piątek, 14 lipca 2023

Magicznych kresek kilka i pluszakowe rozpasanie

Historii okołoszkolnych związanych z prywatnym swoim potomstwem snuć mogę wiele, ale po wpisie Teatralnej i w związku z faktem, że uczy ona między innymi plastyki, po jej wcześniejszych obłędnych zdjęciach żyraf handmade tworzonych przez dzieciaki, z automatu przypomniało mi się to! 

Trzeci w poprzedniej swojej szkole nienawidził plastyki, nauczyciel podchodził do przedmiotu obojętnie i sztampowo, uczniowie mieli podręcznik, zeszyt do notatek, treści do nauczenia (w 4 klasie), a prace były oceniane kryteriami estetycznego artyzmu, wyrażenia swego talentu, itp., co oznaczało, że Trzeci łapałby maksymalnie tróje (gdyby tam pozostał). W aktualnej naszej szkole nauczyciel, będący jednocześnie praktykiem, rzekł: żadnych książek, żadnych zeszytów, na następną lekcję prosi się, by każdy przyniósł takie przybory artystyczne, jakie lubi używać najbardziej. Dzieciaki przyniosły zatem farby, kredki, węgle, plastelinę, itp. Trzeci uznał, że nie bierze nic, zrezygnowany i wkurzony, bo wiadomo, najgorszy to przedmiot w szkole taka plastyka, i stwierdził, że najwyżej coś wysmaruje pisakami, które ma w piórniku. Piątoklasiści mieli na tej pierwszej lekcji stworzyć to, co sami chcieli, czymkolwiek! Mogli wymieniać się przyborami, mogli korzystać ze swoich, tworzyć coś jednym typem, lub mieszać. Nauczyciel rozdał arkusze papieru i zabrała się młodzież do dzieła - dwie godziny lekcyjne rozmachu artystycznego do dyspozycji (w placówce lekcje prowadzone są z reguły blokowo, po dwie ciągiem). Widząc wycofanie Trzeciego - a na początku było ono ogromne w związku z tym, że był "nowy" - nasz pan artysta przysiadł się do niego i zagadał o rzeczy błahe, oraz zapytał, czy lubi rysować, malować, rzeźbić, i tak dalej. Trzeci rzekł, że nie. Bo nie umie. A pan na to - ale jak to nie umiesz? Kredkę trzymać w łapce umiesz, to znaczy, że bardzo dużo umiesz! A czym się interesujesz? Piłką nożną, o, to pokaż co tam masz w piórniku, masz ołówek, super, jaki jest twój ulubiony piłkarz? Nie zastanawiając się długo kilkoma kreskami w sekund pięć wysmarował chłopakowi cudnego Messiego, która to facjata wisi teraz nad biurkiem Trzeciego i wisieć będzie pewnie długo, o ile nie na zawsze. 


Co się działo dalej? Trzeci, zaskoczony totalnie, próbował przez resztę lekcji, zapominając zupełnie o swojej plastycznej niechęci, wysmarować ołówkiem takiego samego typa. Później poprosił o zakup zestawu ołówków różnej twardości, bo mu pan powiedział, że można cieniować, robić różne kreski i mazaje tymi ołówkami. Nosił zestaw na każdą plastykę, od czasu do czasu dokładał do niego podebrane Piątej metaliczne kredki. I rysował, szkicował, kombinował, aż miło. A lekcje tak właśnie wyglądały - dzieciaki przynosiły ulubione przybory, pan czasem podawał temat, podpowiadał, jak go ugryźć, na tablicy lub bezpośrednio na kartkach dzieciaków pokazywał, jak można ciekawie to ująć, jaką technikę zastosować, ale zawsze najważniejsza była jednak własna interpretacja uczniowska. W międzyczasie, jakby mimochodem, sprzedawał treści związane z programem nauczania, ciekawostki o malarzach, słynnych obrazach, pokazywał i omawiał reprodukcje, nadmieniał o kontekstach historycznych. Wszystko w sympatycznej atmosferce, jak nie w szkole. Na koniec roku dzieciaki zostały ocenione kryteriami stopnia zaangażowania, a Trzeci cieszył się z piątki jak z żadnej innej. 

