czwartek, 29 grudnia 2011

O Świętach i o instynkcie

Bardzo dziękuję Wam za wszystkie piękne życzenia świąteczne! Spełniły się, a jak! ;) Było miło, świątecznie, radośnie; atmosferka była, choinka pachniała, lampki migotały a ciepełko grzało. Wigilia upłynęła pod znakiem "uroczystego gwaru", goście dotarli, Pierworodny pięknie przeczytał fragment Ewangelii, Młody wybrał kolędę do śpiewania przy stole, a Trzeci gadał właściwie cały czas, po czym o 18.30, w swoim czasie, zasnął. Po kolacji Pierworodny z Młodym założyli Mikołajowe czapki i rozdawali prezenty ułożone pod choinką; wcześniej przykazałam im, żeby najpierw rozdali gościom, a swoje zabrali na koniec, zastanawiałam się, czy wytrzymają ale jakoś dali radę. Pierworodny strasznie ucieszył się z biografii Messi'ego i Quizu o Świecie - natychmiastowo urządził przepytywankę na punkty, co wywoływało salwy śmiechu z powodu stopnia trudności pytań. Dla przykładu: Ważnym ośrodkiem rozwoju kutury Sumerów było...Największy półwysep świata to...Najwyższy wulkan świata to...W starożytnej Grecji pierwszy kanon proporcji ciała ludzkiego stworzył... Niesamowite pytania, ogromna ekscytacja Pierworodnego i dużo śmiechu.
Młody dostał małą konsolkę do gier i zestaw komiksów z Kaczorem Donaldem, strasznie się z nich cieszył. Trzeci - no cóż, zestaw śliniaków, gryzaki i pluszową grzechoczącą piłkę.
 Święta minęły, czekamy na Sylwestra, również z gośćmi.
Najaktualniejszy temat u nas to cały czas Teri i jej urocze potomstwo. Mamuśka pozwala już legalnie zaglądać do legowiska, więc nie możemy napatrzeć się i "nagłaskać". Śmieszna jest, taka przejęta, zaangażowana, nie opuszcza psiaków ani na krok, Mój wręcz wynosi ją na siku, bo jeżeli tego nie zrobi, Teri w nocy cichaczem wymyka się i załatwia potrzeby w kącie garażu. Kiedy była w ostatnich dniach ciąży, też taką grubaśną musieliśmy wynosić - kompletnie nie chciało jej się zwlekać z posłania, leżała taka okrągła, zasapana...a gdy już wstała, żeby chlapnąć wody, albo coś przekąsić, wlokła się krokiem kołyszącym, z brzuchem do ziemi. Teraz trzeba ją wynosić, bo nie chce opuszczać tych swoich utrapieńców ani na chwilę. Strasznie oddana jest. I nagle zaczęła reagować na koty. Negatywnie. Niech no się tylko który czarny bandyta zbliży do jej dzieciaków, wyskakuje i dopada - kiedyś chapnęła jednego za szyję i gdyby nie reakcja Mego, gotowa była zażreć na amen. Ale koty to też dobry sposób, żeby wywabić ją na chwilę z legowiska - nie trzeba wtedy hrabiny wyciągać i zanosić na dwór - jak już wyskoczy za kotem, to sama leci. Oczywiście szybkie siku i sprintem godnym maratończyka wpada do garażu i układa się przy szczeniakach. Tak zabawnie zagarnia je łapą do siebie, podgarnia pod brzuch. Fajnie to wygląda, możecie się śmiać, ale gdy widzę, z jaką czułością ona to robi, automatycznie mam ochotę biec po Trzeciego - obojętnie, czy się bawi na kocyku, czy śpi - i też go tak przytulić, przygarnąć, ucałować ciemną łepetynkę, poczuć jego ciepełko i ciężar. Tak się jakoś z Teritką zgrałyśmy w tym macierzyństwie, i powiem Wam, że natura to jest natura, obojętnie, jakich żywych istot dotyczy. Instynkty są te same. Macierzyństwo to samo.  I czułość ta sama.

Trzeci broi. Nie ma dnia, żeby nie było buntu - że na leżąco, że sam, że za mało atrakcji. Jeżeli ludzie są wokół, i kolory, i zabawki, i śpiewanie tudzież podrzucanie - wszystko gra. Wyciszenia i samotnej zabawy w bujaczku lub na kocyku Trzeci potrzebuje tylko wtedy, gdy jestem z nim sama w domu. Względny spokój powoduje u niego ewentualną potrzebę samodzielności. No i jest dobrze - bo ja wszystko jestem w stanie w domu ogarnąć, a on uczy się sam zabawiać. Wystarcza mu moje gadanie, śpiewanie, czasem inna grzechotka wciśnięta w łapkę. Robimy mu dużo zdjęć i na większości wygląda "starzej", niż na te swoje niespełna pół roku:



Za to gdy śpi, przytulony do podusi, albo swojej przytulanki - jest jeszcze taki mały, delikatny, bezbronny.

Na koniec przedstawiam Wam Teritkowe potomstwo (są tak ruchliwe, że niestety nie udało mi się ustawić towarzystwa do zdjęcia ;) :


Z wyrazami szczerej sympatii :)
oraz z życzeniami bajecznej zabawy w najbliższą sobotę!

z rozrastającego się Zwierzakowa

Wasza A.

czwartek, 22 grudnia 2011

Przedświątecznie!

