Dobra.
Poskładane, zapakowane, niektóre zafoliowane.
Dziecięce, niemowlęce ubranka.
Część do oddania, bo pożyczone, część już w dobrych ręcach Kubusiowej mamy, która Kubusia owego jeszcze pod serduszkiem swym trzyma.
I, jak już Best Friend również była łaskawa stwierdzić - co? To koniec? Tak po prostu koniec dzidziusiowania, kołysania, przytulania,stópek całowania...? W sumie, obiektywnie rzecz biorąc, dzieci jest czworo, więc sobie możesz, mamo wiecznie niespełniona, całować te stópki choćby do końca twych dni.
Heh.
Całować - do rozmiaru powiedzmy 28. Bo takie 44 (osiąg Pierwszego), to ja, przepraszka, niespecjalnie chętna.
Tak czy tak, świadomego i planowanego macierzyństwa koniec. Mus zająć się teraz tym dobytkiem, który jest, wykształcić, na ludzi wyprowadzić, niektórych do przedszkola najsampierw posłać, chodzić nauczyć... Choć Mój powiada, że jak już czworo jest, to i sześcioro i - buahahaha - ośmioro może być, żadna to dla niego różnica, gromadka jest tak czy tak.
Ale czasem, szczególnie wieczorami, wymięka. Wraca od psiaków zmęczony, najczęściej akurat w porze przed-sennej krzątaniny...bo maluchy do kąpieli, kolacja tudzież mleczko, siusiu, bajeczka, książeczka i nyny... Zakasuje rękawy i bez zbędnych pytań bierze się do pierwszej najpilniejszej czynności, żeby sprawniej, szybciej, nienerwowo... i czasem, przy wspólnych dziecko-zajęciach, najczęściej w łazience, gdy jeden maluch jeszcze w wannie, drugi wycierany, kremowany, w piżamkę pakowany, zagaduje: może film obejrzymy? na tarasie posiedzimy? do zwierzów na chwile pójdziemy? I ja wtedy: tak, tak, jasne... Ale potem okazuje się, że właściwie prasowania cały stos, albo z sypialni głosik jakiś dobywa się jeszcze, niby w słodkim śnie pogrążony ale jednakowoż nie na tyle, by czujność utracić...albo psisko jakieś wymaga większej uwagi i on sam dłużej z nim posiedzieć musi, uspokoić niespokojnych, posprzątać nieopatrzne siku na legowisku... albo też starszemu naszemu któremuś przypomina się rzecz niecierpiącazwłoki - mamo, pomóż, bo to, bo tamto, a miałaś mi poszukać niebieskiej koszulki, a obiecałaś pomóc...
I tak to jest.
Dobrze jest.
Pierwszy ostatnio został przez kilka godzin z Czwartym. Mieliśmy wiele spraw do załatwienia w mieście, zakupy, psiaka do weterynarza - na prośbę fundacji, jakieś formalności, papiery... Zabraliśmy ze sobą Trzeciego, a Pierwszy i Drugi na stanowisku - co do Czwartego, i co do dobytku Hotelowego.
Psiak choruje okrutnie, chudnie, kostkami samymi grzechoce, nowotwór, anemia, i co tam jeszcze... jedna lecznica bezradna, więc diagnozowanie w drugiej... W samej przychodni półtorej godziny! Potem reszta. Zeszło ponad 5 godzin. Starsi już nieraz zostawali z niemowlęcymi braćmi więc nic nowego. Ale TEGO jeszcze nie było! Telefon - dzwoni Pierwszy.
Mamo - on robi kupę!!! Przewijanie z siku - bywało. Kupa natomiast, jako substancja skażona i promieniotwórcza, jest z reguły omijana przez nastolatków naszych łukiem szerokim.
Nic nie poradzisz, musisz go przewinąć, nam jeszcze trochę zejdzie... No więc we dwoje, uzbrojeni w foliowe reklamówki, chusteczki nawilżane, ręczniki (??) zabrali się do operacji, no i co, i dali radę.
Mamo, zrobiliśmy to! Ale pampersa chyba założyłem mu tyłem do przodu, trudno, tak musi mieć, gna po raku jak zwykle więc chyba nie zauważył...
Tak mnie trzyma, i cieszy, i ładuje to rodzinne tu i teraz. Lubię wspominać, i myślę o przyszłości ale są to zaledwie okruchy świadomości - siłę daje mi dzisiaj, teraz, spokój i zamieszanie, radość i zmęczony "oklap". Garstka uśmiechów, filiżanka kawy, jakiś sms. Raczkujące stworzenie w zabawnych rajstopkach z samolotem na pupie. Wesoły Dwuipółlatek, wymawiający "si" jako "ch", więc: "Mamo, mamo, pać, Pucha (Pusia) i Michu (Misiu)!" Albo: "Moje ato, moje - Kamicha!" (auto Kamisia ;)
"Rób to co kochasz
i rób to z miłością
a będziesz kim zechcesz"
(Beata Pawlikowska)
Wielgachnymi krokami, nieubłaganie, zbliża się termin powrotu Matki Polki do pracy. I trwa burza mózgów - co uczynić, i w jaki sposób, żeby było dobrze. Dla wszystkich.