poniedziałek, 19 listopada 2012

Padłeś - powstań!

Siadł mi odrobinę.
Nie znaczy to, że całkowicie i bez możliwości wskrzeszenia. Podładowany nieco działa przez moment, chwilę, godzinę, dzień... po czym znów kładzie się bez sił i dycha ledwo ledwo, łypiąc zamglonym różowym ślipiem. Niby jest, ale jakiś taki bezbarwny. Nie lubię go takiego, choć powinnam się cieszyć, że w ogóle jest, a kondycji wszak nabrać jeszcze może. I chociaż wolę go radosnego, uśmiechniętego, pląsającego wesoło wokół mojego bytu, taki snujący się za kanapą, przemykający cichaczem po schodach czy unoszący się wraz z herbacianym oparem nad kubkiem - też jest mój i muszę go takiego kochać.

Optymizm.

A bo to te mgły wiecznie przykrywające pola, szybko zapadający zmierzch, ziąb, wilgoć w powietrzu... no kto to na dłuższą metę przetrzyma, no kto! 
Dzień czy dwa - jest nawet dobrze, pięknie, malowniczo, nostalgicznie... Ale później robi się po prostu smętnie.
Trzeciego nosi. Wyprawy na spacer szybko kończą się błoto-mokrością. Mykający po błotnistej ziemi czy trawie łobuz kilkakrotnie pada na kolana przed niezwykłością zjawisk tego świata (rosa. biedronka. zdechła mysz. głąb kapuściany. burak, który chwilę wcześniej spadł z przyczepy. zgnieciona puszka po piwie) więc upaprany i mokry, z gilami do kolan, szybko zaciągany jest, z reguły pod pachą, do domu. Najpierw oczywiście rozbieranie i wstępne otrzepywanie w garażu. Potem etap łazienkowy - mycie, dalsze rozbieranie, pakowanie do pralki kurtki, spodni i innych części garderoby. Suszenie butów. Przejście na salony w odzieży ręcznikowej. Ubieranie delikwenta w suchą i czystą odzież dzienną. Pojenie ciepłym napojem. Uspokajanie i zapewnianie, że pójdziemy jeszcze " papa", naprawdę. Bajka w tv na otarcie łez, tudzież kawałek kinder-czekolady dla przypieczętowania rozejmu.
Pierworodny, z powodu słabości i stanów prawie-omdleniowych, tłumaczonych przeze mnie i przez lekarzy etapem dojrzewania, przechodzi badania. Na razie podstawowe. Morfologia wypadła wzorcowo, natomiast badanie moczu - niekoniecznie. Okazało się, że w osadzie są erytrocyty w dużych ilościach - nie powinno ich tam być. Dr twierdzi, że to akurat nie jest powodem tych jego słabości, ale wskazuje na pewno na jakiś proces chorobotwórczy w organizmie (nerki, przewody moczowe). Na razie powtarzamy badanie moczu - 3 razy co 5 dni, drugie badanie wykazało jeszcze więcej krwinek niż to pierwsze. Więc się zdenerwowałam i tak mnie to trzyma. Trzecie badanie za 2 dni i potem dalsza diagnostyka. Nie nakręcam się jakoś tak okropnie, ale wiecie, jak to jest - myślę i analizuję, oraz ogromnej siły woli wymaga ode mnie powstrzymywanie się przed przekopaniem neta w poszukiwaniu możliwych przyczyn. Zerknęłam raz, na jedną dosłownie stronę, i stwierdziłam, że wielBłąd to był: przyczyn jest mnóstwo, a babska skłonność wszak to koncentrowanie się i wyłapywanie najgorszego z możliwych! No ludzie!
I potem, że siada optymizm.
Koniec z tym. Idę go reanimować. 
Zacznę od podkarmienia łasucha - została bodajże jeszcze odrobina ciemnego ciasta z jabłkami ;-)