wtorek, 5 czerwca 2012

Talent

O panu Mietku już kiedyś pisałam:


Odwiedzam go pewnego słonecznego poranka. Wchodzę do... - nie wiem, jak nazwać jego specyficzne lokum... - izby?! Wchodzę i oczom nie wierzę: na jedynym wolnym skrawku podłogi stoi półtorametrowy, gipsowy posąg Matki Boskiej. Wokół rozłożone gazety, słoiki z farbą, pędzle... Matka Boska zwraca uwagę błyszczącą bordową szatą i jedną, precyzyjnie namalowaną brwią na smutnej twarzy.
- Panie Mietku... no  łał! Co to jest??!
- E, nic takiego, sołtys prosił, żeby figurę ze skrzyżowania przemalować bo po zimie taka wypłowiała...
- No super, ja nie wiedziałam, że pan taki talent w ręku masz! Przecież to tak dokładnie trzeba te fałdki, załamania sukni malować, kolory dobrać, i te rysy twarzy tak precyzyjnie... Jestem pod wrażeniem, panie Mietku!
- Nic takiego, naprawdę! Czasem coś tam maluję, dzieciakom ze wsi też, ale w szkole już zakazali, bo dzieci się pochwaliły, że na plastykę pan Mietek maluje...to nauczyciele zabronili.
- To obrazki też pan maluje?
- No kiedyś...kiedyś tak, rózne krajobrazy, i MatkieBoski, i Jezusy... Trochę tego nawet kiedyś sprzedawałem...
 - To dlaczego teraz pan nie maluje, nie sprzedaje?
- A bo to pieniędzy na farby nie ma...
- No ale na początek zwykłymi kredkami, farbkami, takimi jak dzieci w szkole malują...
- Nie, pani, teraz to już się człowiekowi nie chce...
- Kurczę, ale talent pan ma, to grzech tak marnować, można przecież jakoś wykorzystać, a skoro pan to lubi, to i z korzyścią dla pana byłoby!
Macha ręką.
- Nie te lata, pani. Liceum plastyczne dwa lata robiłem, trzeci rok zawaliłem, wtedy była szansa, teraz już za późno, bo i przeszłość kryminalna...
- Panie Mietku, głupoty pan gada! Talent jest, możliwości na początek też, tylko, widzę, chęci pana brak!
- No może. Ale jak tę Matkę Boską pomaluję dwa razy w roku, to mi wystarczy tworzenia, mówię pani!

Pani Beata. Matka pięciorga dzieci, mąż alkoholik. Obejście domu skromne, ale zadbane. Schodki prowadzące do mieszkania ozdobione po bokach kilkoma kiczowatymi, ale zwracającymi uwagę kompozycjami ze sztucznych kwiatów i liści. Odsuwam przybrudzoną żakardową zasłonę i wchodzę. Witając się z gospodynią, zagaduję o te kompozycje.
- Tak, sama zrobiłam, wie pani, lubię - uwielbiam! - taką grzebaninę. Niech pani nikomu nie mówi, ale czasem idę na śmietnik koło cmentarza, wybieram takie ładniejsze, niezniszczone kwiaty i potem w domu się bawię... Niektóre takie ładne są, że szkoda wyrzucać, naprawdę...
- No to pani talent ma, pani Beato, może jakiś kurs by pani zrobiła i w tym kierunku pracy poszukała...
- Pani, ja o kursie bukieciarstwa wręcz marzę ale ten mój mnie w życiu nie puści, siedź w domu i klep biedę, tak mówi! Za granicę bym pojechała, dorobiła, byłam przecież raz, osiem tysięcy przywiozłam, ale teraz idiota puścić mnie nie chce, i co mam zrobić, uciec??
- Ale dlaczego puścić nie chce?
- A bo zazdrosny głupek, i dziećmi też by się nie zajął, pani wie, jak to jest... Ech, gdybym takiego durnia za męża nie miała, to by to moje życie inaczej wyglądało...
Pani Beata wstaje i sięga po papierosa, ale zaraz odkłada go z powrotem. Zwracam uwagę na stos książek w bibliotecznych foliowych okładkach na półce za jej plecami. Nora Roberts, Danielle Steel...
- Lubię czytać. Bardzo. Takie inne życie w tych książkach. Romansidła, niech się pani nie śmieje, ale myślenie o tych ludziach z książki jakoś pomaga mi przetrwać każdy dzień.

Pani Jadzia. Samotna, starsza pani. Jedyny syn siedzi w więzieniu za usiłowanie zabójstwa. Dostał 9 lat. Mieszkanie pani Jadzi zawalone książkami i... ręcznie dzierganymi serwetkami. Zachwycam się ich delikatnością, kunsztem, wysublimowanym i wyszukanym wzorem.
- Trochę ich sprzedałam, ale teraz ręce już nie takie sprawne, już nie robię ich tyle, co kiedyś, szydełko z ręki wypada... Brakuje mi tego, ale cóż zrobić.
Nigdy nie traci okazji, żeby mówić o synu.
- Ale wie pani, Marek - tak go tam chwalą, na studia chce się zapisać, takie tam mają jakieś "więzienne", bo on się w szkole, proszę pani, uczył najlepiej w klasie! A za dobre sprawowanie może w przyszłym roku pozwolą na przepustkę, jeżdżę do niego dwa razy w miesiącu i ostatnio na Dzień Matki prezent mi dał, o! proszę zobaczyć!
Podziwiam zegar w drewnianej oprawie, błyszczący od lakieru. Tarcza wsparta jest na dwóch słupach, na których  wyrzeźbione są twarze. U podstawy mała szufladka.
- Te twarze, wie pani, to mi się z tymi kamiennymi słupami z Wysp Wielkanocnych najpierw skojarzyły, ale jak tak się przyjrzeć, no niech pani powie, to mają rysy nasze, moje i Marka!

W biurze usiłuję opracować plan pomocy. Usiłuję jakoś skonfrontować potencjał z możliwościami. Bo talent jest, ale się maruje. Nakłonić do wykorzystania? No właśnie... bo co potem? Czy wykorzystanie talentów da tym ludziom szczęście? 
Czy byliby w stanie udźwignąć zmianę i jej konsekwencje? 


7 komentarzy:

  1. Serce boli jak się pomyśli ile talentów i zdolności się marnuje.:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Talenta trzeba rozwijać,pielęgnować i je wykorzystywać ale ...nie zawsze taki talent przekłada się na to, co w portfelu. Szkoda, wielka szkoda.
    Nadwyrazów moc przesyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akularku...nie tylko nie zawsze, ale nader rzadko jest możliwość przeżycia z samego talentu.Pewnie dlatego wielu z utalentowanych marnuje swój dar i idzie tam gdzie może zarobić na chleb.

      Usuń
  3. Niesamowite ile ludzkich historii i niezwykłych talentów może się kryć tuż za rogiem...

    Ja swojego jedynego talentu językowego naprawdę staram się nie marnować... Co z tego, jak chce robić to co lubię, zarabiać na tym. Mieć troche grosza, tylko swojego...a i tak o pracę ciężko?

    Przeprowadziłem się na Nową Polankę: http://zyciecelta.wordpress.com/ Zapraszam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowite!I tak strasznie żal..czasem niewiele trzeba,żeby uczynić człowieka szczęśliwym.Zaprzepaszczone marzenia, niewykorzystane szanse, szkoda;/

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż smutno, że czasem tak się układa...
    Ale w końcu przychodzi myśl, żeby samemu nie zagubić własnych talentów)

    Uśiski

    OdpowiedzUsuń