Niektórzy z Was pamiętają może tę fotkę z mojego poprzedniego bloga. To Młody z Minkiem.
Tragedia spotkała nas dziś wielka, bowiem Minek zginął, niestety, śmiercią tragiczną. Wpadł prawdopodobnie pod auto, Młody i Pierworodny znaleźli go martwego na poboczu asfaltowej drogi .
Kurczę, szok!
Młody - jego pełnoprawny, i jak najbardziej mentalno-uczuciowy właściciel - wrócił do domu zanosząc się szlochem. On, 9-letni twardziel, który sam twierdzi, że mazać mu się już nie wypada, choćby nie wiem co.
No ale wiadomo, powaga sytuacji dopuszcza wszelkie reakcje, i wręcz wymaga oczyszczających zachowań.
Szczerze mówiąc "zanosiłam" się razem z nim, bo i kociaka żal, i widok Młodego był niezwykle poruszający.
Niedziela całkiem "do tyłu". Młody pochlipuje, Pierworodny się błąka, my - wapniaki - jakoś próbujemy ratować sytuację, choć wiem, że do żałoby dać trzeba chłopakom pełne prawo.
Guzik nas obeszły przepisy o utylizacji martwych zwierząt i pochowaliśmy Minka w przytulnym kącie działki, a z racji zbliżającego się wtorkowego Święta i tym samym zaopatrzenia w niezbędne gadżety, na Minkowym grobie zapłonął prawdziwy znicz.
Kiedy jakiś czas temu Młodemu zdechła rybka akwariowa, i reakcja jego podobną była, koleżanka powiedziała mi, że właśnie dlatego jej dzieci nie mają zwierząt. Bo w posiadanie tychże wpisane są straty a ona chce dzieciom tegoż bólu oszczędzić. Ja jednak jestem zdania dokładnie odwrotnego - że dzieci powinny mieć zwierzęta, i - jeżeli taka przykra konieczność nastąpi - oswajać się z utratą, pożegnaniem. Oswajać, choć na widok płaczącego dziecka, któremu zdechł zwierzak, doprawdy serce się kraje. Pocieszanie Młodego stanowiło dla mnie dziś rzecz kosmicznie trudną - nie powiem mu przecież, że jutro skombinuję mu nowego kota. Żaden kot tego Kota wszak nie zastąpi. Nie powiem mu: nie płacz, bo on ma się wypłakać. Nie powiem mu: nie martw się, bo przecież jest czym się martwić. Trzeba nam po prostu z nim to doświadczenie życiowe przejść. Być obok i przytulać. Gadać. Milczeć. Głaskać, albo dać mu spokój.
Zwierzaki też odchodzą, podobnie jak ludzie.
Tak jest i już.
Paradoksalnie chciałoby się rzec - samo życie.
Z pogrążonego w smutku Odludzia
Wasza A.
mądre słowa, ot: życie. szybkiego powrotu uśmiechu na Odludzie życzę :-), choć przed nami czas nostalgii ...
OdpowiedzUsuńDzięki Kate. Wiedział Kociak, kiedy się zwinąć, faktycznie - w taki melancholijny czas. Ściskam mocno :)
OdpowiedzUsuńTak, ja też współczuję, wiem co czujecie... Jessie vel Dora nie ma już pół roku...ciągle ją widzę... a filozofia koleżanki trudna do pojęcia - nie mieć zwierzęcia... wpisane straty? Człowieka co prawda się nie ma w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale straty zapisane, jak w gwiazdach... Trzeba to znieść jak każdą żałobę.Pozdrawiam Was serdecznie.
OdpowiedzUsuńA wiesz, że mam teraz podobnego szarusia, nazywa się Sisi :)
PS. Jakiś czas temu zamieściłam u Ciebie komentarz o hodowli storczyków - orchidei, ale gdzieś zniknął :(
Ech,ja do dziś wspominam z łzami w oczach naszego kochanego psiaka,który zginął pod kołami samochodu juz trzy lata temu...To normalne,ludzie przywiązują sie do ludzi,do zwierzaków,do przedmiotów..
OdpowiedzUsuń