Dziękuję Wam serdecznie za wszystkie komentarze!
Wpadłam tu na chwilę, niczym burza śnieżna, i piszę, co następuje! :
- Życzę Wam wszystkim wspaniałych Świąt - aby gorączkowa atmosfera związana z ich przygotowaniem nie przysłoniła tego magicznego świętego ciepełka, jakie bije z otwartych na oścież drzwi Stajenki! Aby to, co przed Wami w Nowym Roku, było co najmniej tak piękne, jak to, co za Wami. Albo żeby było dużo dużo piękniejsze. Jak chcecie :)
- Rodzinka nam się powiększyła znacząco! W sumie cztery sztuki niesamowitych, maleńkich, cieplutkich, bezbronnych psiaczków - troje chłopów i jedna baba. Teri "rozwiązała" się przedwczoraj - możecie sobie wyobrazić te emocje, gdy zaczął się poród! Psiaki są cudne, podglądamy trochę, jak Teri pozwoli, bo przeważnie jednak warczy ostrzegawczo i łypie ślepiem, jak tylko ktoś się zbliża do jej "domku". Trzy szczeniaki są czarne, jak ona, i jeden zupełnie zaskakujący - łaciaty - jak dalmatyńczyk! Ma rozkoszną białą gwiazdkę na czole i biały koniuszek ogonka.Tego na pewno sobie zostawimy; pozostałe też ciężko będzie oddać, ale... zobaczymy ;) Na razie zachwycamy się słodziakami i z uśmiechem nasłuchujemy poczwórnego ciamkania, rozlegającego się za zasłoną z koca, gdy szczeniaki zabierają się za jedzenie.
- Czasu nie mam premanentnie! Odkąd Trzeci stał się bardziej towarzyski (czyt. ucina sobie drzemki zaledwie półgodzinne) i ciekawy świata (czyt. mama, noś mnie na rękach, ale już!) oraz gadżetowo wybredny (czyt. nie chcęęę tej grzechotki! tamtą chcę!! albo tamtą!! nie, jedak chcę twój telefon!) i smakowo wyrafinowany (czyt. tą kaszką postanawiam pluć, bo jej nie lubię i tyle!) ograniczyłam ekspresję swego wolnego czasu do przeczytania dwóch stron książki dziennie, tzn. wieczorem, gdy łobuz już śpi. Na więcej nie mam siły ;) Kochany jest straszliwie, radosny, uśmiechnięty, ruchliwy, i wiecznie wszystkiego ciekawy. To mnie zwala z nóg ;) Za to nocami śpi pięknie, i tego się trzymajmy!
- 16 stycznia wracam do pracy. Urlop macierzyński już mi się skończył, jestem teraz na zaległym urlopie wypoczynkowym. Chce mi się, i nie chce mi się wracać - jednocześnie. Ale bardziej jednak nie chce. Szkoda mi tych porannych chwil z Trzecim, tego domowego ciepełka, ciapania w dresie i papciach, czekania na chłopaków z obiadem. Ech, co zrobić, no co zrobić!
- Urządzamy Wigilię dla całej rodziny. Do teraz zastanawiam się, jaki czort mnie podkusił do tegoż karkołomnego przedsięwzięcia, wszak dziecię małe mamy, i czasu nie mamy, i szczeniaki małe mamy, i powodów milion sto pięćdziesiąt by tego nie czynić... No dobra, chętka taka przyszła i obietnica złożona dwa lata temu - że w nowym domu Wigilia, a jak, tylko u nas! No i masz, co chciałaś! Tak czy tak, podsumowując, pewnie fajnie będzie, bo duży stół wigilijny był zawsze mym wielgaśnym marzeniem, i choinka żywa - a jakże - już stoi, piękna i niezwykle tandetna, bo na nowe ozdoby środków zabrakło, więc przystroiliśmy ją czym się dało :) Ale w tym kiczu, to mówię Wam, cudna jest!

To by było na tyle.
I cieszę się bardzo - bo zaglądam do Was często, i choć po cichu, to zawsze z ogromną radością!

piątek, 9 grudnia 2011

Współpraca

Nie nooo...Młody...bracie mój, co ty gadasz??


Się uwielbiają wzajemnie. Młody ma do Trzeciego "rękę"; nie ma takiego kryzysu czy marudzenia, którego nie potrafiłby u Trzeciego "przełamać".

Młody przyznał się ostatnio, że wyjada sos czekoladowy - deserowy - z lodówki. Metodą - z butelki prosto do buzi. Nie jest to łatwe, bo mechanizm otwierania butli trochę się zwichrował. "Mama, tego sosu prawie w ogóle nie można wycisnąć! Wiesz, ile się muszę namęczyć, żeby kropelka raczyła mi do buzi wpaść??! Kurczę, nie cierpię, jak jedzenie ze mną nie współpracuje!"

Owocnej współpracy z jedzeniem - i nie tylko - Wam życzę! ;)

czwartek, 17 listopada 2011

Podwójny pech, czy podwójne szczęście?


Pełną premedytacji sprawczynią tego szczęścia-nieszczęścia jest Siorka. Przywiozła czarny "kłąb" Młodemu, który ciągle przeżywa stratę Minka. ONE mają go nieco pocieszyć.
Są dwa.
Są rozbrajające.
Obłędnie czarne, obłędnie błyszczące, i nie do rozróżnienia! Jeden jest jakby odrobinkę większy. Jeszcze małe, ale waleczne niczym tygrysy. Fukają na Teri i stroszą się nawet, gdy ta przebiega parę metrów dalej, oczywiście nie zwracając na nie żadnej uwagi. Kompletna ignorancja.ONE zaś zaczepne i bojowe do znudzenia.
Kiedy leżą razem wtulone w siebie nawzajem wyglądają jak rzucony mimochodem czarny, błyszczący szal albo sweter - gdzie koniec jednego, a początek drugiego, trudno stwierdzić.
Uwielbiają się bawić. Wczoraj jeden przylazł za mną do kuchni i zrobił figurę zaczepną:


Mrużył jarzeniowe ślepka i czekał. Za chwilę przybiegł drugi, no i się zaczęło - gonitwa, miauki, mruczenie i warczenie.

