czwartek, 29 czerwca 2023
Z górskiego łajzowania krótka relacja
środa, 28 czerwca 2023
Orłem, lub kolorową owcą być
Osypało nas brokatem. Wielokolorowym. Efekt to prób generalnych przed wielką imprezą urodzinową Piątej, gdyż ponieważ postanowiła ona wraz z towarzystwem czynić wówczas domowe slimy i dziś odbył się przegląd dodatków, wraz z demonstracjami - rzeczony brokat, kuleczki styropianowe, piankolina, malusie serduszka, gwiazdeczki, kryształowe pierdoletki, to wszystko w połączeniu z glutem daje efekt tfórczej personalizacji. Oprócz tego dokupione zostały farby akrylowe do malowania kamieni i plastrów drewna, przeliczono pisaki do tegoż (starczy), oraz odszukano zestaw małych pomponów, piórek, ruchomych ocząt, itepe, bo może będzie też doklejanie, albo robienie kosmitów z papierowych kubków, potworków z rolek po papierze toaletowym, ptasząt i królików z drucików gnących, meduz z talerzyków, iiii... generalnie pomysły Piątej to nie kończący się ciąg inspiracji. W ostatniej chwili podjęta została decyzja o rezerwacji dmuchańca, rzecz długo rozstrząsana, bo nietania, ale czego się nie robi dla dzieciątek swoich, dla "tatuusiuu, prooszę!" i dla faktu, że to pierwszy i zapewne ostatni raz, bo Szósty urodziny miewa w lutym - pora zdecydowanie nie dla takich sprzętów - a Piąta już z owych zacznie wyrastać. No więc stanie w ogrodzie dwutorowa napowietrzana zjeżdżalnia "rekin", wynajem całodniowy za miliony monet ("ale to już jest prezent na urodziny, imieniny, gwiazdkę i przyszłoroczny Dzień Dziecka, pamiętaj!" - rzekł ojciec, a w tle chichotała wątła konsekwencja), i miejmy nadzieję, że przetrwa u nas pomyślnie wszelką eksploatację. Z racji ostatniego zafascynowania Piątej Minecraftem niespodziankowy tort szykuje się w tym klimacie, zdolna sąsiadka poproszona została o wypiek tortu z "trawą" na wierzchu. Dlaczegóż? Dlategóż gdyż ponieważ Piąta w tym Minecrafcie zajmuje się oczywiście zwierzętami, i gdy następuje jej czas gry słychać z głośników pobekiwanie, pomiaukiwanie, pochrząkiwanie, wydzieranie się pikselowych ptaszysk i tym podobne efekty audio. Podejrzałam ostatnio tworzenie przez nią zagrody owiec i przekopawszy czeluści internetu znalazłam w rozsądnej cenie kilka figurek tych sympatycznych stworzeń typowo z gry, sęk był w tym, że miały różne kolory, a łowce, jak wiadomo, bywają białe, także w świecie wirtualnym, wnioskując z tego, com zdążyła zauważyć. No ale zakupiwszy, gdyż Piąta, typ elastyczny, cieszy się zawsze z oryginalności i niuansów niekoniecznie zgodnych z rzeczywistością. Miały być, i będą zatem te barany na tortowej, słodkiej, kremowej trawie ułożone i gites.
Jakby mię ktoś wczoraj w pysk dał, gdy Piąta wieczorem, siedząc przy kompie, wrzeszczeć poczęła: Ojaaa, hurra, ja cie, odkryłam kod/mod (czy co tam), że mogę zrobić barwione owce, chodźcie zobaczyć moje cudowne stado, każda ma inny kolor!!! No to ci się upiekło, matka, rzekłam do sie, psim swędem trafiłaś w dychę, intuicja miewa się nieźle nawet w takich totalnie nieistotnych sytuacjach.
Pada. Deszcz potrzebny, i ochłoda również, psów wakacyjnych już sporo, więc niezłe wyzwanie z wyprowadzaniem na wybiegi, bo część chce być pod zadaszeniami, a część siku, kupa i nawrót, do sypialni, na kanapy i materace, dopasowujemy się do preferencji i ogólnej sytuacji, ino sprzątania więcej, a dobre chłopię, pracownik nasz, po maratonie związanym z naszym wakacyjnym wyjazdem słusznie wypoczywa na kilkudniowym wolnym. Drugi na szczęście kończy już sesję, dwa egzaminy jeszcze i będzie kolejna para rąk do pomocy.
