piątek, 10 lutego 2023

Konieczność wyboru i fakt wyboru, oraz czy wybór stał się wyborem właściwym




 "Wielka i niesamowita przygoda, jakąśmy przeszli z Trzecim podczas roku edukacji domowej zupełnie zmieniła nasze postrzeganie edukacji w ogóle. W całej okazałości i do szpiku kości świadomie zobaczyliśmy nieudolność naszego rodzimego systemu - tak w kwestii programów nauczania, jak i w kwestii organizacji. Jesteśmy bogatsi o wiedzę i doświadczenie, natomiast w otchłań piekielną spadło poczucie bezpieczeństwa i wiara w to, że jakoś to będzie. Jeżeli chodzi o szkoły, naukę, treści przedmiotowe, relacje w placówkach oświatowych... oraz właściwie miliony braków na różnych płaszczyznach - fundujemy naszym dzieciakom koszmar. Znikanie kompetentnych nauczycieli - bo przecież w szkołach za chwilę pracować będą jedynie desperaci - kolejny dramat. Chore egzaminy i chory system oceniania - bez komentarza. Stan psychiczny młodych w jednym tańcu z brakiem psychologicznego i psychiatrycznego wsparcia - nie ma co się rozwodzić nawet. Dno.

No ale to chyba wszyscy widzą i wiedzą, z własnych obserwacji zaś mogę stwierdzić, że nic z tego "wiedzenia" nie wynika, gdyż rodzice, co zrozumiałe, uznają w większości, że tak po prostu jest, musi być i nie da się nic z tym zrobić,  nauczyciele zaś w większości nie mają możliwości poprawy sytuacji, nie mają narzędzi, odpowiednich warunków pracy i komfortu nauczania, wszelkie innowacyjne pomysły czy metody stanowią mur nie do przebycia, a możliwości realizacji autorskich pomysłów wydzierać muszą siłą i kosztami, których dla własnego zdrowia nie warto ponosić. Inna grupa to nauczyciele, którym już nie zależy, szczególnie ci z długim stażem i na wylocie przedemerytalnym - nie można im nawet delikatnie zasugerować czegokolwiek, bo następuje obraza majestatu i oburzenie, że oto zostaje zakwestionowane ich długoletnie doświadczenie pedagogiczne i umiejętności pracy z uczniem (bez refleksji, że może niekoniecznie pozytywne te umiejętności są). Oczywiście nie chciałabym generalizować ale spoglądanie przez szkiełko własnych doświadczeń i obserwacji pozbawiło mnie wszelkich złudzeń. 

Bardzo współczuję tym dobrym, zaangażowanym, zwyczajnym nauczycielom, którzy chcieliby po prostu dobrze wykonywać swoją robotę. I kłaniam się w pas tym, którzy mimo przeciwności - bardzo dają radę.

Trzeci, zabrany w październiku, prawie półtora roku temu, z obwodowej systemówki, został zapisany do szkoły niepublicznej, przyjaznej edukacji domowej. Znalazłam ją przypadkiem, bo kiedy już podjęliśmy decyzję o ED dowiedziałam się, że lepiej zapisać dziecko do szkoły z doświadczeniem w tej kwestii. Okazało się, że mamy taką szkołę 4 km od domu, bliżej, niż naszą podstawówkę obwodową. Decyzja była błyskawiczna. Otrzymaliśmy dużo wsparcia, materiały, podręczniki, możliwość konsultacji online z niektórych przedmiotów - wszystko było dla nas nowe i stresujące, ale wsparcie i życzliwość były tak odczuwalne, że jednocześnie zakotwiczyliśmy się w komfortowym poczuciu bezpieczeństwa. Trzeci uczył się w domu, a egzaminy zdawał koncertowo.