Mają tygrysi apetyt. Nie wiem, czy tam, gdzie się urodziły, były zmuszone walczyć o jedzenie, w każdym bądź razie są momenty, że strach je karmić. Muszą mieć osobne michy, bo się nawzajem wypędzają, a jeżą się, a warczą...! Ostatnio chciałam podzielić mięsko na dwa kotki, i na dwie miski, nieopatrznie najpierw dałam jednemu i później chciałam przesunąć drugą miskę na pewną odległość, żeby na siebie nie fukały; ten drugi był tak niecierpliwy, że musiałam ciągnąć miskę z kotem zaczepionym zębami o nią!

Kiedy zbyt długo pozwalamy siedzieć im na tarasie i kotkom nagle robi się zimno w łapki, zaglądają przez szybę z minką typu:


I jak tu nie wpuścić kota?

Chodzą ze mną na spacery do lasu. Drepczą dostojnie obok wózka, z gracją stawiając łapki. Kiedy spacer nieco się przedłuża i zaczyna im się nudzić, miauczą żałośnie - próbowałam kiedyś wpakować urwisy do kosza pod wózkiem, ale wyskoczyły. Pogardziły chęcią podwiezienia. Szły dalej i miauczały.

Na najbardziej niecnym uczynku przyłapałam je wczoraj. Klarka napisała, że koty lubią spać w dziecięcych wózkach. Zostawiwszy wózek po spacerze na tarasie, po jakimś czasie wyjrzałam przez okno i moim oczom ukazał się widok godny fotograficznego utrwalenia:


Pstryknęłam fotkę komórką i zanim zawołałam resztę rodzinki w celu zaprezentowania zjawiska live, futrzaki zwinęły się w kłębek, wtuliły w siebie i odleciały ;)

sobota, 12 listopada 2011

Wyjątkowa

Mój siedzi na podłodze oparty plecami o kanapę. Teri leży na jego kolanach, od czasu do czasu patrzy na niego z miłością, liże jego dłoń, merda ogonkiem.
- Moja ty kochana, najpiękniejsza, najcudowniejsza ty!!! - Mój czochra uszy i łepek zwierza, przytula go.
Parskam śmiechem, na co Terita czujnie podnosi uszy i przygląda mi się uważnie.
Mój:
- Spokojnie Teri, spokojnie. Pani jest po prostu zazdrosna!

Mój kładzie się na dywaniku przed rozpalonym kominkiem i przegląda gazetę. Teri dopada do niego i zaczyna radosną akcję pod kryptonimem Jęzor. Liże go energicznie po twarzy, uszach, szyi; nie omija włosów, które upodobała sobie najbardziej, momentami wygląda to tak, jakby szukała w nich pcheł, bo wgryza się w krótką czuprynę. Mój zanosi się śmiechem, krzycząc, że ma łaskotki i za chwilę nie wytrzyma! Po chwili wygląda, jakby wyszedł spod prysznica, a włosy ułożył na żel. Jestem do łez rozbawiona. Wykrztuszam z siebie:
- No jak ona cię kocha! Szczęśliwy jesteś, co?
- Pewnie! Ty mi tak nie robisz!

Mój do mnie:
-Alutka, ja cię proszę, ucisz wreszcie Trzeciego, bo mi zaraz obudzi psa!
Albo:
-Bądźcie wreszcie cicho! Teri śpi!

Mój do Trzeciego:
- No nie płacz, malutki, nie płacz, chodź, PAN przytuli!
Mój do Teri:
- A co ty chciałaś? Głodna jesteś? No chodź, TATUŚ da ci jedzonko!

Mój zwariował z miłości do psa! :)
Przepraszam: Psa! ;)

piątek, 4 listopada 2011

czwartek, 3 listopada 2011

Trzeci Trzymiesięczniak

Jeżeli mama myśli, że taka pozycja liczy się jako "na brzuchu".... ;)



Jaaa cięę...ale wysookoo... ;)



Trzeci ma trzy miesiące i trochę.
Właściwie mija czwarty miesiąc jego życia. Czas doprawdy myka błyskawicznie. Wczoraj siedziałam przez chwilę na tarasie i zastanawiałam się, gdzie podział się lipiec, sierpień i wrzesień?! Czyli miesiące dynamicznych zmian typu nowy dom, nowe dziecko! To NOWE stało się już zupełnie codzienne i powszednie! Nadal pachnie nowością, owszem, ale już nie powoduje dreszczyku rozkosznej tajemnicy ;)
Wracając.
Trzeci ma trzy miesiące.
 Jest bystry i ciekawski. Skończyły się maratony dziennego spania po 2-3 godziny; sypia jeszcze kilka razy, ale po pół godzinki, bo przecież musi ominąć go jak najmniej.
Zaczął ostatnio grymasić przy piciu z cyca; przez 2 tygodnie nijak nie dało się go nakarmić w dzień. Kombinowałam-ograniczałam bodźce, spuszczałam rolety, a może na leżąco, a może spod pachy, a może ulubionego pluszaka pokazać (w zębach trzymałam ;)...nic to, każda próba przystawienia do piersi kończyła się wielkim płaczem. W nocy, na śpiocha, dokładnie odwrotnie - pił chętnie, spokojnie i do ostatniej kropli. Zdesperowana myślałam już o podaniu mu butelki, ale...jakoś minęło! Nie pije wielgachnych ilości, ale pije! Nie wiem, co TO było - kryzys, bóle brzuszka...? Za jakiś miesiąc, myślę, zacznę wprowadzać mu normalne jedzonko, muszę go przyzwyczaić również do innego pokarmu, zanim wrócę do pracy.

