czwartek, 29 czerwca 2023

Z górskiego łajzowania krótka relacja



  
W Gorcach było całkiem najs. 10 dni, jeden z naszych dłuższych wyjazdów, ale bez niespodzianek, psiska przetrwały, dom niespalony, koty żywe i nawet niespecjalnie stęsknione, wydawać by się mogło, że bardziej czekają na walizki i tobołki rzucone po powrocie, bo się zaraz z lubością umieszczały na wszelkich miękkościach, lub w rozbebeszonych kufrach. 
 Najsampierw miejscówka - cudna, widok obłędny, kawałek prywatnego lasu i żadnych sąsiadów obok domku, pod nim i nad. Z okien i tarasów widzielim Gorce, na południowym stoku których chatynka nasza stała, ale i Pieniny, Jezioro Czorszyńskie, oba wiadome zamki przy brzegach, i Taterki na horyzoncie. Bacówka Szlembark - duża polecajka, jeśli nachodzi potrzeba wypoczynku bez zbędnych ludzi, a z widokami dostępnymi od ręki. W środku typowo góralskie wyposażenie, bardzo klimatyczne, sporo obrazków, regionalnych bibelotów podhalańskich, choć przeszkadzały mi trochę rozłożone skóry na podłodze, starałam się omijać, i nie miałam odwagi zapytać gospodarza, czy kiedyś one beczały i muczały. Plan wycieczek spontaniczny, ale zawsze realizował się z powodzeniem. Co było zatem? Był Przełom Białki i nagła myśl, w efekcie której było przedzieranie się bosemi stopami na drugi brzeg w lodowatej, rwącej wodzie i po zimnych, oślizłych kamieniach, tudzież drobnych, ostrych, niewidocznych, płaczem niemalże to przedzieranie okupione, bo ze świadomością, że trzeba będzie jeszcze wrócić! Po czym lekki szok, gdy podjechaliśmy tam na moment po trzech chyba dniach, i poziom wody, tak się obniżył, że na lajcie można było po owych kamieniach przejść na drugi brzeg suchą stopą, mało tego - pojawili się tam nagle motocrossowcy na warczących sprzętach (zasadność ich pojawienia się akurat tam, w tym pięknym i spokojnym zakątku natury pominę milczeniem) i po tychże kamieniach przejechali suchym kołem na tenże drugi brzeg. Miny latorośli, spoglądających na ojca, który onegdaj był pomysłodawcą karkołomnego przejścia (Noo chodźcie, to takie wyzwanie, taki czelendż survivalowy, damy radę!) - bezcenne, poziom ojcostwa na łeb na szyję minus pięć punktów w dół. Co jeszcze? Brama w Gorce, świetne miejsce, choć kolejne z tych, które burzą naturalny górski krajobraz (z tego samego powodu nie znoszę wież widokowych),  no ale powiedzmy - dopuszczalnie. Spacer po drewnianych kładkach prawie w koronach drzew, sporo ciekawostek o faunie i florze w specjalnych budyneczkach po drodze, nawet interaktywnie - można było czegoś tam posłuchać, dotknąć, dopasować wzory na skórze salamandry - palcem na ekranie, możliwość napojenia się i nakarmienia w kilku miejscach, i rozkoszny plac zabaw. Fajne miejsce. Kolejny dzień to zamki oczywiście, machnęliśmy w jeden dzień i Czorsztyn i Niedzicę, wspaniałości, młodzi po całym maratonie byli zmęczeni, ale nie znudzeni, a gliniany ćwierkający ptaszek za 30 zeta od artysty wystawiającego swe prace przed dziedzińcem jest jedną z piękniejszych pamiątek. Oraz przygoda, jak zwykle, gdy Szóstemu wypadła z dłoni gumowa kulka i wtoczyła się pod wielce zabytkową szafę, stojącą w aranżacji XIX-wiecznego pokoju dziennego, jego rozpacz i chwilę później szczęście, gdy wyrozumiała pani kustoszka odpięła była zabezpieczenia i prawie cała pod tę szafę wlazła, by kulkę wydobyć. Opinia Zamku Dunajec w Niedzicy na guglach, w związku z tym, maksss! W kontemplowaniu historii przeszkadzały, jak zwykle, wycieczki szkolne, nie dlatego, że były, ale dlatego, że młodzież zachowywała się jak dzicy ludzie, wypuszczeni nagle i gwałtownie na świat kultury trzymającej się ram cywilizacji, no dużo by pisać. W związku z ostatnimi dość intensywnymi obserwacjami zorganizowanych wyjazdów szkolnych (i innych placówkowych) posiadam kilka przytłaczających przemyśleń, podzielę się może później, bo zjawisko to jest dla mnie na tyle interesujące, że kilka kliknięć poświęcić bym chciała. Krótko rzecz ujmując - mam ostatnio wrażenie, że to jest jakiś irracjonalny, zupełnie niepotrzebny przymus, tak dla uczniów, jak i chyba jeszcze bardziej  - dla nauczycieli, którym odpowiedzialności i ogarniania tego bajzlu bardzo i autentycznie współczuję. 
Wyprawa rowerowa wokół Jeziora Czorsztyńskiego - bajeczna, wypożyczylim rowery i w spokojności, w związku z niesezonem jeszcze i nienatłumieniem okolic - przejechaliśmy w cudnych okolicznościach przyrody ponad 30 kilosów wygodną ścieżką rowerową, a jechało się jak na skrzydłach, mimo że czasem pod górkę. Po drodze gofry, lody i kilka przystanków, żeby się pozachwycać.