Przeczytawszy niedawno fajne powiedzonko pomyślałam sobie, że te tęczowe owce dla Piątej to znów nienachalna i niechciana, ale jednak! symbolika! Bo jeśli ktoś nie da rady, z różnych względów, czasem niezależnych, być orłem, może sobie iść z owcami w stadzie, ale niekoniecznie musi się do nich dopasować, może sobie być kolorową, a nawet czarną owcą, zawsze to lepiej, ciekawiej i z większymi szansami na odłączenie się od stada i odbicie na własną ścieżkę. Kolorowa owca może być stanem przejściowym między zwyczajną, białą, a owym wymarzonym orłem.
"Jeśli idziesz w stadzie owiec, dojdziesz tam, gdzie owce. Jeśli wybierzesz drogę orła, dolecisz tam, gdzie chcesz".
poniedziałek, 12 czerwca 2023
Dobrze
niedziela, 4 czerwca 2023
Dwie małe podróże z historią w tle
Nosi nas ciągle w świat. W polski świat, znaczy. Nie ma możliwości wyjazdów, a i tak kombinujemy, organizujemy opiekę dla zwierzów, robimy dzieciakom wolne w szkole i sruuu, na jeden dzień. Pojechalim ostatnio do Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu, bo Czwarty, zapaleniec wojskowo-historyczno-geograficzny miał ów obiekt obiecany w okolicach swoich urodzin. Które były w marcu. Podczas godzinki podróży Szóstemu nagle zjawiła się w umyśle myśl taka, że skoro Czwarty ma niniejszym spełniane marzenie wyjazdowe, to oni też chcą. On, Szósty, zapaleniec piłkarski bardzo by chciał - tato - pojechać na prawdziwy mecz kiedyś, na taki prawdziwy, duży stadion. Choćby Poznań, tato. Mój nosem siąknął, nie, Poznań chyba nie, tam często się napier*...., przemoc znaczy się, tam jest. Może Narodowy więc. Obiecał, że przemyśli, temat wróci w odpowiednim czasie, przegadamy. Trzeci do marzenia się dołączył, choć był już z klasą, z wychowawcą wuefistą, ale rodzinnie też fajnie, swobodnie, więc ufff, dwa marzenia w jedno połączone, brzmi ekonomicznie. Piąta powiedziała, że się zastanowi, co jest niezwykle niepokojące, bo z jej zastanawiania się może urodzić się na przykład Puszcza Amazońska, zgodnie z zainteresowaniami, gdyż zwykłe ogrody zoologiczne już jej nie satysfakcjonują.
Męska część wyprawy w Muzeum czuła się świetnie, jechał też z nami Drugi, skarbnica wiedzy historycznej, rozgadywał się z kustoszami wszystkich pawilonów, dawał się zagadywać i zatrzymywać. Czwarty, jak w transie, rozpoznawał typy czołgów i umieszczał je w konkretnych momentach historycznych, komentował mnóstwo ciekawych drobiazgów, pojazdów, broni, mundurów, aranżacje wojennych szpitali, kuchni polowych... Bezsprzecznie był w swoim żywiole.
Piąta zaś nudziła się okrutnie. Przez pawilony przechodziła obrażona, kręcąc nosem na specyficzny zapach paliwa, oleju i środków do konserwacji maszyn. W końcu rozłożyła się na zewnątrz, na trawniku, wyraziła prośbę o niezmuszanie do wchodzenia we wszelkie wnętrza i zajęła się obserwacją ukierunkowaną licznego trawnikowego robactwa. "Kiedy jeden robak podróżuje na drugim to będą z tego jajka, a potem kolejne robaczki" - tłumaczyła Szóstemu. Tworzyła budowle z trawy, kamyczków i patyków, do których naganiała wszelkie istoty żywe. Podsumowała potem wycieczkę, że była niezła.