Na spacerach śpi znów jak zaczarowany. Często wyprawiam go z Pierworodnym, który jest na tyle rozważny i odpowiedzialny, że mogę ich puszczać razem bez obaw. Pierworodny tłumaczy mi, że jak mały trochę się kręci i nie może zasnąć, włącza mu "jazdę ekstremalną". Boję się dopytywać o szczegóły ;)
Ja najczęściej wyprawiam się do lasu. Trzeci sztachnięty porządnie bombą tlenową śpi tam tak, że włos nie drgnie. Kiedy przez drogę nie zaśnie, usypiają go później leśne ciche dźwięki i przesuwające mu się nad głową gałęzie i  korony drzew.
Śmieje się nadal całą gębusią. Zarówno podczas uśmiechów jak i rasowego śmiania rozdziawia caluśki ryjek, pociesznie to wygląda. W dodatku jest grubiuśki, więc w policzkach robią mu się dołki wielkości Kotliny Sandomierskiej. Ostatnio rozbawiłam go do łez i wywołałam głośny rechot całowaniem w szyję!

Najpiękniejsze chwile przeżywam rano, kiedy budzimy się, a ona taki cieplutki, pachnący jeszcze snem wpatruje się w nas i nieśmiało uśmiecha, po czym rozkopuje się z kołdry i zaczyna broić. Te chwile sprawiają, że na myśl o powrocie do pracy ściska w gardle cholernie. Ale! mus starać się nie myśleć.
Tylko jak tu nie myśleć, jak dzwonią ostatnio i proszą przyjeżdżać! Koleżanka, z którą współpracowałam, też jest w ciąży, i czuje się tak okropnie, że nie jest w stanie pomóc dziewczynie, która przyszła na zastępstwo. Więc zaprosili mnie - bardzo mocno prosili - żebym trochę poprzyjeżdżała i biedaczce pomogła ogarnąć. Jeżdżę, pomagam, i siłą rzeczy myślę, jak to będzie, gdy już na dobre powrócę. A muszę, bo źle się dzieje "na górze", zwolnienia, redukcje, i wprost proporcjonalny do tego ;) nawał pracy.

Trzeci śpi cały czas z nami. Mam w nosie gadanie, że to może "niewychowawcze", że powinnam przyzwyczajać go już do łóżeczka, że potem nie dam rady. Ważne jest dla mnie to, że się po primo: wysypiamy, a po secundo: czujemy z tym bosko. Młodego też "chowałam" w małżeńskim łożu i jakoś potem bezboleśnie i stopniowo zmienił mebel, więc może z Trzecim też nie będzie najgorzej. Na razie się nad tym nie zastanawiam. Łóżeczko stoi obok, służy do przewieszania ciuszków póki co, i do wyglądania - ładnie.

Trzeci zaczął kojarzyć, że łapki - te właśnie! - są przyczepione do niego. Póki co namiętnie wpycha je do buzi; czasem "przygryzie" się dziąsełkami tak bardzo, że uderza w płacz. Kiedy dłoń nagle znajdzie się w zasięgu jego wzroku, zamiera i wpatruje się zdziwiony. Na zawieszone nad głową zabawki i grzechotki żywo reaguje - trzepocze rączkami i przebiera paluszkami, jakby chciał już uchwycić.... Ale mały móżdżek nie chce się jeszcze z łapką skoordynować; czasem uda się przypadkiem - i jest to dla niego wielki szok. Niezwykłych emocji i doznań dostarczają mu jego własne... skarpetki. Im bardziej kolorowe, tym oczy okrąglejsze ze zdumienia. Kontempluje widok skarpetek trzymając własne stopy w górze,  lub posadzony na czyichś kolanach - mając stopy tuż przed sobą. W podobny sposób zadziwiają go wszelkie kolorowe elementy naszych ubrań. Uwielbia wpatrywać się również w ogień w kominku. 
Z rozczuleniem obserwuję wszystkie przejawy zdumienia; jego miny, okrągłe oczy, otwarta buzia...

Taki ekscytujący - choć niełatwy - jest proces stawania się myślącym człowiekiem. ;)

wtorek, 1 listopada 2011

Tacie



Śpij
tak spokojnie
śnij
a ja Ci będę nucić dni szczęśliwe
i swoją pamięcią Cię utulę
wiesz
nasze łzy ukryte i ta miłość trudna
wiecznie żywe



niedziela, 30 października 2011

Żałoba




Niektórzy z Was pamiętają może tę fotkę z mojego poprzedniego bloga. To Młody z Minkiem.
Tragedia spotkała nas dziś wielka, bowiem Minek zginął, niestety, śmiercią tragiczną. Wpadł prawdopodobnie pod auto, Młody  i Pierworodny znaleźli go martwego na poboczu asfaltowej drogi . 
Kurczę, szok!
Młody - jego pełnoprawny, i jak najbardziej mentalno-uczuciowy właściciel - wrócił do domu zanosząc się szlochem. On, 9-letni twardziel, który sam twierdzi, że mazać mu się już nie wypada, choćby nie wiem co.
No ale wiadomo, powaga sytuacji dopuszcza wszelkie reakcje, i wręcz wymaga oczyszczających zachowań.
Szczerze mówiąc "zanosiłam" się razem z nim, bo i kociaka żal, i widok Młodego był niezwykle poruszający.
Niedziela całkiem "do tyłu". Młody pochlipuje, Pierworodny się błąka, my - wapniaki - jakoś próbujemy ratować sytuację, choć wiem, że do żałoby dać trzeba chłopakom pełne prawo.
Guzik nas obeszły przepisy o utylizacji martwych zwierząt i pochowaliśmy Minka w przytulnym kącie działki, a z racji zbliżającego się wtorkowego Święta i tym samym zaopatrzenia w niezbędne gadżety, na Minkowym grobie zapłonął prawdziwy znicz.