Takich nauczycieli nam trzeba - jak Teatru, jak nasz pan plastyk - jeśli chcemy dzieciakom wbijać w mózgownice autentyczne zainteresowanie, a nie zniechęcenie, które potęgują ciągle żywe, kiepsko sprawdzające się pruskie metody nauczania. Nawet przedmiotów artystycznych.

Inna sytuacja. 

Nie zliczę, ile sztuk maskotek przez cały rok szkolny, czyli przez całą pierwszą klasę zatargała do szkoły Piąta. Nosiła je całe naręcze, wręcz musiałam czasem staczać z nią poranne boje o pozostawienie jednak w domu wielgachnej ośmiornicy, spod której nie było dziewczęcia prawie widać, albo metrowego psa, nie mówiąc o pluszowych wężach, które próbowała przemycać w charakterze szalika. Czuła się z tym swoim dobytkiem bezpiecznie, pomagały jej ogarniać nową sytuację, i nigdy nie było z tym najmniejszego problemu - siedziały na półce w klasie, brały udział w lekcjach w-fu, a młoda pokornie godziła się na odkładanie ich dalej, kiedy zdarzało się przeszkadzać im w zajęciach. Mało tego - Piąta stała się prekursorem nowego trendu i po tygodniu chodzenia do szkoły cała 1 i 2 klasa (łącznie nie ma nawet 10 sztuk ludzia)  przynosiła ze sobą w plecakach wspierających towarzyszy. Na domiar "złego" pani wychowawczyni, widząc zbawienny i dobroczynny wpływ pluszaków na pierwszoklasistów odnalazła worek maskotek po swoich dzieciach i przyniosła je do klasy, rozsadzając towarzystwo w wolnych miejscach sali. Piąta była wręcz wniebowzięta i na zasadzie wypożyczeń zdarzało się, że wychodziła rano do szkoły  z jednym pluszakiem, a wracała z trzema. Bo pingwin i kot przyszli do nas na wakacje, co mają sami tam nocą siedzieć. Myślę, że druga klasa nie będzie się za bardzo różnić, jeśli chodzi o pluszakowe wędrowanie, a i pierwsza gorsza nie będzie, gdyż Szósty zapowiedział udział swojego przytulaśnego Pikachu już od samego początku przygody z edukacją. Do brzegu. Piszę o tym dlatego, że równolegle, w tym samym czasie, przyjaciółka Piątej z przedszkola poszła do innej szkoły, zwyczajnej, systemowej, swojej obwodowej. Dziewczątko wrażliwe i z dużą bojaźliwością nastawione, jeśli chodzi o pójście do tego ogromnego, strasznego, hałaśliwego i obcego jej budynku. Najchętniej zostałaby w przedszkolu, gdzie często towarzyszył jej powiernik i istota ogromnie wspierająca - szary, pluszowy królik. Zwierzątko poszło z nią oczywiście na uroczyste rozpoczęcie roku, później powędrowało w objęciach kochającej właścicielki pierwszego dnia, i kolejnego... po czym mama dziewczynki otrzymała wiadomość od wychowawczyni, która zwróciła się z prośbą, by córka nie przynosiła maskotki do szkoły, gdyż inne dzieci również zaczęły nosić swoje, a to je rozprasza, powoduje bałagan w klasie i na stolikach. To już nie przedszkole wszak i zabawki należy zostawiać w domu. No i cóż, mama nie zawalczyła, odpuściła, nie chcąc konfliktu, a dziewczynka długo płakała i nie chciała do szkoły chodzić w ogóle. W końcu wymyśliła sposób na to, by się z przyjacielem nie rozstawać - ukrywała go w plecaku, a na zajęciach, gdy pani nie widziała, ukradkiem wysuwała z komory tornistra jego pluszową łapkę i trzymała ją w swojej dłoni tak długo, jak mogła, jak długo nie było ryzyka przyłapania.