Szkoła, oprócz uczniów realizujących naukę w systemie edukacji domowej, posiada również możliwość nauki stacjonarnej. W klasach 1-8 uczy się kilkudziesięciu uczniów, po kilka osób w każdej klasie. Realizują program, jak w każdej szkole ale atmosfera jest cudna, domowa, wszyscy się znają, jest fajny kontakt nauczyciela z uczniem, sporo aktywizujących metod nauczania, Montessori, lekcje w plenerze, metody projektowe, brak dzwonków (gdyż dyrekcja uznała, że dźwięk dzwonka źle działa na ucznia) - nauczyciele sami pilnują czasu lekcji i przerw. Szkoła mieści się w małej wsi, w starym przedwojennym pałacyku. Minusy? Lokalowe - pałacyk jest zabytkiem, jest stary, podniszczony i wynajmowany, a szkoła utrzymywana jest przez fundację, więc często brakuje funduszy na remonty i super wyposażenie - jest skromnie. Nawet bardzo. Żadnych wypasów. Nie ma boiska, placu zabaw. Są dwie bramki, kosz do koszykówki i dużo zieleni, bo pałacyk jest w nieco zaniedbanym parku. Przed budynkiem stare opony "robiące" za plac zabaw - wieleee lat temu znajdowała się tu szkoła gminna, publiczna, a wkopane w ziemie opony stanowiły niegdyś najlepszy plac zabaw i tor przeszkód, mówię to ja, rocznik `80 ;-) Cała magia szkoły opiera się na totalnie odjechanej przyjazności wobec ucznia i atmosferze kameralności, nauczyciele w małych klasach są pomocni, zaangażowani i mają możliwość nawiązania relacji z każdym uczniem. Poznaliśmy ich, gdyż ci sami nauczyciele egzaminują uczniów z edukacji domowej; szokiem było dla mnie, jak zamknięty w sobie i nieśmiały Trzeci potrafił otworzyć się na egzaminach ustnych, w jak umiejętny sposób potrafili wzbudzić w nim zaufanie i wyciągnąć wiedzę bez egzaminacyjnej sztywności, na zasadzie swobodnej rozmowy. Jak potrafili go w zasadzie odszkolnić.  

Dla porównania - nasza obwodowa szkoła systemowa jest duża, nowoczesna, z niezłym wyposażeniem sportowym, z ładnymi, przestronnymi salami, oferująca sporo zajęć pozaszkolnych. Estetycznie urządzona. Szkoła - pałacyk w parku wygląda przy niej jak nieco większa szopka. Jeśli zaś chodzi o wnętrze tego ładnego molocha to już tak pięknie nie jest. Liczne klasy. Między nauczycielami a rodzicami mur (o czym przekonałam się na własnej skórze), podobnie jest na linii nauczyciel-uczeń. Koszmarny system punktów karnych za byle jakie przewinienia, brak zeszytu czy inne "przestępstwa" w klasach 4-8, co dla mnie stanowi jakiś taki pokrętny dowód na - chyba -  brak umiejętności wychowawczych i pedagogicznych. Przejmujące zimno w sensie kontaktów jakichkolwiek, często skrywane pod przykrywką fałszywych uśmiechów i przekonywania, że przecież dobro ucznia najważniejsze. Dużo by wymieniać. 

Dlaczego o tym piszę? 

Bo stoimy przed koniecznością wyboru... "

Niedokończony wpis, machnięty któregoś wczesnoletniego wieczoru. Dawno, znaczy się.

 Wybraliśmy tę małą, przyjazną, kiepską lokalowo szkółkę i dzieci wyboru nie żałują, Piąta najchętniej spędzałaby w szkole również noce i weekendy. Tropienie robaków w otaczającym dzikim parku, oraz dokarmianie przychodzących do szkoły kotów stanowi pełnię szczęścia naszej pierwszoklasistki. Jest w pięcioosobowej klasie. Czwarty, klasa 3, z adaptacją troszkę trudniej, z różnych względów, ale już można powiedzieć, że wychodzimy na pozytywną prostą. Trzeci - po roku edukacji domowej i wejściu znów w typowo szkolny rytm - rewelacja. Do szkoły szykuje się Szósty, ma doskonałe predyspozycje na sześciolatka w edukacji, jeszcze zastanawiamy się, czy przyspieszać. Mamy czas, szkoła jest niepubliczna i niepopularna, stąd terminy rekrutacyjne nie obowiązują. We wrześniu pójdzie albo do 1 klasy stacjonarnie, jako sześciolatek, albo do zerówki w edukacji domowej.

I generalnie byłoby git. W zasadzie jest, poza drobnymi elementami docierania się. I poza tym, że niektórzy nadal uważają, że błąd, panie, wielki błąd, taaaki wielbłąd, bo przecież dzieci szanowane i dopilnowane nie odnajdą się potem w wielkim, okrutnym świecie.

Wszystko przed nami i generalnie się okaże.





3 komentarze:

  1. Będą miały wiedzę i pewność siebie, więc się odnajdą...;o)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie Alutko. 1000 procent racji. Chore to wszystko. Zdalne mauczanie jeszcze tylko podkreśliło jak to wszystko jest chore. Za moich czasów nie było żadnego egzaminu 8 klasisty. Moja najstarsza z ADHD w przyszłym roku będzie zdawać ten egzamin. Aż się normalnie boję jak to będzie.

    Kasia Dudziak

    OdpowiedzUsuń