Kiedy jakiś czas temu Młodemu zdechła rybka akwariowa, i reakcja jego podobną była, koleżanka powiedziała mi, że właśnie dlatego jej dzieci nie mają zwierząt. Bo w posiadanie tychże wpisane są straty a ona chce dzieciom tegoż bólu oszczędzić. Ja jednak jestem zdania dokładnie odwrotnego - że dzieci powinny mieć zwierzęta,  i - jeżeli taka przykra konieczność nastąpi - oswajać się z utratą, pożegnaniem. Oswajać, choć na widok płaczącego dziecka, któremu zdechł zwierzak, doprawdy serce się kraje. Pocieszanie Młodego stanowiło dla mnie dziś rzecz kosmicznie trudną - nie powiem mu przecież, że jutro skombinuję mu nowego kota. Żaden kot tego Kota wszak nie zastąpi. Nie powiem mu: nie płacz, bo on ma się wypłakać. Nie powiem mu: nie martw się, bo przecież jest czym się martwić. Trzeba nam po prostu z nim to doświadczenie życiowe przejść. Być obok i przytulać. Gadać. Milczeć. Głaskać, albo dać mu spokój.
Zwierzaki też odchodzą, podobnie jak ludzie.
Tak jest i już.
Paradoksalnie chciałoby się rzec - samo życie.

Z pogrążonego w smutku Odludzia
Wasza A.

sobota, 29 października 2011

Alergia


Terita jest już domowa.

Obłęd.

Odzwyczaiłam się od posiadania psa w domu i chodzę za nią z miotłą zmiatając mikroskopijne kłaczki. Dostrzegam też, i wcale nie ignoruję, łapciowe "pieczątki" pozostawiane przez nią na płytkach po spacerze, mimo że łapy ma doprowadzane do ładu w garażu.

Mówię Wam!

Ogólnie jest grzeczna. Gdyby nie Trzeci, też bym pewnie aż tak na te kłaczki nie zwracała uwagi, choć na punkcie czystych podłóg zawsze miałam bzika. Pewnie się przyzwyczaję, ale póki co moja cała psychika, w tym zakładki: cierpliwość i tolerancja, tudzież potrzeba "mania" czystych papci - pod spodem! -  przechodzą prawdziwą szkołę życia!

Teri w zasadzie ułatwia mi sprawę częstym podkładaniem się do głaskania; nie umiem się na nią irytować.

Moja osobowość ulega przewartościowaniu. W bólach rodzę się JA - która ma nie zwracać uwagi na pojedyncze włoski na podłodze, oraz nie chodzić z odkurzaczem przyklejonym do ręki.

Pierwszego wieczoru Teri w domu, zauważyłam u Trzeciego czerwoną plamkę na skroni. Mówię do Mego: Kurczę, a może on jest uczulony na psa?

Mój sposępniał, bowiem Teri to jego kolejne dziecię, a i ona przede wszystkim jego upodobała sobie z wszystkich domowników, i jemu jest też najbardziej posłuszna. Rzekł, że gdyby teraz musiała wrócić do garażu - teraz, kiedy jest taka szczęśliwa - to byłoby barbarzyństwo.

Czerwona plamka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, ale kiedyśmy siedzieli razem przy kominku - nas dwoje, Trzeci i pies, ten ostatni nagle zaczął kichać. Mój zaniepokojony wysunął myśl: Kurczę, a może on jest uczulony na niemowlę?


A w związku z tym, że zmiany hormonalne poporodowe sprawiły, iż okropnie mi ostatnio wypadają włosy, które również czasem widać na płytkach, przyjdzie nam pewnie z Trzecim zamieszkać w garażu. ;)  


Ściskam Was :)

środa, 26 października 2011

Znajdka nasza


Teri.

Terita, Terunia lub Terajda - jeśli chodzi o zdrobnienia, jakimi gęsto ją raczymy.
Zadomowiła się już na całego. Jest nasza w każdym calu, więc doprawdy nie wiem, co by było, gdyby nagle odnalazł się jej poprzedni właściciel.
Najlepsze jest to, że w parę dni po oswojeniu nasza Znajdka dostała cieczki i do teraz złażą się kawalerowie z całej wsi. Czatują przy płocie lub legalnie wylegują się pod garażem.
Jeszcze lepsze jest to, że mimo kontroli i pilnowania 24h, Teri i tak postanowiła poromansować i dwa razy spierniczyła z najwytrwalszym wielbicielem jej uroków - Czarnym, jak go nazywamy na potrzeby identyfikacji, bowiem nie jest, niestety, jedyny.
Jeżeli randka się udała, koło Bożego Narodzenia rodzina nam się znów powiększy ;)
Nie panuję już nad tym ;)))
Generalnie Teritka jest kochana, że obłęd. Najpierw, mając jej do zaoferowania duży teren, nie przyszło nam nawet do głowy, by trzymać ją w domu. Mój, z pomocą Pierworodnego, zrobił jej przytulne gniazdko w garażu. Niestety, okazało się, że psina była najprawdopodobniej chowana w czterech ścianach, bo sama nijak nie potrafiła biegać, bawić się i w ogóle BYĆ na zewnątrz. Z kimś  -owszem. No i pięknie chodzi na smyczy, wręcz wzorcowo.
Summa summarum, mimo ogromnych możliwości terenowych, Teri chodzi na spacerki na smyczy - do lasu, oraz ścieżkami za wsią.Śmieją się z nas pewnie luzem puszczane wiejskie kundelki i ich właściciele. No bo żeby na wsi psa na smyczy prowadzać...
Ale się oczywiście tym nie zrażamy. Niech se gadajo, przyjnajmniej majo o czym!
A Teri, chcąc nie chcąc, zimę spędzi w domu.Teraz pomieszkuje jeszcze w garażowym lokum, ale serce się kraje, gdy tak piszczy pod drzwiami i drapie. Często więc bywa w salonie. Mój cały czas powtarza, że mus ją wykąpać porządnie i traktować jak człowieka! Latorośle tylko przytakują, nie posiadając się z radości na tenże plan.
Minek jest tak często przemycany przez Młodego do jego pokoju, że również można go nazwać kotem jak najbardziej domowym, więc jakby nie patrzeć, Teri jest w tym związku pokrzywdzona. A sprawiedliwość być musi.

