poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Metamorfoza

Ten moment, kiedy masz w domu 2,5 latka, i zupełnie nietypowo nie ma w tym samym czasie na liczebnym rodzinnym stanie żadnego niemowlaka!
Ten moment, kiedy w salonie nie stoi wózek, na stole nie ma przewijaka, po kątach nie walają się grzechotki i piszczałki oraz malusie ubranka.
Ten moment, kiedy twój najmłodszy debiutuje w przedszkolu a ty, zamiast cieszyć się, że dał radę i upajać dopołudniową wolnością siedzisz i gryziesz palce z nerwów oraz z powodu poczucia nieuchronności, nieodwracalności, przemijalności czasu, który dobitnie pokazuje ci, że nic już nie będzie takie samo. Oraz żeby zająć czymś myśli, piszesz na prośbę sołtysa wniosek o dofinansowanie do zagospodarowania terenów zielonych w naszej wsi.

2 sierpnia Szóstemu stuknęło równo 2,5 roku i pomaszerował razem ze stęsknioną za przedszkolem Piątą. Wzięła go za rączkę i wprowadziła do sali, tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
I dał radę. Bawił się, prowadził wnikliwe obserwacje nowego dla siebie otoczenia, eksplorował teren i badał zachowania oraz relacje międzyludzkie w grupie. Na koniec zjadł obiadek oraz, czego byłam przypadkowym, ukrytym za uchylonymi drzwiami świadkiem - poprosił o dokładkę zupki. Kolejne dni przynosiły dalsze spokojne aklimatyzowanie się, pierwsza drzemka, pierwszy dłuższy spacer, teatrzyk, zajęcia kulinarne podczas których w trochę za dużym fartuszku z zapałem mieszał i próbował ciasto na ciasteczka - dostałam fotkę od wychowawczyni. Nie widać po nim żadnej traumy, choć już w domu potrzebuje trochę więcej czułości, bawi się zawsze gdzieś tam w pobliżu mnie, a kiedy znikam w innym pomieszczeniu - szuka, kontroluje. Pamiętam, że ze starszymi było zupełnie podobnie.

Minęły trzy tygodnie. Jest przedszkolakiem z pozytywnie przebiegającą adaptacją. A ja stałam się matką, która nagle w godzinach dopołudniowych nie musi wszystkich swoich zajęć postrzegać przez pryzmat absorbujacego brzdąca, zaczynać ich wiele jednocześnie i kończyć kawałkami. Brzdąca, który od rana jęczy, że chce na podwórko więc domowa robota zlec musi bo matka nie odmawia. Z pewną dozą nieśmiałości i niedowierzania spoglądam w niedaleką wrześniową przyszłość, kiedy wyprawiwszy do placówek bOMbelków sztuk sześć będę mogła robić...coś. Cokolwiek. Pracować. Prowadzić dom. Gotować. Pić kawę w ciszy. Jechać na zakupy z włączoną na full muzyką. Iść na kijki z sąsiadką, która ma dwa dopołudnia w tygodniu wolne.
Uświadomiłam sobie, że powoli zaczynam być odrębną istotą.
Jest to dla mnie dość szokujący fakt.

Z panicznym strachem przygotowuję się na optymalizację osobowościową z ukierunkowaniem do wewnątrz ;)