niedziela, 30 marca 2014

Roczniak

 
No i mamy Roczniaka!
Rok temu o tej porze była Wielka Sobota.
Przygotowałam chłopakom koszyczek do Święconki.... i pojechałam.
Po kilku godzinach urodził się On.
 
Pięknego życia, Synu! 
 
 
 
 
 


poniedziałek, 24 marca 2014

Hotelikowo

Mój przemierza podwórko przed domem, a za nim podąża kilkanaście sztuk ogoniastych zwierzów. Część stada.
Niesamowity to widok. Psiska cieszą się, plączą mu się pod nogami, skaczą, wywijają ogonami, domagają się czułości, zabawy.

Niektórzy ciągle nie dowierzają, że Hotelik funkcjonuje na zasadzie wolnego wybiegu i większość psów biega luzem, nie rzucając się na siebie przy byle okazji. Te, które musza być zamknięte z różnych względów (nie lubią innych psów, boją się, są chore, w pogoni za przygodą przeskakują płot, itp.) są wypuszczane cyklicznie lub biegają w mniejszej zagrodzie. Kiedy trafia do nas nowy pies, czy to adopcyjny, czy "od ludzi", testujemy go z innymi, w różnych kombinacjach, i z reguły bardzo szybko wiadomo, kto z kim się lubi, a kto kogo może chcieć "ustawić".

Czasem nie dowierzamy, że to wszystko się dzieje, że podporządkowaliśmy zwierzakom całą swoją codzienność, że nie mamy "wolnego", nie możemy razem nigdzie wyjechać, dotrzeć w pełnym składzie na imprezy rodzinne... ale jednocześnie nigdy chyba nie czuliśmy się bardziej na swoim miejscu. Dużo już wiemy, potrafimy, ale jeszcze więcej do nauczenia przed nami, doświadczenie wielkie do zebrania. Ciągle ktoś się u nas przewija, przyjeżdżają fundacje, stowarzyszenia, weterynarze, wolontariusze z przytulisk, ludzie prywatni zostawiający nam pod opieką swojego pupila lub chcący adoptować jakąś bezdomną bidę.. Futrzaki są tak przyzwyczajone, że cieszą się na widok każdego ludzia z osobna, i całych grup też... śmiejemy się, że choć czasem trzydziestka psiaków na stanie, to każdy złodziej zostałby przywitany wesołymi skokami, ogona merdaniem, zachęcaniem do zabawy.

Pożegnania są trudne - bezdomniaki wyjeżdżające do swoich domów żegnamy niekiedy z łzą w oku, myśli się potem o nich, wspomina, ale jednocześnie obecna jest świadomość, że jadą po lepsze życie, do domu, na kanapę. Trudniej jest z psami odchodzącymi na zawsze. W czasie 10 miesięcznej działalności Hoteliku pożegnaliśmy w ten sposób trzy psiaki, które przegrały żmudną walkę o życie.

Latorośle przyzwyczajone, zaangażowane. Drugi, najogromniejszy zwierzolub, deklarujący już teraz chęć studiowania weterynarii, udziela się najwięcej, i też on jest najczęściej na fotkach promujących jakiegoś czworonoga. Trzeci też chce pomagać, najlepiej jak umie - nosi puszki z karmą, podaje miski, trzyma szczeniaki. Szczeniaki to jest w ogóle jego ulubiony typ, i z nimi - i z Trzecim - bywa najtrudniej przy adopcjach. Ostatnio jakoś tak się złożyło, że był obecny podczas całej procedury - Mój wyjechał, Ania z fundacji nie zdążyła dotrzeć, tak  więc sama wydawałam malucha... Wypisywałam umowę adopcyjną, rozmawiałam z ludźmi, którzy trzymali sunię, a Trzeci wył mi w rękaw - "Mojaaaa Figaaaa, mojaaaa...Kooocham Figęęę...". Pocieszyło go nieco trzymanie Figi na rękach do końca oraz przyniesienie reszty szczeniąt na godzinę do domu.
Większość bezdomniaków otrzymuje od nas nie tylko czułość, opiekę, karmę, kocyk, ciepełko, ale też imię. To jest dopiero zabawa!
Najfajniej wypowiadanie imion przychodzi Trzeciemu. Zna je wszystkie, bardzo szybko zapamiętuje, nawet imiona tych psiaków, które są u nas na wakacjach przez kilka dni lub sam weekend. Ostatnio ubaw mieliśmy dzięki cudnemu labradorowi o "gwiazdorskim" imieniu Kurt. Trzeci wypowiadał je jako "Kuj". A że Kuj uwielbia zabawę z dziećmi i szaleje na punkcie piłeczek, które chłopaki mu rzucają do aportu, Trzeci wypowiada jego imię milion razy dziennie. "Mamaaaaa, wołaj Kujaaaa..."  - drze się na przykład na cały głos. Wyobrażam sobie, jak to "Kuj" może być słyszalne, i cieszę się, że nie mamy sąsiadów! A środowiska zwierzowe już się przyzwyczaiły ;)