Kilka dni temu dotarliśmy do Warszawy. Podróż również planowana od jakiegoś czasu, Mój, realizując obowiązkową swego czasu zasadniczą służbę wojskową, spędził prawie dwa lata w formacjach Kompanii Reprezentacyjnej WP, pełnił warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza, brał udział w uroczystościach państwowych i zapragnął "swoją" Warszawę dzieciakom pokazać. Przez jeden cały dzień udało nam się zobaczyć sporo, więcej, niż zakładaliśmy. Ogarnęliśmy dojazd w niecałe cztery godzinki, auto postawione na parkingu na przedmieściach, zakupione tam bilety na całą komunikację miejską - o matulu, jak to tam dobrze funkcjonuje - najeździliśmy się i tramwajami, i autobusami, no i metrem, kilka razy, cóż za atrakcja, w dodatku dla całej naszej szóstki zupełnie pierwszy raz. Jazdę miejskim autobusem Szósty skomentował, że "dlaczego tu nie ma pasów do zapięcia, ja się pytam", a potem już tylko chłonął. Do GNŻ zaszliśmy akurat na zmianę warty, piękne to niezmiennie, Mój na Placu powziął postanowienie nauczenia potomstwa kroku defiladowego i opowiadał różne historie ze swoich wart, na przykład takie, że w nocy zdarzało się, iż w Garnizonie zmiana zaspała, i czekali i czekali, a spod Grobu, wiadomo, ruszyć się nie można, radiostacji i innych urządzeń komunikacyjnych wtedy nie mieli, i co teraz, biec sprintem przez Plac budzić zmianę, czy czekać. Wspominał po raz kolejny okropnie wyczerpującą naukę marszu w pierwszych tygodniach, naukę kroku, konieczność idealnej synchronizacji bo na uroczystościach z prezydentem nie można było się spóźnić o ułamek sekundy, posiniałe udo przez wiele miesięcy od uderzeń dłonią w marszu... Pamiętam to, bośmy już wtedy młodzieńczym uczuciem związani byli. Część historii pisklaki znały już z domowych opowiadań, ze zdjęć, ale tu, na samym miejscu wydarzeń, wszystko brzmiało inaczej, prawdziwiej, więc gęby otwarte, chłonące kolejne ciekawostki. W swobodnym chodzeniu po kluczowych zakątkach stolicy przeszkadzały tłumne wycieczki szkolne, nie zawsze kulturalne i wielokrotnie zakłócające percepcję; jedyna korzyść z nich była taka, że czasem można było przystanąć i posłuchać przewodników. Dużo ludzi w tej Warszawie, stwierdzili potem. W Warszawie ludzie gadają do siebie - zauważył też któryś, bowiem rzeczywiście, ilość osobników przemieszczających się chodnikiem ze słuchawkami w uszach i rozmawiających telefonicznie-słuchawkowo zdecydowanie przewyższa liczebnością tychże w naszym okolicznym miasteczku, szczerze mówiąc, takie zjawisko bywa u nas nader rzadko spotykane. W Warszawie ludzie czują się z tym bardzo swobodnie - idą i mówią, mówią, mówią... do siebie... do swoich słuchawek, te słuchawki głosem w uchu coś im odpowiadają, o coś pytają, więc oni znowu mówią... Chyba nawet nie załatwiają spraw. Tylko mówią. Pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie te małoletnie proste spostrzeganie i nazywanie świata.
Do domu wracaliśmy, gdy noc już rozsiadła się spokojnie na wygodnej makatce mijanych wiosek, pól, łąk, lasów, i na rozświetlonych latarniami wstążkach autostrady.
Szósty zajrzał mi dziś przez ramię, gdy spoglądałam w internety w związku z Marszem, scrollowałam zdjęcia, rzucałam w Mego krótkimi uwagami. Patrz, mówię do grzdyla, tu byliśmy. O - mówi on, patrząc z daleka na morze głów - a nam się wydawało, że wtedy dużo tych wycieczek szkolnych było, dziś to dopiero się ich tam zjechało.
No zjechało się, dobrze, że się zjechało.