Wiem, że nauczycielom jest ciężko. Rozumiem, że w klasie gdzie jest blisko trzydzieścioro uczniów muszą być określone jakieś zasady, które umożliwią ogarnianie grupy. Rozumiem, że w podobnych sytuacjach nauczyciele często nie mają wyjścia, nie mogą sobie pozwolić na emocjonalność, bo faktycznie coś się może rozpieprzyć i mogą być jakieś tego niepożądane konsekwencje. Ale, kurka, no nie rozumiem braku wyrozumiałości, braku dobrej woli, chęci pójścia na kompromis, jakiegoś kreatywnego wymyślenia i dostosowania zasad, które mogłyby być dla dzieci zwyczajnie dobre, lepsze, niż zakaz. Nie rozumiem braku profesjonalizmu i radosnej spontaniczności, tak potrzebnej w pracy z małymi dziećmi. 

Nie rozumiem okrucieństwa i bezwzględności. 

Nie wiem, może się nie znam, ale wydaje mi się, że naprawdę może być lepiej w szkołach, na tyle, na ile się da w tej niezbyt udanej zupie, jaką jest polska edukacja ogólnie.
Przecież żadne okoliczności nie mogą tłumaczyć braku zwyczajnego, ludzkiego, ciepłego człowieczeństwa.


16 komentarzy:

  1. Sama nie wiem, jaka szkole uwazalabym za lepsza, te dzisiejsza czy te, do ktorej ja chodzilam. Nas przynajmniej czegos nauczono, ale do dzisiaj nie wspominam szkoly dobrze, stawiano nas w kacie, bito linijka po lapach, wysmiewano przy calej klasie, wszystkie dzisiejsze "dys-" znaczyly lenistwo, oceniano od pierwszej lekcji, nie cackano sie, nie sluchano, straszono - slowem horror a nie szkola. Ale co najmniej jakas wiedze z niej wynioslam. Dzisiejsze dzieci sa chowane bezstresowo, ale wychodza ze szkol niedouczone, za to pobozne, a te z wiekszymi ambicjami maja wiele zajec dodatkowych.
    Naprawde nie wiem, co lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też często się nad tym zastanawiam, patrzę może mniej obiektywnie, bo przez pryzmat własnych dzieciaków, dla których chciałabym szkoły dobrej edukacyjnie i nietraumatycznej, takiej, żeby się po prostu dobrze w niej czuli, w związku z tym, że ja się w swojej nie czułam i sporo ciężkich rzeczy wyniosłam, a uczennicą byłam zawsze najlepszą, lub prawie. A też nie wydaje mi się, żeby tak całkiem bezstresowo było w najbardziej nawet przyjaznej i liberalnej szkole. Polska szkoła to ciągle szkoła z głównie podawczymi metodami nauczania i tradycyjnymi metodami jej sprawdzania. Nie wiem też, czy małoletni mają mniejszą wiedzę, często wydaje mi się, że wręcz większą, niż mieliśmy my, rozwój społeczeństwa informacyjnego sprawił, że mamy tę wiedzę dostępną od ręki i dzieciaki, które czymś się naprawdę interesują bardzo na tym wygrały. Czy mniej się od współczesnych uczniów wymaga? I tak i nie, temat do dyskusji, bo wieloaspektowy. Tak czy tak z moich bezpośrednich obserwacji mogę rzec, że oprócz wiedzy o świecie i ludziach bardzo brakuje współczesnej szkole nauczania o emocjach, empatii, relacjach międzyludzkich, szeroko pojętej ekologii, odpowiednim traktowaniu zwierząt, o filtrowaniu tej dostępnej wszędzie wiedzy, unikaniu wiedzy śmieciowej, o bezpieczeństwie w sieci, wychodzeniu poza ograniczenia rodem ze średniowiecza i tak dalej. Szkoła nie może stać w miejscu, bo świat też się zmienia. Czy to wszystko idzie ku lepszemu... ? Pytanie trudne i otwarte