Pozdrawiam Was ze Zwierzakowa, jak zawsze cieplutko!


Na fotce Benio. Już w swoim domku.

niedziela, 16 marca 2014

Nauczyli

Kiedy okazało się, że jestem w ciąży z Trzecim, słyszałam różne komentarze. Oprócz tych mniej lub bardziej pozytywnych, także te odnoszące się do dużej różnicy wieku między Trzecim a starszymi synami, którzy mieli wówczas 11 i 9 lat. "Ooo... oni ci go dopiero nauczą..." - słyszałam sarkastyczno-kpiarski, przesycony pewnością prawdziwości tych słów ton - na przykład.
Ale niby czego mają go nauczyć? myślałam sobie w międzyczasie, biegając między starym mieszkaniem a budowanym nowym domem, w przerwie między wizytami u lekarza, wywiadówkami w szkole, spotkaniami, zakupami, w domu, na spacerach i w kościele.
Zwyczajowo chyba...nie wiem...przeklinania? "Fakju" pokazywania?
Pierwszy i Drugi, z racji takiej a nie innej organizacji życia domowego, angażowania się w rozwój rodzinnego przedsięwzięcia, mnogości najróżniejszych obowiązków, zajmują się młodszymi braćmi... no dużo. Zabawiają, karmią, wyprowadzają na spacery. Czasem z większą, a czasem mniejszą ochotą - ale nie psioczą, nie buntują się, nie krzyczą, że świat jest niesprawiedliwy. Na szczęście.   
No ale Trzeciego nauczyli, hmmm.
Mówienia proszę (pooochę mamo!), dziękuję (kunuję!) i przepraszam (lasiam!). 
Opowiadania treści przeczytanych książeczek w sposób logiczny, choć jeszcze nie zawsze gramatyczny. Nazywania zwierząt, owoców, warzyw.
Liczenia do 10, oraz prostego dodawania i odejmowania. Cyfry nazywane są po polsku, niektóre także po angielsku.
Nazw większości literek - co jest efektem uwielbienia przez Trzeciego gry w Scrabble - najczęściej wozi literki w autkach lub układa na planszy, gdzie potrafi złożyć proste słowa, jak "kot", "mama".
Bezbłędnego rozpoznawania kolorów i nazywania ich wszystkich... po angielsku! Wezwani na dywanik synowie oświadczyli, że jakoś tak "samo wyszło", poza tym łatwiej powiedzieć "łed, głin i blu" niż "czerwony, zielony i niebieski", prawda mamo?  Tak więc mamy łed jabłuszka, głin wagony i blu czapeczkę. Moje rozpaczliwe próby uratowania ojczystego języka i zakodowania go w świadomości syna dały efekt mianowicie taki, że wczoraj po kąpieli dziecię zadeklarowało chęć wytarcia się "jeloł-ziółtym lęćnikiem". 
Ten jakże haniebny proceder edukacyjny, stosowany przez moje starsze latorośle, a zmierzający w sposób nieunikniony do demoralizacji młodszego rodzeństwa, osiągnął rozmiary zatrważające i wysoce niepokojące w chwili, kiedy to przed godziną Trzeci skomentował moją blu koszulkę jako "chajną" (fajną), po czym wskazał, nazwał i z aprobatą przyjął nadrukowaną na niej cyfrę 7, oraz policzył wszystkie literki "o" (z wymową polską i "oł" angielską) w nadruku tegoż ciucha.