Mało im było zamieszania z dziećmi, obowiązkami... musieli jeszcze to! I pełno tam ich teraz, no pełna chata, pełne podwórze, ba! - nawet garaż! Stój teraz przed furtką i czekaj, bo samemu wejść, na własną odpowiedzialność nie ma szans.... i nie wiesz, czy cię co z nóg nie zbije, nóg nie podetnie, nie zje żywcem... nie wiesz nic, bo niespodzianki chowają się pod iglakami, za trampoliną, na zacienionym tarasie.
Doigrali się, doprawdy!
Tadam!
Pomysł, który zrodził się był jakiś czas temu, a którego realizacja wymagała pełnego desperacji aktu odwagi, nabrał realnych rozmiarów i ruszył z kopyta ponad miesiąc temu.
Założyliśmy Hotelik dla Psów.
Duży teren wokół domu podzieliliśmy na dwa wybiegi. W trakcie budowy są trzy kojce na zewnątrz. Garaż przerobiony został na pokoje hotelowe - zmieściły się cztery wygodne boksy. W środku materace, bądź legowiska, jak kto woli, kwiatki, maskotki ;-)
Do samego końca nie było wiadomo, czy to się uda, czy będzie zapotrzebowanie na tego rodzaju działalność. Strach, ale i nadzieja; chwile zwątpienia, ale i nagłe przypływy sił. Ogłosiliśmy się - net, ulotki, poczta pantoflowa.
Zaczęło się od razu. Szok! Pewni byliśmy, że zainteresowani będą przede wszystkim ludzie wyjeżdżający na wakacje, czy gdziekolwiek, i chcący na ten czas gdzieś zostawić swojego ulubieńca, tymczasem na początek, zupełnie niespodziewanie, odezwały się do nas dwie dziewczyny, które jakiś czas temu założyły organizację non profit, zajmującą się ratowaniem porzuconych, skrzywdzonych zwierząt; nie mają stałej siedziby, część zwierząt trzymają u siebie w domu, część - w domach tymczasowych, takich jak nasz, bądź u przyjaciół. Wszystkie ich zwierzęta są gotowe do adopcji, szukają stałego, kochającego domu. Zapytały, czy mogą przyjechać, zobaczyć i ewentualnie podrzucić na jakiś czas psa. Były zachwycone. Następnego dnia przyjechały z psem, a raczej z dwoma - jamnik i cudowna sunia husky bez przedniej łapki - och, niesamowite uczucie - nasze pierwsze hotelowe zwierzaki. Strasznie byliśmy przejęci - czy psiaki się zaaklimatyzują, czy nasze dogadają się z nimi, czy damy radę ogarnąć. No i tak się zaczęło. Jamniczek w tej chwili jest już adoptowany, ale Bezłapkowa została i mamy kolejne - czarnego labradorka i kolejną sunię husky, oprócz tego na trzydniowych wakacjach (jej rodzinka wyjechała) jest aktualnie piękna "leonbergerka".
Sunia Bezłapkowa jest u nas najdłużej, i jest naszą niekwestionowaną ulubienicą. Jest kochana, spokojna, wesoła, przylepiła się mocno do nas i choć zasługuje na wspaniały, kochający, stały dom, nie wyobrażam sobie rozstania z nią. No muszę Wam ją pokazać. Poznajcie Mimi.
Życie bez łapki wcale jej nie ogranicza, porusza się, biega, szaleje z innymi psiakami, podkrada zabawki...
Posypały się pierwsze dobre opinie - że warunki w hotelu rewelacyjne, że atmosfera świetna, że zwierzaki na dużym terenie mają dużo ruchu, swobody, że nie zamykamy ich w klatkach... No i pochwalę się, przepraszam ;-) - dziewczyny z organizacji twierdzą, że u nas ich psiaki dochodzą do siebie po traumatycznych przeżyciach, są szczęśliwe i w doskonałej formie, takie sanatorium ;-) że Mimi kwitnie i nigdy nie wyglądała na tak zadowoloną, jak teraz (a jej historia jest naprawdę smutna).
Psiaki rzeczywiście cały czas nam towarzyszą. Cała aktualna szóstka. Wygrzewają się na tarasie, biegają z chłopakami, bawią się, są głaskane... zależy nam, żeby dobrze się czuły, rozumiały się z nami i innymi zwierzami. W garażowych boksach odpoczywają tylko w nocy. Czasem dzielimy je na dwie grupy i rozdzielamy po wybiegach, głównie ze względu na naszą Teri - nie może porozumieć się z tą drugą husky, znielubiły się od pierwszego wejrzenia, i nie mogą być razem, bo skaczą sobie do gardła. Mój szpera w necie i szuka rozwiązania problemu z Teri - jej poczucie terytorium i wyłączności jest tak duże, że trochę trwa, zanim przyzwyczaja się do każdego nowego psiaka.
Kochani, na razie tyle, będę pisać o hoteliku, jak mi czas pozwoli, dodam tylko, że mimo całego zamieszania, pracy, bo to i dzieci, i psy, i dom, nigdy wcześniej nie czułam się tak na swoim miejscu, jak teraz. Tak miało być i już.
I jeszcze na koniec - gdybyście mieli ochotę adoptować Mimi, lub innego psiaka (o ile się orientuję, aktualnie dziewczyny mają do rozdania 13) lub też kociaka (16 do adopcji, w tym 8 małych, 4-6 tygodniowych kociąt), albo w jakiś sposób wspomóc organizację (dziewczyny same pozyskują fundusze od darczyńców, brakuje im wszystkiego-pieniędzy na leczenie, sterylizację, wizyty u weterynarza, chętnie przyjmują też karmę, mleko zastępcze dla kociąt) piszcie do mnie na maila, z radością udostępnię namiary, link do strony internetowej, czy też odpowiem na bardziej szczegółowe pytania.
Z szalonego Zwierzakowa - pozdrawiam i łapką macham!