Zgłaszać się prędko, kto w grudniu chce zaklepać sobie szczeniaczka - mieszaniec teriera i kundelka, jedyny w swoim rodzaju!

sobota, 8 października 2011

Na wesoło

Dostałam od Best Friend mailem ;)
Może macie propozycje/pomysły na funkcjonowanie w związku z, dajmy na to, czwartym dzieckiem? ;)

Dzieci śmieci 

Pierwsze dziecko: Zaczynasz nosić ciążowe ciuchy jak tylko ginekolog potwierdzi ciążę.
Drugie dziecko: Nosisz normalne ciuchy jak najdłużej się da.
Trzecie dziecko: Twoje ciuchy ciążowe STAJĄ się Twoimi normalnymi ciuchami.
_____________________________________________________

Przygotowanie do porodu:

Pierwsze dziecko: Z namaszczeniem ćwiczysz oddechy.
Drugie dziecko: Pieprzysz oddechy, bo ostatnim razem nie przyniosły żadnego skutku.
Trzecie dziecko: Prosisz o znieczulenie w 8. miesiącu ciąży.
______________________________________________________

Ciuszki dziecięce:

Pierwsze dziecko: Pierzesz nawet nowe ciuszki w Loveli w 90 stopniach, koordynujesz je kolorystycznie i składasz równiutko w kosteczkę.
Drugie dziecko: Wyrzucasz tylko te najbardziej usyfione i pierzesz ze swoimi ubraniami.
Trzecie dziecko: A niby czemu chłopcy nie mogą nosić różowego?
______________________________________________________

Płacz:

Pierwsze dziecko: Wyciągasz dziecko z łóżeczka jak tylko piśnie.
Drugie dziecko: Wyciągasz dziecko tylko wtedy, kiedy istnieje niebezpieczeństwo, że jego wrzask obudzi starsze dziecko.
Trzecie dziecko: Uczysz swoje pierwsze dziecko jak nakręcać grające zabawki w łóżeczku.
_________________ _____________________________________

Gdy upadnie smoczek:

Pierwsze dziecko: Wygotowujesz po powrocie do domu.
Drugie dziecko: Polewasz sokiem z butelki i wsadzasz mu do buzi.
Trzecie dziecko: Wycierasz w swoje spodnie i wsadzasz mu do buzi.

______________________________________________________

Przewijanie:

Pierwsze dziecko: Zmieniasz pieluchę co godzinę, niezależnie czy brudna czy czysta.
Drugie dziecko: Zmieniasz pieluchę co 2-3 godziny, w zależności od potrzeby.
Trzecie dziecko: Starasz się zmieniać pieluchę zanim otoczenie poskarży się na smród, bądź pielucha zwisa dziecku poniżej kolan.

______________________________________________________

Zajęcia:

Pierwsze dziecko: Bierzesz dziecko na basen, plac zabaw, spacerek, do zoo, do teatrzyku itp.
Drugie dziecko: Bierzesz dziecko na spacer.
Trzecie dziecko: Bierzesz dziecko do supermarketu i pralni chemicznej.

______________________________________________________

Twoje wyjścia:

Pierwsze dziecko: Zanim wsiądziesz do samochodu, trzy razy dzwonisz do opiekunki.
Drugie dziecko: W drzwiach podajesz opiekunce numer swojej komórki.
Trzecie dziecko: Mówisz opiekunce, że ma dzwonić tylko jeśli pojawi się krew.

______________________________________________________

W domu:

Pierwsze dziecko: Godzinami gapisz się na swoje dzieciątko.
Drugie dziecko: Spoglądasz na swoje dziecko, aby upewnić się, że starsze go nie dusi i nie wkłada mu palca do oka.
Trzecie dziecko: Kryjesz się przed własnymi dziećmi.
______________________________________________________

Połknięcie monety:

Pierwsze dziecko: Wzywasz pogotowie i domagasz się prześwietlenia.
Drugie dziecko: Czekasz aż wysra.
Trzecie dziecko: Odejmujesz mu z kieszonkowego.