Były też i szlaki, moja ulubiona Rusinowa, tam leżenie na trawce, kontemplacja, upominanie młodzieży, wiadomo, przekąski i tak dalej. Gdyśmy tak błogo piknikowali, przyszedł do nas pies, parenaście metrów dalej pilnował z dwoma innymi stada owiec, i kiedy baca przeprowadzał stado, psisko wstąpiło do nas. Zdziwienie lekkie, dalim mu pić, pokręcił się trochę, chciał chyba z nami... iść? Zaniedbany trochę, wychudzony, te psy ponoć mądre, wierne, odpowiedzialne za stado, ale ten wyglądał tak biednie, że dużo, naprawdę dużo kosztowało nas, żeby go nie podpiąć (miał okropną kolczatkę na szyi... a Mój nosi zawsze ze sobą smycz i smaczki) i nie lecieć z nim w długą. Wrócił potem do bacy, do stada, ale to są takie momenty w życiu, że człowiek długo zastanawia się, czy nie powinien zrobić inaczej.
Z Rusinowej odjechany wytrzymałościowo szlak na Gęsią Szyję, prawie 1300 schodów, kierwa, jakiś koszmar, ale kilka małych przystanków na złapanie oddechu - mojego - bo młodzi momentami wręcz wbiegali, chwilka na szczycie i powrót inną trasą, już na lajcie, choć nie zawsze w górki. Mój przeważnie nosi w plecaku żarełko konkretne, pieczywo, kabanoski, i na postojach pyta ciągle: ktoś chce kiełbaski? Piątą zaczynało to już lekko irytować i uprzedzała go: Tata, tylko błagam cię, nie pytaj już o te kiełbaski! aż w końcu Mój doigrał się, bowiem siedząc po trasie w gorącej wodzie w bali (tak! też była w obejściu bacówki) jęczeć począł, że patrz na mój brzuch, jeeżu, odchudzać się muszę... co Piąta skwitowała z cicha: No tak, jeszcze więcej kiełbasek trzeba było. 
Zrobiła się ostatnio zaraza, zadziorna, zabawna jest w tym i granic nie przekracza, ale po kim ona to ma??! Czasem kłócą się w aucie, Piata przeważnie pozamiata braci i jest spokój, a czasem trzyma z nimi sztamę, Mój kiedy robi się głośno, albo wręcz przeciwnie - siedzą cicho w ekranach, grzmi: Przestańcie się kłócić/Odklejcie się wreszcie od telefonów, podziwiajcie krajobraz, patrzcie, jak ładnie, o, proszę, krooowa..." , i tak ta krowa weszła nam rodzinnie w krew, że każda podróż i każdy nakaz ojca - Patrzeć mi przez okna! - skutkuje od razu chóralnym, zgodnym okrzykiem z tyłu: Krooowa! Hasło takie, rodowe wręcz, sympatyczne. Na Podhalu było zwierzątek owych sporo, tak więc odzew ten miał często  odzwierciedlenie w rzeczywistym obrazie za szybami samochodu.
Kiedy wsiadamy, Szósty pilnuje porządku: Tyły zapięte? pyta, gdyż on z Piątą przeważnie na środkowej kanapie, a Trzeci i Czwarty na najdalszej. Jego neologizmy zgrabnie i regularnie wskakują w słownik rodzinny, tak więc i na wakacjach kodujemy nowe: gdzie są moje domne kapcie? (domowe), gdy przeszukiwał wieczorem walizkę, i byłem poprosistą pierwszym (gdy rzucone zostało hasło; Kto chce...coś, i zgłosili się wszyscy czworo, "poproszając" jeden przez drugiego).
Przedostatniego dnia wdrapywaliśmy się na Turbacz, najwyższy szczyt Gorców, niełatwe i długie wejście z ryzykiem burzy, którą ewentualnie chcieliśmy przeczekać w schronisku na szczycie, Piąta pochłonęła tam pyszną pomidorówkę, Trzeci jabłecznik, a Czwarty z Szóstym frytki. Błogosławiłam siebie za kawę w termosie, bo smakowała jak nigdy. Burza przeszła niby bokiem, ale wróciła, skubana, gdyśmy schodzili, więc mała godzinka marszu w dół w deszczu i przy akompaniamencie piorunów, większość trasy lasem i lekki w związku z tym stresik, ale po gorącym dniu ulewa wręcz zbawienna, chłodek rzeźwił, a peleryny chroniły przed przemoknięciem, choć nie dały rady tak na sto procent. 
Obiecane młodym Termy Chochołowskie również zaliczone, wymoczeni i wygotowani prawie że do odchodzenia skóry od kości, ale w związku z upałem to i chwilowe leżakowanie na zewnątrz też było. Dla mnie te termy to zawsze wyzwanie i nie do końca przyjemna konieczność, sama poleżałabym w totalnym relaksiku zaliczając po kolei wszystkie jaccuzzi, ale z młodocianymi rzecz taka, że trzeba pilnować, niby pływać potrafią wyćwiczeni fachowo na lekcjach, jednakowoż z oka nie spuścisz i samym też leźć nigdzie nie pozwalamy. Zawszeć to trzy-cztery godzinki pełnej koncentracji, choć chwilami udaje się leżeć i pozwalać być biczowanym. Za termami nie przepadam też z tego powodu, że tam zawsze kupa ludzi, zawsze!, sezon czy nie, tłumy. Moja introwertyczna osobowość daje zatem kciuka w dół, no co zrobić. 




























