego rodzaju zabiegi przy takich psiakach, wizyty u weterynarzy, zmiany opatrunków, podawanie leków to dla nich niewyobrażalny stres i na bieżąco opracowujemy miliony sposobów, aby go w możliwie największym zakresie łagodzić. Najsmutniejsze jest jednak to, że bardzo często nie mają psiska te w sobie nawet instynktu obronnego, w sytuacji - w ich mniemaniu - zagrożenia, czyli przy dotyku, próbach głaskania, w obecności człowieka czy innego psa nie szczerzą ząbków, nie startują do obrony i walki, nie wykazują naturalnej agresji lękowej tylko są uciekająco-uległe. Czekają na rozwój wydarzeń, czekają na krzywdę. Jak wielkich szkód trzeba było dokonać w psychice tych zwierząt, że straciły one naturalne odruchy przetrwania.
Powolnym zmianom - bo tutaj nie ma niestety spektakularnych sukcesów i cudów - czasem sprzyja czas, czasem dużo spokoju, lub odwrotnie - stymulacja poprzez ciągłą obecność człowieka.
Dzięki dobrym ludziom wszystkie strachulce dostały szansę i kawałek dobrego, spokojnego życia.

Mycho moja, okupująca notorycznie mój ulubiony fotel na tarasie, wyjadająca biszkopty z miseczki na stole, jasna, drobna, z guziczkowymi oczkami, podkładająca ufnie pyszczek do delikatnego głaskania, muskania właściwie, i trącająca dwukolorowym noskiem moje ramię gdy kucałam, by pomóc w założeniu butów najmłodszym. Mycho, która wzrosłaś w moich oczach od razu, gdy okazało się, że nie przeszkadzają ci koty i leżałaś z nimi w pełnej komitywie, na ciepłej wiosennej trawie, wygrzewając się w słońcu.
Mycho! Wszystkiego dobrego w nowym domu! Żyj pięknie i spokojnie!