wtorek, 24 września 2019

Życiówka


Stuk stuk... puk puk... Odbijają się groty od twardej, leśnej ścieżki, poranne słońce łaskawie rzuca jasność nieco tylko przytłumioną faktem jesienności, promienie prześlizgują się przez zwarte korony drzew i kładą się malowniczymi plamami na ściółce. Wdycham rześkie, wilgotne powietrze, czuję tylko swoje intensywnie pracujące mięśnie i znajomy zapach mchu, grzybów, wilgotnych liści i kryjących się po zagajnikach zwierząt.
Euforia i poczucie szczęścia sprawia, że kijki, jak skrzydła, niosą mnie nie przed siebie, a w górę, wysoko, gdzieś na pogranicze świadomości i wdzięczności, że to "tu i teraz" mam tak całkowite i absolutne.
Myślę i nie myślę, upajam się rytmicznością, hedonistycznie cieszę się, że mam wygodne buty i że skusiłam się na te porządne kijoszki bo choć pierwsze złe nie były, te to absolutna petarda.
Tak się nazastanawiałam, nakombinowałam, a takie to proste. Ten sport dla mnie. Najidealniejszy, bo i wysiłek, i ukochany las, który mam pod nosem, i całoroczność, i minimum kombinacji organizacyjnych oraz sprzętowych. Oraz ludzie, z którymi spotykam się w tym NW-klimacie. Oraz Mój, który towarzyszy mi z psem lub z psami i mamy swoje własne pragnienia tak spełnione, że bardziej już chyba nie można.
Dziękuję Dreamu, bo zatracenie się w tym było przypadkowe - kilka spotkań, kilkoro odpowiednich ludzi w konkretnym miejscu i czasie ale Twoje słowa z propozycją siedziały we mnie przyczajone i zahibernowane niczym nieodwołalne przeznaczenie w statusie: oczekujące.
Wychodzę na szeroki trakt leśny, gęstwina się przerzedza, jeszcze jedno wzniesienie, mięśnie już odczuwają wysiłek ale... ach, uwielbiam to, endorfiny furkoczą mi wokół głowy postacią spadających liści, jak w przyspieszonym tempie, bo przecież naprawdę jest spokój, spokój roślin, spokój nieba i wszelkich organizmów żywych, spokój we mnie choć oddech przyspieszony i dłonie mocno zaciskające się na drążku i rozluźniające się w rytm kroków. Wychodzę na odkryty teren, niektóre pola już jesiennie przyczesane bruzdami po orce. Słońce wdziera się intensywnie na twarz, zsuwam z czoła okulary i chronię ciągle głodne widoków oczy. Mijam jeszcze poletko z kukurydzą, trochę już zeschłą, z wysiłkiem trzymającą ciężkie kolby wymownie obnażające dorodne ciała.
Obejmuję wzrokiem przestrzeń, moją przestrzeń, za sobą zostawiam las, na krótko bo przecież pojutrze, a może już jutro... I znów, i znów.
Spoglądam na telefon. O, życiówka na 10 km, nieźle, choć cyfry mało ważne.
Prawdziwa życiówka tkwi we mnie, rozgościła się, myślę, na długo, z zamiarem na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz