poniedziałek, 6 maja 2013

Punkt widzenia


„Narzekałem, że nie mogę kupić sobie butów, dopóki nie spotkałem człowieka, który nie miał stóp”.
(anonim)

Biblioteka. Pospiesznie przeglądam książki na swoim ulubionym regale, wyjmuję niektóre, przebiegam wzrokiem tylną okładkę, czasem kartkuję, odkładam z powrotem na półkę lub na rosnący stos na podłodze… Szybko, bo Mój w aucie z Trzecim i Czwartym, a Czwarty za chwilę zapewne poczuje wilczy głód, więc głośny będzie, i niecierpliwy, Trzeci też już zmęczony, przed południową drzemką, może marudzi… Kurczę, tyle „smakołyków”, tyle wspaniale zapowiadających się przygód literackich, tylko mieć czas; mieć czas i czytać – czytać! -  bez opamiętania…

Dostrzegam go kątem oka. Stoi przy sąsiedniej półce, jakby niezdecydowany, dłonią wodzi po grzbietach książek, przysuwa twarz, chyba chce poczuć zapach – myślę, pasjonat jakiś, dziwak? Dział: Psychologia, obok Medycyna, nic mi to nie mówi, nie wyjaśnia, staram się nie przyglądać zbyt natarczywie, ale wzrok sam ucieka w tamtą stronę, dziwny i fascynujący zarazem widok, coś jest takiego w tym człowieku, spokój jakiś, ale i głód, i niezaspokojenie, i tęsknota, w tych gestach nietypowych, spowolnionych, smutnych…?

Podchodzę do biurka bibliotekarki, dźwigając swoje zdobycze, jak zwykle ilościowo ponad normę, ale pani Ewa wie, rozumie, pozwala. Odwracam się mimowolnie, jeszcze raz zerkając na mężczyznę, który tym razem robi wrażenie upajającego się samym klimatem biblioteki; stoi nieruchomo z zamkniętymi oczami, trzymając w dłoni wziętą z samego brzegu książkę. To pan Leszek- szepcze do mnie pani Ewa – pół roku temu dowiedział się, że ma nowotwór mózgu, chemioterapia nie pomaga, na operację już za późno a on, taki  zapalony czytelnik, stopniowo traci wzrok. Nie może, biedak, się z tym pogodzić, widzi już bardzo słabo, czytać nie może, ale córka go tu często przyprowadza, bo on spokoju nie daje, twierdzi, że choćby pooddychać powietrzem bibliotecznym chce…

Spoglądam na mój stosik. Ja mogę czytać.
Ja jestem jedynie zajęta, on – bezradny.

6 komentarzy:

  1. Tak sobie pomyślałam, że czasem tak trudno docenić to, co się ma...
    Wiem po sobie:/
    a piszę to po powrocie z biblioteki ze stosem książek:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite. Żeby tylko umieć o tym pamiętać na codzień i naprawdę cieszyć się tym co się ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to siebie przywołuję do pionu, gdy zdenerwują mnie dzieci, bo to czy tamto... tak że najchętniej wysłałabym je w tzw. kosmos... i zaraz nadchodzi refleksja, że rodzice chorych dzieci oddaliby wszystko, by zażywać takiej zwyczajnej, bywa że irytująco-szarej codzienności... i zaraz jakoś mi wstyd :(

    A co do samej biblioteki :) to ja też uwielbiam, w ogóle chyba mogłabym tam pracować ;) A ostatnio niestety ciągle chodzę tam z dziećmi, które mając już książki dla siebie, nie ma mowy by zamilkły i dały matce poszperać... ale - patrz komentarza akapit pierwszy. Dobrze jest:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak łatwo zapominamy, jacy jesteśmy szczęśliwi. Staram sie zawsze widziec jasne strony każdej trudnej sytuacji, choć często siedzę i biadole - a przecież wszyscy zdrowi, jakos dajemy radę i nikt nie głoduje.
    A twoja historia wzruszająca i bardzo smutna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękną rzecz zauważyłaś, Kochana... dziękuję, bo refleksje same przychodzą po lekturze Twojej notki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie sytuacje naprawdę dają do myślenia i pozwalają docenić to, co się ma...

    A biblioteki kocham od zawsze i na zawsze :o) Cisza, spokój, atmosfera zadumy i KSIĄŻKI, KSIĄŻKI po sam horyzont... :) Zupełnie inny świat...

    Gdybym ja nie mógł czytać, chybabym oszalał ze smutku.

    OdpowiedzUsuń