      Usuń
    2. Moze informatycznie sa od nas madrzejsze, ale z wiedzy ogolnej nie sa wstanie nas zagiac. I nie mysl, ze tylko w Polsce tak jest, moje dzieci chodzily do szkol juz tutaj i uwazam, ze poziom nauczania pozostawia wiele do zyczenia, choc oczywiscie metody i traktowanie ucznia diametralnie sie roznia od tych z moich zamierzchlych czasow. Tu kladzie sie nacisk na prawa ucznia, zapominajac o nauczeniu ich obowiazkowosci, rosnie wiec roszczeniowe pokolenie, nie dajace nic wzamian, no bo skoro ma same prawa... Moje dzieci do dzisiaj nie moga wyjsc z podziwu, ze ja mam tak rozlegla wiedze, ze pamietam to, co one juz ze szkoly zapomnialy. Nie bylo mi latwo, bo czesto nie umialam im wytlumaczyc tego, co wiedzialam, a nie znalam niemieckiej nazwy. Ja uczylam sie razem z nimi, zeby moc im cos wytlumaczyc.
      Ogolnie wspolczesna edukacja pozostawia naprawde wiele do zyczenia, nie uczy sie rzeczy przydatnych i praktycznych, nie uczy sie obowiazkow (chociaz w Japonii dzieci musza same sprzatac szkole, nie ma woznych), a podkresla wylacznie prawa.

      Usuń
    3. Z brakiem przekazywania wiedzy o rzeczach praktycznych i przydatnych masz absolutną rację, programy nauczania tego w większości nie przewidują, a nauczyciele nie mają odpowiednich narzędzi, ale znam takich, którzy mimo wszystko super łączą teorię z praktyką, sami z siebie, więc gdzieś tam się edukacja broni takimi jednostkami

      Usuń
  2. ponieważ właśnie wywaliłam u siebie frustracje, to nie mam już czasu, pędzę do teatru, napisze później ale bardzo mi miło, że tak mnie widzisz Alutko )))) cmoki wielkie. Teatru.

    OdpowiedzUsuń
  3. ogólnie, to przedmioty artystyczne powinno sie traktować inaczej, wiem o moich koleżankach, że z plastyki czy muzyki robią klasówki ?? nie wiem czemu, może usiłują nadać tym przedmiotom jakiejś wagi? nie robią tak nigdy, zapewniam dzieci że potrafią Wszystko, malować, rysować, kleić...ba są nawet Pollokami ))))
    a historia sztuki idzie też swoim torem. Mądrego ma tego faceta od plasty, lubię takich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no i apropo,s szkoły tutejszej, no to jest DRAMAT !!!!
      Przede wszystkim żadnej elastyczności, żadnej O pracy blokami Zapomnij. Ja nie mogę wyjść z dzieciakami do muzeum, na gry wielkoformatowe, bo zamiany lekcji, kombinowanie, to jest jakiś koszmar. lekcje przepadają... sa cudowne programy do historii ale trzeba mieć dostęp do komputerów i tak dalej i tak dalej o wyznaniowości już litościwie nie wspomnę.

      Usuń
    2. Tak, masz rację, sama w tym siedzisz po uszy, więc rozumiesz, ja często mam dylematy w kontekście tego, o czym pisała Pantera - żeby nie uczyć dzieci tej roszczeniowości, żeby nie zabierać im możliwości różnych życiowych doświadczeń, bo kiedy mają się uczyć radzenia z trudnościami, jak nie teraz, z drugiej strony bardzo buntuję się na taką formę doświadczeń, jaką funduje się współczesnym uczniom i nauczycielom. Stąd moje poszukiwania, przygoda z edukacją domową i od roku decyzja odnośnie ucieczki z naszej szkoły obwodowej, oraz wspólna z dzieciakami decyzja o nieuczestniczeniu w wyznaniowości, jak to ładnie określiłaś ;) Najgorsze jest to, że istnieje dużo pomysłów na programy "naprawcze", masa mądrych ludzi ma gotowe do wdrożenia recepty na różne bolączki szkolne, proces mógłby już ruszyć, bo wiadomo, nic od razu. Ale sama wiesz, jak jest z przepchnięciem takich innowacji wyżej, nie mówiąc już o ludziach decyzyjnych z samej góry...

      Usuń
    3. Alutka, polecam Chłopki, czyta Marysia Peszek. ja wprawdzie jeszcze nie słucham ale ...koleżanka zachwycona. Ja natomiast słucham aktualnie Sydonię. Cherezińskiej. Z pewnością polecam. choć to ciężka lektura. i nie wiem czy przebrnę proces o czary i spalenie...kurcze.