sobota, 3 czerwca 2023
Gołąb (nie)pokoju
Poszłam do lasu rano, sama, po endorfiny. Zabrałam ze sobą kijki i zestaw przemyśleń. Lubię samotność bardziej, niż mam odwagę głośno się do tego przyznać, Mój foszył trochę, bo często chodzimy razem, z psami, a moje samotne wyprawy to jego nadąsanie. Trochę zazdrosny o mój na to czas, trochę straszy, że niebezpiecznie. Serio? Zwierzaków się nie obawiam, bo nie stanowię dla nich zagrożenia, więc i one nie widzą go we mnie, a ludzie? Kto by tam chciał napadać starą babę. Wróciłam po godzinie, zrobiłam obiad, dzień się cudownie wydłużył, z wszystkim zdążyłam. Wieczorem przestał się dąsać, bo dałam się jeszcze wyciągnąć na rowery, szaro już było, ale taka nasza wiosenno-letnia tradycja, przejażdżka po obrobieniu wszelakich podopiecznych. Kiedy robi się całkiem ciemno, na leśnych dróżkach trochę straszno, wąski pas przed nami oświetlają tylko rowerowe lampki, ale ten zapach - wilgoci, życia, rozpoczynających się procesów nocnej produkcji, te szelesty w krzaczorach, bo zwierzyna czuwa i wyraża obecność! Kiedy przejeżdżamy przez wiochy, lubię spoglądać w rozświetlone okna, podglądać zwyczajne życie, ktoś krząta się w kuchni, migają żywe obrazy telewizorów, w dziecięcych pokojach o pstrych ścianach, zanadto wyposażonych w miliony barwnych pierdółek, przesuwają się małe głowy, lub tkwią nieruchomo przed ekranami komputerów. Zagadujemy do psów doskakujących do ogrodzeń i nas oszczekujących, czasem poznajemy hotelikowych bywalców, uspokajamy po imieniu, wtedy one stają osłupiałe, oniemiałe, poznają, niektóre może by się i ucieszyły, ale mijamy zbyt szybko, ulotna chwila i jesteśmy już kolejną warstwę ciemności dalej. Uliczne, blade latarnie z czujnikami ruchu migają jaśniej, gdy wjeżdżamy w blady krąg światła.
A na Dzień Matki dostałam laurki, kwiaty, słodycze i cztery mamowe magnesy. Śmiesznie było, staliśmy na tarasie, na stole już naczynia, przekąski i przygryzki, czekaliśmy na resztę, bo Mój rozpalił ognicho i miało być pieczenie czegotambądź, nagle zaczął nawijać, że w koronie wierzby, która solidnie wyrosła tuż przy wyjazdowej bramie i przy wiacie parkingowej dziki gołąb uwił sobie gniazdo i wysiaduje jajka. Zaganiał młodych - No chodźcie, chodźcie, pokażę wam to gniazdo, tylko cicho, ostrożnie! Trójka stanęła w szeregu, gotowa na konfrontację, Piąta pierwsza, jak zwykle w niedoczekaniu, gdy chodzi o faunę/florę, tylko Szósty coś nie chciał, kręcił się przy sałatkach, mówił: Potem, tato! A Mój, lekko zgasiwszy, odrobinę stłumiwszy swój wcześniejszy dziecięcy entuzjazm, syknął przez zęby: Chodź zobaczyć tego gołębia! Ale mi już! W tej chwili, bez dyskusji! Szósty się zdziwił, i w tym zadziwieniu nie śmiał się ojcu sprzeciwić, olśniła mnie światłość domysłu, ale niczem nie dała poznać, w tym samym niemalże momencie nadjechał motocykl z Pierwszym w siodle, i Drugi zszedłwszy z piętra, ze swojej jaskini nauki (bo sesja zaraz) poszedł "po coś" do auta. Po chwili niedługiej, szepczącej, szeleszczącej przy bramie, całkiem już liczna gromada kroczyła w tajemnej procesji, dzierżac wielobarwne kwiatowe chwasty w dłoniach, magnesy i inne cuda, które ukryte były, a jakże, w aucie. Zebrałam wszystko w naręcze, wyściskałam tak uczestników pochodu, jak i organizatora, udając totalny zaskocz bezbrzeżny. A gołąb, jak się okazało, faktycznie był i jest, dorodny, szary. Z leciutkim niepokojem zerkam z dołu codziennie, siedzi, spokojny, ale to gniazdko... liche jakieś takie, w koronie dość niestabilnej, bo wierzba wysoka, ozdobna, żaden tam twardy drzewiec, i gdyby tak dopadł je silny wiatr, lub deszcz obfity, nie wiem, czy się utrzyma. Ptak słusznych rozmiarów, a siedzi na stosie patyków, mam wrażenie, kiepściutko powiązanych, i nie wiem, czy to budowniczy do kitu, czy wręcz przeciwnie - taka konstrukcja świadczyć ma może o przemyślanej wytrzymałości? Może tu mamy do czynienia bardziej z solidnością umysłu i niepojętą dla zwykłych śmiertelników umiejętnością konstruktora? I może to komunikat taki, że ty się, człowieku, marny i ograniczony puchu, nie zdziwiaj i nie wtrącaj. Nie wiem. Wróble w swoich misternie uwitych gniazdach, w tunelach dachówek i pod panelami, wyściełanych psią sierścią i innym przyjaznym budulcem, mają miękuchno jak na pierzynie. I ukryte te gniazdka, schowane, strzeżone. Taka różnica. Czas pokaże, co dalej i jak się mieszkaniowe sprawy rozwiążą. Mój ironizuje, że upasłam ptaszyska zimą, obficie zaopatrując karmnik, to teraz mają problem z nadwagą.