_____________________________________________________

WNUKI: Nagroda od Boga za niezamordowanie własnych dzieci.

piątek, 7 października 2011

Silna wola

Postanowiłam sobie, że będę lepiej się odżywiać.
Fakt naturalnego karmienia Trzeciego sam w sobie obliguje mnie do dobrego jedzenia, i staram się, bowiem nie tylko o me własne zdrowie tu chodzi.
Rodzinnie też jadamy, powiedziałabym, nieźle. Fast foody są nam obce, i wręcz niedostępne (na wiosce nigdzie fast fooda nie uświadczysz, choćby nie wiem co!), obiadki gotujemy codziennie, wsuwamy warzywka i multum owoców. Moja słabość do słodyczy, a w szczególności do czekolady, została w ostatnich miesiącach bestialsko zaduszona, by nie powiedzieć - zamordowana. Gwoli  ścisłości - słabość jest nadal, ale ledwo dycha, porażona gromem świadomości, że wraz z czekoladą mogłabym Trzeciemu wstrzyknąć alergię, w najlepszym wypadku zaś ostry ból brzuszka. Więc nie ryzykuję. Co nie znaczy, że obyłam się bez słodkości zupełnie. Jawnie pałaszuję ciacha, ciasteczka i wafelki.
Rzekłam sobie jednak: dość. Ograniczamy się, koleżanko, bo ani to zdrowe (również dla Trzeciego, a jakże!), ani sprzyjające chudnięciu, tudzież nabywaniu kondycji.
Od dziś ewentualnie sucharki.
By przypieczętować to jakże karkołomne postanowienie, postanowiłam udać się do kuchni celem zaparzenia herbatki ziołowej.
I poszłam...
...po pączka, który samotny, od wczoraj, leżał sobie na niebieskim talerzyku przy chlebaku, smutno łypiąc "marmeladowym" okiem.
Ech!

czwartek, 6 października 2011

Coraz więcej do kochania

Psiak wrócił następnego dnia.
Co więcej - tylko mnie dał się pogłaskać, choć go wcześniej zmusiłam, żeby zlazł ;)
Okazało się, że to jest ona. Wygłodniała i brudna - musiała tułać się przez kilka dni. Wygląda na to, że ktoś ją w lesie zgubił. Lub zostawił.
Wykąpaliśmy i zabraliśmy do psiego lekarza. Rzekł, że ma ok. 2 lat, jest zadbana i zdrowa, oraz że jest rasy terrier walijski.
Tak więc została z nami. Sama nas znalazła, wybrała, przylepiła się jak mucha do lepu, nie było wyjścia.
Chodzi za nami krok w krok, a gdy wyjeżdżamy, z racji chwilowego braku bramy, musimy zamykać ją w garażu - wyje wtedy i piszczy, aż się serce kraje. Kiedy zapomnieliśmy jej zamknąć, biegła za nami przez całą wieś,w końcu musieliśmy zabrać ją ze sobą.
Drugiego dnia pobytu już zaczęła szczekać na obcych i przejeżdżające drogą pojazdy. Broni ogrodu, jakby była z nami milion lat!
Minek trochę obrażony, prychał i nadąsany demonstracyjnie kładł się w kącie ogrodu pod trampoliną. Nie raczył nawet mruczeć podczas pieszczot. Młody przekonywał go o swojej miłości, ale kilka dni minęło, zanim uwierzył ;) Teraz nadal trzyma się od Teri z daleka, jednak już nie foszy. Leżą najczęściej oboje na ganku przed wejściem, każdy pogrążony w swoim "relaksie" - ale razem.
Powiadam Wam, że jeżeli w tym tempie będziemy się "rozmnażać" - to trochę strach, co to dalej będzie!?
Zwłaszcza, że za kilka dni znajomy przywiezie nam kolejnego kota. Chłopaki szaleją z radochy, Mój się spełnia jako "pan" opiekun, Trzeci zerka niepewnie na nietypowe "twarze" (mordki) ,a ja nadziwić się nie mogę, że to nasz przychówek ;)

Co mnie cieszy? To otóż, że jest w końcu jakaś dziewczyna - oprócz mnie - w domu!
Póki co - rzecz jasna ;)

ps. Dziekuję za porady dot. storczyków. Ratujecie mi  - i jemu! - życie :)

sobota, 1 października 2011

Nie uśmiercić storczyka, znaleźć kota i ...wyeksmitować syna z łóżka?

Ratunku!
Dostałam w prezencie storczyka i ... co robić, żeby utrzymać go przy życiu? Dodam tutaj, iż w grę absolutnie nie wchodzą praktyki typu siedzenie przy nim, patrzenie przez 24h i mówienie głosem spokojnym, tudzież kojącym i zachęcającym do wzrostu, zakwitania i takich tam!
Oprócz podlewania - cóż mam czynić?
Jednego uśmierciłam kiedyś, parę lat temu, a ten jest taki ładny, fioletowy...
Kwiaty doniczkowe to najpopularniejszy prezent na nowy dom, więc zebraliśmy ich już całkiem sporo, rosną na razie przyzwoicie, szczególnie trzy draceny rewelacyjnie poszły w górę i na boki, chyba musiałabym je nawet przesadzić...?
Nigdy nie byłam kwiatowym specem, chociaż uwielbiam zieleń w każdej postaci.

Wieczór pełną gębą. Próbowałam odnaleźć Minka, i zamknąć go już na noc w jego lokum, ale powsinoga gdzieś jeszcze wędruje. Przeraziłam się trochę, bo mimo ciemności Minka ani śladu, ale na tarasie, rozłożony w fotelu! spał sobie pies! Nieznajomy pies! Takiż to jest efekt nieposiadania bramy jeszcze. Na mój widok pies - anonim merdnął ogonem, łypnął spod oka, i łaskawie zlazł, po mojej oczywiście sugestii, żeby zlazł, bo sam by pewnie nie zechciał.
Gdyby Młody był w domu - a nie ma, bo weekenduje się u ciotki - pies już by zapewne doznał łaski przygarnięcia, a już na pewno jęczenia typu: mamooo, tatooo...moooooże zostać? prooooszę!. Póki co - obserwujemy. Jeśli wróci, może nawet zameldujemy wędrowca, chociaż tego typu zwierzaka chcieliśmy zadomowić jak już będzie wspomniana wyżej brama.