Co by zatem nie mówić - Gorce z rozmachem zaliczone, przy okazji Pieniny i Tatry liźnięte, a Bieszczady w sierpniu. Piąta kolejne kamyszki szykuje, by na połoninach chować i uważnym wędrowcom zaskocz fundować.




2 komentarze:

  1. jak ja sobie teraz uświadomiłam, że Tęsknię za górami, bo już 3 lata nie byłam...a przecież od dekad, 30 lat jeżdziłam co roku a ostatnio dzęki nartom i dwa razy do roku. Tęsknie jak cholera za polskimi Tatrami. Ostatnio zakochałam się w Slowackich. Tak więc dziękuję za ten powiew...i choć w kwestii gór byłam już wszędzie...nadal mi mało. i bardzo cierpię z powodu Zakopanego i tego co się tam odpier,,,
    Do czego zmierzam ? ano
    Cudownie, że zabieracie dzieci w takie wyprawy, bo ja się właśnie zakochalam też dzięki moim rodzicielom, którzy mnie w te Tatry, Beskidy inne góry targalii na wczasy od dziecka ;-)
    Teatru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam zupełnie podobne odczucia w kwestii Zakopca, Gubałówki, itp. Wszechobecna komercha, która cielskiem swoim wielkim przygniotła klimat i cenne pozostałości regionalne, oraz totalne zniszczenie krajobrazu każe omijać szerokim łukiem. Tam już nikt nie jeździ dla klimatu i gór, no serce krwawi i ciężko patrzeć, serio.
      Pocieszyłaś w kwestii dzieciaków! Czasem mam wyrzuty sumienia, że ich rówieśnicy chwalą się zdjęciami znad basenów zagranicznych kurortów, a nam się nawet nad polskie morze nie udaje pojechać w sezonie, żeby skorzystali z wody, tylko ciągle te łajzy w górach :D, ale nie narzekają jakoś dobitnie na razie, a też staramy się wysiłek traperski równoważyć jakimiś typowo dzieckowymi atrakcjami. Ale tego bym bardzo chciała, żeby złapali bakcyla i potem chodzili po górach z czystej dorosłej przyjemności!

      Usuń