Kiedy wykonałam potwornie ciężką pracę umysłową i postanowiłam zaufać gołębiowi, oraz tym samym nie dramatyzować, przyjechała moja mother i jednym krótkim zdaniem, słowem właściwie, zapytajnikiem najprostszym z możliwych, zmiotła solidną konstrukcję mojego nastawienia. "A koty?", zapytała. Po czym dodała - "Łatwo im będzie tu wejść, wdrapać się, jak już pisklęta będą". No tak. Nasze upilnuję, ale te wiejskie, kręcące się nocną porą wszędzie, w każdym obejściu? A podloty potem? Skaczące po trawie? Shit.
Zwierzęta mądre są, postanawiam sobie przypomnieć. Rozsądne. Koty nie zawsze okrutne. Nasza Czarna, na przykład, nie ma w ogóle potrzeby polować, wychodzi na taras, rozkłada się na drewnianej skrzyni lub ławie i drzemie, a ptaszyska prawie pod nosem jej skaczą. Nie dalej jak wczoraj klientka opowiadała nam, jak jej charcica, starsza dostojna pani wychowała szczeniora (nie swojego) na spokojnego i grzecznego pieska, jak pod wpływem wychowawczym mądrej madmłazel rozigrana i niepokorna Ilanka przejmowała sposób bycia Riny, jak to było można cudownie obserwować. Mamy teraz na wakacjach Barisia, stareńkiego sznaucera, który od urodzenia nie widzi i nie słyszy, realne funkcjonowanie takiego zwierza wydawało mi się niepojęte, bywają u nas często psy albo niewidzące, albo niesłyszące, więc o sposobach radzenia sobie z takimi niedogodnościami i potrzebach wiemy sporo. Ale takie combo? Przemili starsi państwo, którzy go przywieźli, mówili, że mają go od szczeniaka, no taki się urodził, wzięliśmy, wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, ale dopiero później okazało się, że z kluczowych zmysłów tylko węch mu pozostał, i tak sobie żyje już 14 lat, najpierw w towarzystwie suni owczarka, a od roku sam, bo sunia odeszła w chorobie. Bariś żyje, i to w całkiem niezłym komforcie i dobrostanie psychicznym, ma imię, choć nie jest w stanie na nie zareagować, wszystkie bodźce odbiera jakąś obłędną echolokacją węchową i skórną, apetyt tak na życie, jak i na jedzenie ma ogromny, drepcze sobie, albo kładzie się w słońcu lub cieniu i wypoczywa, bez problemu odnajduje miski z wodą rozlokowane w ogrodzie, zdarza mu się mruknąć na innego psa, który znajdzie się w pobliżu i w którym może odczuć zagrożenie, ale inne ogoniaste, choć czasem mają w naturze ochotę "ustawić" słabszego, usuwają mu się z drogi, pogonił nawet wielgachnego labka, który chciał go jeno wąchnąć. Radzi sobie u nas rewelacyjnie, niewiele mu do szczęścia potrzeba. Kiedy wyczuje człowieka obok, przerywa dreptanie, staje i łepek zwraca w stronę ludzkiej nogi, by się do niej przykleić i wymóc głaski. Niesamowita istota, powiadam Wam.
Z tych wszystkich i wielu innych względów strasznie się irytuję, gdy jakiś bardzo mały człowiek wypowiada przy mnie słowo "zdechnąć". Wiem, zdaję sobie sprawę, że to takie zaszłości, stęchlizna przeszłości, religijne przekonania, że zwierz bez duszy, to zdycha, brak refleksji, kulejąca inteligencja emocjonalna i galopująca ciągle niewiedza. Niestety, używają go nawet ludzie z definicji rozgarnięci, wykształceni. W moim osobistym słowniku nie ma takiego słowa. Jest słowo umrzeć. Zwierzęta odchodzą, umierają, przenoszą się do lepszego świata - jeśli ktoś wierzy - tak jak ludzie. A przenikliwości, mądrości, umiejętności radzenia sobie z trudnościami w wielu przypadkach ludzie powinni się od nich uczyć. Czapki z głów i szacun wobec niepojętej, czasem okrutnej i niezrozumiałej, ale ciągle jednak - mądrości natury.
Wysyłajcie dużo dobra mojemu biednemu gołębiowi!