poniedziałek, 12 czerwca 2023

Dobrze


 

Lubię to zdjęcie. Jedyne chyba, na którym Piąta ma fryzurę inną, niż zwykły kucyk, ostatnio warkoczowo zaplatany. Nie znosi kombinowania z włosami, kucyk plus spinka powstrzymująca opadanie włosów na czoło to jej najwyższy level upięć, podpięć i wiązań. Mimo że na zewnętrznej warstwie głowy dominuje prostota, niżej już tak łatwo nie jest i kłębiące się tuż pod łanem włosów myśli oraz emocje stanowią, plątaniną swoją, rekompensatę dla dość gęstej, acz szorstko traktowanej czupryny. Rozważania na temat zestawu gości predystynowanych do zaproszenia na 8 urodziny wypadające na początku lipca, to prawdziwe ewolucje najróżniejszych koncepcji, żonglowanie prawdopodobieństwami, alternatywami i możliwościami w kwestii wzajemnych sympatii towarzyskich. Zaproszę całą naszą klasę, wiadomo (klasa 1 w naszej szkole liczy 5 osób - przyp. tłum.) ale muszę się upewnić, że Kuba będzie, lubię Kubę bardzo, Wojtka już mniej, przeszło mi, no a Adam, wiadomo, zajęty, Kalina zarezerwowała, ale zaproszę, bo będzie Kalina, to się ucieszy, tylko czy Adam będzie się bawił z Wojtkiem, to nie wiem, no trudno, najwyżej pójdzie na kompa do Czwartego, ale może będzie się bawił, i jeszcze koniecznie dziewczyny z 2 klasy, lubię je wszystkie i one też lubią mnie i siebie, dobra, to mam z głowy, aha, jeszcze Zuzę i dużą Anię z 3 klasy, no muszę je zaprosić, bo szukamy razem robaków na przerwach, trzeba zapytać, czy nie jadą od razu na początku gdzieś na wakacje, no i Madzię z przedszkola muszę jeszcze, mama, pamiętasz?

Szkołę, znajdującą się w zabytkowym pałacu z XIX wieku, otacza piękny, choć lekko zaniedbany park. Kawalątek terenu wydzielono na boisko dla piłki nożnej, z dziurą w siatce, żeby można było, stosując specjalna technikę przeciskania, udać się na sąsiadujący ogród po zbyt intensywnie wykopniętą piłkę. Jest połać piachu, służąca trochę za piaskownicę dla młodszych uczniów, a trochę za pomoc edukacyjną dla pana od przyrody, który ostatnio, kopiąc w nim łopatką, pokazywał czwartoklasistom kształtowanie się elementów krajobrazu z naciskiem na rzeźbę terenu. Tuż przy piachu znajduje się pokaźne stado samochodowych opon różnych rozmiarów, wbitych w ziemię, relikt z czasów szkolnych rodziców aktualnych użytkowników, i mimo, że pewnie nie spełniają już współczesnych standardów bhp, nadal stanowią imponująco atrakcyjne elementy wyposażenia placu zabaw. Na tych oponach, podobnie jak -dzieści lat temu, na przerwach przesiadują starsze klasy, a młodsi wspinają się i pokonują swój pierwszy parkour. Początku i końca przerwy nie obwieszcza dzwonek, wyłączono go całkiem, nauczyciele sami pilnują czasu lekcji i odpoczynku, a dwie długie przerwy, zupełnie nietypowe, kończy najczęściej dźwięk gwizdka wuefisty. Klasy są kilkuosobowe, atmosfera prawie że rodzinna. Nic dziwnego, że w takim klimacie młodzież ima się zabaw swobodnych i niekierowanych, szczególnie w czasie, gdy słonko przygrzewa, a oceny już wystawione, do wakacji niedaleko i przyroda aż prosi o celebrację. Mama, dziś w szkole było super ekstra, bawiłyśmy się z dziewczynami w pogrzeb, najpierw w tym piachu, co mamy koło opon zrobiłyśmy sobie plażę, zdjęłyśmy buty i skarpetki, i w ogóle był czilaut i opalanko, a potem Sandra powiedziała, żeby ją zakopać, no to zrobiłyśmy pogrzeb, wystawała jej tylko głowa trochę, a reszta pod piachem, zerwałyśmy trochę kwiatów i przyniosłyśmy na grób, potem chciałyśmy śpiewać jakieś piosenki takie, jak się śpiewa nad grobem, ale nie mogłyśmy sobie przypomnieć żadnej, więc Rozi śpiewała kolędę, tylko ona umiała całą, no a potem Rozi też chciała być zakopana, ale nie w grobie, tylko chciała mieć ogon jak syrena, więc była syreną, i potem szukałyśmy jej buta, bo się gdzieś zapodział pod piachem, no czad był, mama!