      Usuń
    4. Teatru Chłopki machnęłam w papierze, wracam nawet do niej, bo chłonę fotografie i głównie dla nich kupiłam, rzecz absolutnie warta przeczytania/popatrzenia/posłuchania! Tej samej autorki są jeszcze "Służące do wszystkiego", również polecam, choć Chłopki mi bliższe mentalnie! Sydonię mam w polubionych, miałam te same obawy, co Ty, dlatego ciągle w kolejce, teraz, jeśli chodzi o ucho pochłonęła mnie "Droga" Cormaca McCarthy (o matko, nie wiem jak się skończy, ale jest poetycko przerażająca, w dodatku w interpretacji Gosztyły) i w papierze mam w kolejce "To nie jest kraj dla starych ludzi" tego autora. Muszę zerknąć jeszcze raz na tę Cherezińską

      Usuń
    5. I się okazało, że "Droga" ma ekranizację z moim ukochanym Aragornem w roli głównej, znaczy z Viggo M.! Więc mus zobaczyć, choć temat ciężki, przytłaczający, książkę już skończyłam i siedzi mi w głowie cały czas

      Usuń
    6. znam filmy oba...To nie jest kraj...wtedy gdy go oglądałam średnio mi się podobał, poza tym ja już chyba nie mogę oglądać tylu okrucieństw... wizje postapokaliptyczne mnie mielą. Ale pomyślałam, że oba filmy chce sobie odświeżyć.A Viggo kocham tak jak Ty )
      Cherezinska robi sie straszna...w 2 części jest proces czyta sama elżebietka ...

      Usuń
  4. Jeżeli chodzi o sztukę Młoda wrażliwiec i artystka była w szkole zawsze tępiona. Ona od zawsze była mega kreatywna i w związku z tym nie wpisywała się w standardy i oczekiwania. Wszystko zmieniło się, jak trafiła do pracowni grafiki w tutejszym MDKu. Była za mała, ale szef pracowni po jednych z nią zajęciach zobaczył w niej to coś. Nie odpuścił i zanim zaczęła studia była już pełnoprawnym grafikiem. Dzisiaj zarabia tak pieniądze. Gdyby nie to, że moich umiejętności zabrakło i zaczęłam szukać pomocy, grzebałaby dzisiaj ołówkiem HB na kartkach z drukarki. W szkole nauczyciele nie mieli pojęcia o rozmiarach jej talentu, nikt się nie poznał. Tak, że ten… Teatra trzeba sklonować, chociaż Młoda już też uczy rysunku tyle, że nie zamierza pracować w szkole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ ja jej zabraniam Dreamu ;-)) w żadnym wypadku Młoda do tutejszej szkoły. Natomiast, gdzie indziej owszem, skoro lubi, bo może ona lubi też uczyć rysunku. A jest mega utalentowana. Uściskaj ją ode mnie proszę.

      Usuń
    2. Piękna i dobra historia, Dreamu <3, staram się być rodzicem wspierającym ze wszech miar, właściwie nawet nie staram się tylko samo mi wychodzi, a niektórzy mówio, że to rozpieszczanie, tak czy tak stąd właśnie moje poszukiwania i rewolucje edukacyjne, żeby dzieciakom dać może nie tyle nawet podłoże do rozwijania talentów, co normalny komfort edukacyjny. A jak Wasza historia pokazuje - szkoła rzadko kiedy prawdziwe talenty wyłapuje, powiedziałabym, że jest wręcz odwrotnie. Dzieć łapie wiatr w żagle głównie dzięki uważnemu oku rodzicielskiemu i/lub odrobinie sprzyjających okoliczności. Chyba, że ma się szczęście do takich belfrów, jak Teatru, lub jak Twoja wspaniała Młoda, zresztą Ty również do grona pereł nauczycielskich się zaliczasz :D

      Usuń
    3. Teatru, ona lubi uczyć i jest mega dumna z postępów swoich uczniów, jest tylko jedna szkoła, w której chciałaby uczyć, ale musi najpierw musi mieć odpowiednie papiery😉
      Alutku, ja już kończę z edukacją. Mam jeszcze cztery duszyczki do doprowadzenia do matury, jedną w tym roku resztę w następnym i to tyle. Zostają szkolenia sommelierskie i to tyle. Koniec z edukacją🙊

      Usuń