wtorek, 8 maja 2012

Telegraficznie ;-)

Mknę rano drogą krajową do pracy i zachwyca mnie coraz to bardziej rozbujała zieleń. Jaka to różnica - jechać pośród wysokich traw na poboczu i gęstych żywozielonych koron drzew, a jechać ubogim, wypranym z kolorów traktem krajobrazu zimowego. Słońce też, rzekłabym, nie ułatwia sprawy, bo gdy tak bezczelnie świeci i grzeje, chciałoby się pojechać w dokładnie odwrotną stronę - dom, dom, doooom! Tym bardziej, że Trzeci trzyma mnie mocno... za serce. Kompletna paranoja - te pierwsze dni w pracy jak zły sen, tęsknota, i pustka w ramionach. Teraz, gdy codzienność studzi  niespokojne porywy serca i dozuje lek o nazwie "przyzwyczajenie". oraz "wyższa konieczność", stan pacjenta uważa się za stabilny, aczkolwiek nawrotów choroby nie da się przewidzić ani uniknąć.
Trzeci, w 10 m-cu swojego życia jest urwisem i łobuzem. Nie chce mu się raczkować, ale stać na nogach i pijackim krokiem, trzymany pod paszki, gnać naprzód - owszem. Mówi "mama", które to słowo w chwilach wielkiego rozżalenia brzmi jak "mamamamamamama" - powtarzane bez końca. Udaje mu się również skomentować kręcącego się pod nogami kota radosnym "koooke" (kotek) oraz dostrzec wszelkie okrągłe przedmioty, nazywane po prostu "kuko" (kółko).
Któkie podsumowanie kilku pozostałych aspektów życia.
Praca - no jest. Po zmianach - rozbuchana, żywa, kreatywna, zmienna, nieprzewidywalna, wymagająca zaangażowania. Zaangażowanie odkładam na później. Na razie sumiennie wykonuję swoje obowiązki, i nie ma co się krygować - lubię to.
Mój - no jest. Jak zawsze odpowiedzialny, troskliwy i opiekuńczy. Kochany. Spędza z  Trzecim właściwie więcej czasu niż ja. Zna różnicę między bluzą a polarkiem, oraz między pajacykiem a śpiochami. Zakochany w naszym nowym, "własnodomowym" życiu. Wieczory spędza przeważnie na tarasie. Nie sam. Chyba jest szczęśliwy.
Pierworodny i Młody - no są. W pakiecie, bo przeważnie razem. Szkoła, koledzy, boisko, zawody strażackie, i wieczne uganianie się "gdzieś po wsi". Niedawno znienacka dopadło mnie stwierdzenie, że mają już własne zdanie, opinie na wiele tematów i kurczę! - nawet pomysły na życie! I nie wiem, jak to się dzieje, że są aż tak różni, a tak wiele ich łączy.
Zwierzaki - no są. Teri - nasza znajdkowa seniorka, wierna i uczuciowa. Ostatnio wyszło na wierzch to, że okropnie boi się burzy - trzęsie się okropnie już podczas większego zachmurzenia, gdy grzmotów nie słychać jeszcze ludzkim uchem. Próbuje chować się we wszelkie mysie dziury. Pozostałe zwierza: dwa czarme kociaki oraz Teofil vel Teoś, łaciaty potomek Teri. Pozostałe trzy utrapieńce wydane zostały w dobre - mam nadzieję - ręce.
I na koniec - moje wielkie, cudowne zaskoczenie: Wasze komentarze :-) Zastanawiałam się, pisząc poprzednią notkę, czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda. No zagląda, kurczę, zagląda! I to... no super jest! Cieszę się :-) Dziękuję :-)

7 komentarzy:

  1. Widzę, że duuużo się u Ciebie dzieje:)
    Cieszę się, że pozytywnie:)
    A owszem, zaglądam i będę zaglądać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam jak trudno było się rozstać z Młodą - byłam bardzo nieszczęśliwa. Ale taka kolej rzeczy, dasz rade! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też sobie powtarzam,że tak jest i już, a czas mija i będzie...coraz lepiej? ;-) Uściski ;-)

      Usuń
  3. A ja sobie też zaczęłam zaglądać(mam nadzieję,że nie masz nic przeciwko?)
    Zazdroszczę,że słyszysz mama od Trzeciego -mój na razie milczy;)-rodzony ostatniego sierpnia.
    http://grzdyl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeci zaczął gadać dosłownie w ostatnich dniach ;-) A jest z 18 lipca ;-)
    ps. Już mam Cię w linkach! Cieszę się :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak miło czytać,że jesteś szczęśliwa:))

    OdpowiedzUsuń