czwartek, 9 kwietnia 2020

O wspólnym mianowniku


Jeżeli zastanawialiście się kiedyś, czy można jednocześnie smażyć mielone kotlety i pisać recenzję książki to odpowiadam, że owszem, można, trzeba jednakowoż brać pod uwagę to, iż pod wpływem   "zapisania" niektóre z nich mogą wyjść nieco bardziej chrupiące niż normy kulinarne przewidują. Niestety, z powodu aktualnego kompletnego zwężenia przestrzeni czasowej mojej li tylko, takiej najmojszej, musiałam udać na wyższy level organizacyjny i próbować łączyć czynności oraz potrzeby z pozoru zupełnie do siebie nieprzystające. Gotowanie i pisanie? Czemu nie. Orbitrek i czytanie książki? Opanowane już do perfekcji. Edukacja domowa i asekurowanie Szóstego na rowerku bez bocznych kółek, bo akurat teraz zapragnął się nauczyć i się skubany uparł oraz nauczył choć normy wiekowe jeszcze za bardzo tej umiejętności nie przewidują? Luzik. A skoro już przy Szóstym jesteśmy, to dozuje nam chłopię wrażeń najróżniejszych i ostatnio na przykład rozpaczliwie szukał... kotleta. Chodził taki mały człowiek po domu i wołał:  Ktoś widział mojego kotleta? Gdzie jest mój koootlet! Szkopuł jednak w tym, że ani tego dnia, ani poprzedniego, ani jeszcze bardziej poprzedniego nie znajdowała się owa potrawa w naszym rodzinnym menu i doprawdy zastanawiające było, skąd ten kotlet w znękanym bezradnością umyśle mojego najmłodszego. Sytuację pogorszył jeszcze szczegół taki, iż na pytanie pomocnicze: Synku, jaki kotlet? Jaki miał kolor?? ów odpowiedział: No taki, na jakim grałem! Taki... żółty! Różne nam myśli poczęły do głów rodzicielskich przychodzić, gdy nagle, dzięki ci o dobry losie, doznałam olśnienia i wykrzyknęłam: Eureka! Odkryłam! To FLET! On grał na flecie! Starym flecie szkolnym Pierwszego, który to flet Szósty znalazł gdzieś w czeluściach biurka, ściągając tym samym na siebie gniew właściciela biurka, rzecz jasna gniew nie o pożółkły ze starości instrument, a o sam fakt grzebania. Kiedy się zagadka wyjaśniła, radość odkrycia szybko zastąpiona została nieumiejętnie tłumionym poczuciem irytacji większości domowników, powodowanej ambitnymi Szóstego ćwiczeniami na szczęśliwie odzyskanej fujarce. Która to irytacja wynikała oczywiście z ignorancji, niedouczenia i nie poznania się na prawdziwym talencie. Ale powiem Wam jeszcze tylko w nawiązaniu, że taka trochę niezamierzona ale jednak! gra słów, czy też zabawa słowami w sposób kuriozalny dryfująca po obszarach bezkresnego morza naszego ojczystego języka stanowi moją wielką pasję i  zachwytem rozbierałam na czynniki pierwsze słowotwórczy zamysł Szóstego. Wyszła mi z tej analizy i zdolność homofonowa, i wielka kreatywność skojarzeniowa, i niewątpliwy słuch muzyczny nie tylko w kwestii wydawania dźwięków stricte fletowych ;) I tak pomyślałam sobie, że nasza rzeczywistość teraz, w dobie walki z wirusem, w czasie przymusowej izolacji, najróżniejszych wydarzeń, nastrojów, ruchów społecznych i wielkiej historii na naszych oczach się zapisującej przypomina trochę taką nie do końca zrozumiałą grę słów. Taki kotlet, który trochę jest fletem, a trochę pistoletem i baletem. Co mnie w tej pomieszanej codzienności ratuje? Kiedy nie wystarcza już mi poczucie, że i tak mam lepiej niż inni - niż ludzie żyjący dziś w zamknięciu, chorujący, w depresji, samotni...  kiedy przytłacza mnie nadmiar złych informacji - choć staram się je filtrować w sposób na maksa maksymalny, kiedy dręczy mnie potrzeba bycia tylko ze sobą... czynię szybki pstryk organizacyjny i zamykam się na trochę w łazience z  prawdziwym cudem literackim, białym krukiem książkowego tworzenia, najlepszą rozrywką wszechczasów, a jednocześnie obiektem mego cielęcego podziwu. Proszę Państwa: Jaronizmy! Taszczę oba albumy do mego wykafelkowanego sanktuarium i zatapiam się w analizach, zgadywankach, kontemplacji rysunków i podtekstów. Takie wiecie, genialne obrazy, gdzie czytasz hasło: "Przytyło się" a na rysunku widzisz wielką literę T i stojące po obu jej stronach dwa rozkoszne łosie ...bo przy "T" - łosie! Czaicie! No genialne! Albo "Wściekły pies" - i widzisz literę S, która groźnym okiem łypie w kanał ściekowy! Mistrzostwo! Nie mówiąc o obrazku, który ukazuje siedzącego faceta, na kiju trzymającego kiełbaskę. Siedzi sobie pod tą kiełbaską sympatyczny maluch, i hasło twierdzi, że on, ten gość "Opieka nad dzieckiem"!
Niech zatem będzie to podsumowanie naszych czasów: myślisz o czymś, usta wypowiadają słowa a obraz jest zupełnie inny, niż nasze automatyczne i jednoznaczne wyobrażenie. I żeby nie było tak całkiem przytłaczająco: każdą zagadkę da się rozwiązać i każdą grę słów w końcu przejrzeć. Mimo, że konsekwencji tegoż nie można przewidzieć.
Ale: #jeszczebedziepieknie.
Bywajcie!




2 komentarze:

  1. Hej <3
    Też uwielbiam Jarońśkiego miłością szaloną, te gry słów to coś niesamowitego dla mnie.
    Miło Cię znów czytać, choćby w przelocie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Margerytko :* Nadrabiam zaległości u Ciebie!

      Usuń