Trzeci śpi... i śni...? Nie wiem, czy śni, chyba tak, bo wyczytałam kiedyś, że niemowlaki podczas snu "układają" sobie w mózgu ten niezmierzony ogrom informacji i bodźców przyswojonych podczas aktywności. Sporo tego mają do przeanalizowania, naprawdę. Trzeci ostatnio łypie małymi ślepkami na dosłownie wszystko i czasami nadmiar wydarzeń powoduje, ze trudno mu zasnąć. Miewa też kryzysy typu: zbytnie przemęczenie. Jak już się przegapi odpowiedni moment na sen, to koniec - jest tak zmęczony, że uśpienie go wymaga mnóstwa zabiegów logistycznych, ze śpiewem "Poszła Karolinka do Gogolinka" (doprawdy nie wiem, jak to się stało, że to jest jego ulubiona piosenka) i kołysaniem krokami tanecznymi włącznie.Podobnie jest z jedzeniem. Nadmierny głód wcale nie powoduje, że przysysa się do piersi i ssie aż miło, tylko odwraca łepek, pręży się i marudzi. No nic, dojrzewa nam dziecię. Charakterek wyrabia. I naszą cierpliwość ;)
Cały czas śpi z nami w wyrku. Jest to dla mnie niesamowita wygoda, i dzięki temu wysypiam się całkowicie bo zaspokojenie nocnych potrzeb brzdąca wymaga ode mnie tylko mocniejszego przytulenia go i podania piersi. Mój trochę kręci nosem, bo przez to podupadło nieco nasze przytulanie, poza tym łóżeczko Trzeciego stoi tuż obok naszego łoża więc w sumie mogłabym go na czas karmień wyjmować, potem z powrotem lokować w łóżeczku... no i mógłby się już w sumie go do niego przyzwyczajać...ale oprócz mojej własnej wygody spanie z pachnącym cieplutkim Trzecim obok jest jak narkotyk. Uzależnia :)
Uśmiecha się już na całego. Najbardziej do swoich braci. Słysząc ich głosy najpierw zamiera, po czym trzepie rączkami i nóżkami, czekając, aż podejdą. Gada! A-gu i a-gy jest już, można powiedzieć, doskonale wyćwiczone, wraz z wszelkimi pochodnymi tychże wyrażeń. Pierworodny usiłuje nauczyć go powtarzania: Messi oraz Casillas, ale póki co Trzeci tylko szerzej otwiera oczka w niebotycznym zdumieniu na dźwięk tych jakże znaczących dla najstarszego brata słów. Po czym rozdziawia całą gębusię w radosnej reakcji.

Nie chce już spać w wózku. Najchętniej przeszedłby spacer na czyichś nogach - a on rzec jasna na rękach z oczętami otwartymi na świat. Główka mu się jeszcze kiwa, ale to mu nie przeszkadza absolutnie.

Nie mam czasu na czytanie. Czasem usypiając czy karmiąc skrzata uda mi się uszczknąć parę stron i popaść w stan szczęśliwości absolutnej. Podczytuję aktualnie trzy książki jednocześnie - mam je w trzech miejscach, w których jest szansa, że przysiądę ;)

Życzę Wam spokojnej i zadowalającej niedzieli :)

wtorek, 13 września 2011

Kiedy ranne wstają zorze...

Ktoś kiedyś powiedział, że aby wyzbyć się egoizmu, gnuśności, rozleniwienia, najlepiej zdecydować się na dziecko, bowiem nic tak nie ulecza duszy, jak nocne wstawanie i czuwanie. ;).
Trzeci nocami jest przyzwoity, budzi się przeważnie dwa razy, przytula się, pije słodko ciamkając, i zasypiamy dalej. Czasami podczas drugiej pobudki, około godziny  4-5 nie odpływa od razu, tylko trochę się kręci, marudzi. Biorę go wtedy na ręce i przytulam, kołyszę, nucę coś tam pod nosem. To taka trudna godzina, oczy się kleją niemiłosiernie, i człowiek nie marzy o niczym innym, jak tylko o przytuleniu się z powrotem do ciepłej poduszki. A tu mała Żaba nabiera wigoru i staje się towarzyska, żądając rozrywki!
Nie trwa to długo, więc nie mogę narzekać. Bo też jest coś, oprócz małej Żaby, dla czego warto nawet spacerować po pokoju o tak nieludzkiej godzinie.
Stajemy się z Trzecim świadkami przepięknych wschodów słońca.
Takich całkowitych - od ciemności, po lekko różowiejące niebo, przechodzące w intensywne pomarańcze, aż do oślepiającej jasności złotego okręgu.
Wszystko to dzieje się nad linią lasu, więc kontrasty i kolory są niesamowicie żywe.
Najczęściej Trzeci już śpi w moich ramionach, a ja nadal siedzę oczarowana.
I dziękuję, że żyję :)

sobota, 10 września 2011

Próba generalna

Urządzam się.
Jeszcze nie wszystko jest tu dla mnie jasne, ale myślę, że jakoś rozpracuję ;) Żeby tylko czasu odrobinę uszczknąć każdego dnia! Pełen relaks - filiżanka herbaty i sprawdzanie różnych możliwości, zakładek, funkcji.
Póki co jest mi tu obco, ale dobrze. Mam nadzieję, że się zadomowię i poczuję tak swojsko, jak na starych śmieciach. W końcu mam Was :) więc można powiedzieć, że cały dobytek jest ze mną. Przeprowadziłam się z całym emocjonalnym bagażem, zabrałam zgromadzone przez ponad rok bogactwo osobowościowe. Może tutaj nawet pomnożę swój cenny kapitał?
Noc głęboka, więc pędzę spać. Trzeci słodko pochrapuje, ale to kwestia minut, gdy obudzi się głodny niczym młody wilczek.