Fascynuje mnie dziecięce spojrzenie na temat śmierci i wszelakie tematy ostateczne. Prosto przerabiane w umyśle, oczywiste, doprawiane nutką zwyczajnej ciekawości. Szkoda, że praktykowane w większości w naszym kraju obrzędy katolickie są takie przytłaczające, niesamowicie depresyjne, podkręcane ciężką oprawą przygniatających organowych pieśni i modlitw. Rozumiem, że to element kultury, zakorzeniony głęboko znów w średniowiecznych zwyczajach, nawykach i spuściznach, ale miałam okazję brać udział w pogrzebie protestanckim i... o matulu!, jakie to dobre było, był smutek, owszem, ale jednocześnie nie dająca się stłamsić radość, że zmarła osoba, bardzo wierząca, jest już u swojego boga. Samo nabożeństwo to sporo śpiewania przy akompaniamencie gitary, i to śpiewania dającego nadzieję wszystkim wierzącym, to również wspomnienia o zmarłej - ludzie podchodzili do mikrofonu, mówili, skąd ją znali, w jaki sposób rozwijała się znajomość, chwalili jej bigos i pogodne usposobienie, a później, podczas odprowadzania urny z prochami na miejsce pochówku z głośników płynęła jej ulubiona muzyka, Andrzej Lampert, Josh Groban... Jakie to dobre doświadczenie nie tylko dla dorosłych, ale i dla dzieci, które z pogrzebów nie muszą przecież wynosić traum, które mogą przechodzić naturalny, psychologiczny proces pożegnania i żałoby, nie narażając się na emocjonalną miazgę. Mam ciągle przed oczami mojego osobistego żałobnika, jedenastoletniego Trzeciego, który na pogrzebie swojej prababci stał razem z nami na pierwszej linii frontu, tuż przy dole, do którego uroczyście wpuszczano trumnę. W dłoniach nerwowo miął czapkę, wycierając nią od czasu do czasu płynące po buzi łzy, a jednocześnie wychylał się powoli, z ciekawością zerkając w dół, i obserwując cały proces opuszczania zwłok. Naturalny smutek, któremu należy pozwolić trwać, łzy, które są w takich sytuacjach potrzebne i którym trzeba pozwolić płynąć, w kontraście z autentycznym zainteresowaniem się elementem życia, z którym prędzej czy później musimy się wszyscy konfrontować. Można i pogrzeby przeżywać dobrze, choć paradoksalnie to te świeckie łatwiej przeżyć spokojniej, religijne zaś są cięższe ze względu na dysonans, jaki same w sobie generują. Strasznie się ludzie zakręcili w takim osadzeniu pomiędzy tym, czego naprawdę potrzebują i pragną, a co narzuca im kultura i źle rozumiane powinności. Jeżeli potrzebują takiego obrzędu - w porządku, każdy ma swoje własne wzorce przeżywania i radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Ale jeśli chcieliby inaczej? Był u nas ostatnio pogrzeb małego dziecka, maluch zginął w okropnym wypadku, do którego przyczynił się, nieświadomie oczywiście, jego tata. Niewyobrażalna tragedia. Czy oni - rodzice, dziadkowie - naprawdę potrzebowali tłumów ludzi na pogrzebie? Tej niesamowicie uroczystej oprawy? Czy zależało im na wsparciu, poprzez obecność, osób, które w większości w ich życiu nic nie znaczą? Czy potrzebowali stania we dwoje nad tą małą mogiłką, w stanie kompletnego zamroczenia bólem i lekami psychotropowymi, mając za plecami kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset osób? Półprzytomnego stania tam na czele tłumu, ze świadomością, że najgorsze i tak dopiero przed nimi? Czy tego chcieli? Może chcieli.  A może nikt im nie powiedział, albo nie byli w stanie dopuścić do siebie myśli, że mogą swoje dziecko pożegnać inaczej, intymnie, prywatnie, w swoim kameralnym gronie, bez ogłaszania i obwieszczania, bez wypasionej mszy i koszmarnych dźwięków ceremonii iście szatańskiej, bo nie można chyba nazwać jej boską. Dla mnie - okrucieństwo społeczne w najwyższym wymiarze.   
No ale to dla mnie, i pewnie jeszcze jakiś czas temu szereg ograniczeń  w podobny sposób determinowałby moje postępowanie. Ostatnio jednak życie wręczyło nam złotouste nożyczki, którymi z lubością przecinamy wiele zamotanych, zaplątanych sznurków nieuzasadnionych przymuszeń. Wraz z niwelowaniem napięć spowodowanych naprężeniem sznurków, spływa na nasz dom spokój i przeogromne, namacalne niemalże poczucie ulgi.

Jak to jest z tymi kotami, pyta Szósty, rzeczywiście mają dziewięć żyć? Niektórzy w to wierzą, odpowiadamy, nie tylko w odniesieniu do zwierząt, ale i do ludzi, to jest wiara w reinkarnację, inni wierzą w życie wieczne, w istnienie jakiegoś pięknego raju, do którego trafiamy po śmierci, a jeszcze inni uważają, że gdy umieramy to po prostu zasypiamy i wpadamy w niebyt, tak jak przed urodzeniem,  po prostu znikamy żyjąc tylko w pamięci tych, którzy nas znali. A ty jak uważasz? Nie wiem na razie, rzuca Szósty lekko, wszystkie opcje są okej. Wybiorę, gdy dorosnę.

Tymczasem Piąta wraz z psiapsiółką realizuje plan kolorowania kolejnych kamieni milowych, oraz tablic motywacyjnych życiowych planów i zmian. 








1 komentarz:

  1. dużo tematów i ważnych. więc na raty, bo ja jeszcze nie obrobiona jestem. otóż zazdroszczę szkoły...w takiej bym chciała sama pracować. w tym tygodniu jesteśmy na luzie, robią co chcą, grają w planszówki, ogladają, sluchaja...pełen luzzz bo wiadomo wszyscy już mamy dość. jakie to ważne to dzieciństwo. BARDZO.
    Teatru.

    OdpowiedzUsuń